1. Nowy początek


W latach trzydziestych pewien naukowiec, Erwin Schrödinger, zaproponował eksperyment, w którym kot wraz z fiolką trucizny zostałby zamknięty w szczelnym pojemniku. Nie wiadomo byłoby, czy i kiedy fiolka pęknie, a więc także czy kot przeżyje. Jednak do czasu ponownego otworzenia pojemnika obydwie opcje byłyby możliwe. Kot Schrödingera byłby w pewnym sensie postrzegany równocześnie jako żywy i martwy.
Tak samo jest z nami. Póki nie otworzymy pojemnika, nie wiemy, co znajduje się w środku. Póki nie podejmiemy decyzji, obydwie opcje są możliwe. Ja na przykład w pewnym sensie mam przed sobą równocześnie dobre i złe zakończenie.
Jestem kotem Schrödingera. Jestem równocześnie żywa i martwa.
Ale zacznijmy od początku.
Początkiem w moim przypadku okazał się fakt otworzenia oczu. Przyszło mi to z niejakim trudem, ale nie potrafiłam zebrać myśli i stwierdzić, dlaczego tak było. Poza tym oczy mnie bolały. Zapewne dlatego, że poraziło mnie jasne, ostre światło, ale chyba nie tylko, bo bolały również wtedy, gdy próbowałam spojrzeć w bok. Kiedy minęło pierwsze oszołomienie, stwierdziłam ze zdziwieniem, że to nie tylko oczy. Żebra bolały mnie przy każdym głębszym wdechu. Także głowa dziwnie mi ciążyła; uczucie było zupełnie obce, jakby ktoś naciskał na nią mocno ze wszystkich stron. Miałam w niej kompletną pustkę.
Gdzie ja właściwie byłam? O co tutaj chodziło?
Z trudem, nieco nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła. Niewielki pokój o pomalowanych na niebiesko ścianach, na środku ustawione moje łóżko, obok coś w rodzaju szafki nocnej z wazonem pełnym kwiatów. Żaluzje w oknie były niezasłonięte, to dlatego raziło mnie światło. A potem przyjrzałam się mojemu otoczeniu nieco bystrzej i wreszcie co nieco zrozumiałam. Aparatura medyczna. Musiałam być w szpitalu.
Wytężyłam pamięć, żeby przypomnieć sobie, co takiego się ze mną działo, że trafiłam do szpitala, ale w głowie nadal miałam pustkę. To było nawet nieco przerażające. Nie potrafiłam skupić myśli na niczym – absolutnie na niczym oprócz faktu, że leżałam pod białą pościelą, w idiotycznej szpitalnej koszuli.
– Panno Adams! – Usłyszałam nagle wysoki, kobiecy głos, od którego głowa zaczęła boleć tak, jakby ktoś wbił mi w nią nagle szpikulec do lodu. Albo coś innego równie długiego i ostrego. – No, nareszcie się pani obudziła. Jak się pani czuje?
Zamrugałam oczami, ignorując ból i próbując zogniskować wzrok na dziewczynie, która do mnie podeszła. Biały kitel, poza tym zaczęła coś sprawdzać na monitorze. Pielęgniarka. Świetnie, może ona mi powie, co się tutaj działo.
– Co się… stało? – wychrypiałam, zupełnie nieprzygotowana na to, że struny głosowe odmówią mi posłuszeństwa. Brzmiały zupełnie tak, jakbym nie używała ich miesiąc albo przez ten miesiąc ostro piła. – Skąd się… tutaj wzięłam?
– Miała pani wypadek, pamięta pani? – Pokręciłam głową, choć i to przyszło mi z trudem. Pielęgniarka westchnęła i uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. – Pani samochód wypadł z trasy. Przewieziono panią do szpitala i przeprowadzono operację, ale teraz wszystko już będzie dobrze. Na pewno szybko pani dojdzie do siebie, bo w zasadzie nie doznała pani żadnych poważnych uszkodzeń ciała.
Zmarszczyłam brwi, wreszcie dostrzegając rysy twarzy pielęgniarki. Była młoda, miała najwyżej dwadzieścia pięć lat, długie, ciemne włosy zaplecione w warkocz i bardzo jasną cerę. Wyglądała na sympatyczną i zapracowaną. Kiedy ustaliłam już ten detal, przeszłam do bardziej istotnych informacji.
Wypadek. Miałam wypadek? Nadal nic sobie nie przypominałam. Nawet jedno wspomnienie nie wskoczyło na miejsce, gdy usłyszałam, że „mój samochód wypadł z trasy”. Co to w ogóle znaczyło? I, zaraz, czy ta pielęgniarka zwróciła się do mnie „panno Adams”?
Jak ja się właściwie nazywałam? W tamtej właśnie chwili poczułam pierwsze ukłucie paniki. Skupiłam się na kontrolowaniu oddechu, nie dopuszczając do zbytniego przyspieszenia pulsu. Spokojnie, tylko spokojnie. To wszystko na pewno da się wyjaśnić. Tylko się nie denerwuj… panno Adams, czy jak ci tam było.
O dziwo, nawet pomogło. Uspokoiłam się w przeciągu minuty. Chyba ktoś musiał mnie tego wcześniej uczyć.
– Poproszę lekarza. On wszystko pani wyjaśni – zaoferowała się tymczasem pielęgniarka, kierując się w stronę drzwi. Zawołałam ją słabo.
– Proszę zaczekać! Którego dzisiaj mamy?
– Jest dwunasty czerwca – odpowiedziała pielęgniarka uprzejmie i przez chwilę nie reagowała, widząc moje pytające spojrzenie. Dopiero po chwili dodała z oporem: – Dwa tysiące jedenastego.
– I gdzie jestem? – Podała mi nazwę szpitala, która absolutnie nic mi nie powiedziała. – Chodzi mi o miejsce, proszę.
– Na Manhattanie – wyjaśniła, już nieco zaniepokojona. Świetnie, lato w Nowym Jorku, to już coś. Pielęgniarka zrobiła niepewny krok w moim kierunku, po czym obejrzała się za siebie, na drzwi. – Panno Adams… Dobrze się pani czuje?
Wahałam się dosłownie moment. Z jednej strony wcale nie chciałam przyznawać się do słabości, ale z drugiej wiedziałam, że to nie miałoby sensu, najwyraźniej potrzebowałam pomocy. Dlatego po chwili odpowiedziałam:
– Nie, nie czuję się dobrze. Nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, czy „panna Adams” to rzeczywiście ja. Jak według pani mam na imię?
Pielęgniarka rzuciła mi niepewnie spojrzenie, które powiedziało mi wszystko. Nie czuła się na siłach o tym ze mną rozmawiać. No cóż, nawet jej się specjalnie nie dziwiłam. Wycofała się krok w stronę korytarza.
– Amanda – odpowiedziała w końcu. – Amanda Adams. Zaraz zawołam lekarza, panno Adams.
Wyszła, ale ja, zatopiona we własnych myślach, w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Nazywałam się Amanda Adams? Co za idiotyczne połączenie, moi rodzice naprawdę nie mogli wymyślić czegoś innego? Musiałam już na samym starcie zostać skrzywdzoną inicjałami A.A., które nie wróżyły mi innej kariery poza tą anonimowej alkoholiczki?
Nie zdążyłam się dobrze nad sobą poużalać, bo w następnej chwili do mojej sali wpadł jakiś facet. W ręku trzymał marynarkę, a na sobie miał czarną koszulę z długim rękawem, wpuszczoną w ciemne dżinsy. Oceniłam go jednym spojrzeniem. Markowe, ale nierzucające się w oczy ciuchy. Na oko jakieś trzydzieści, może trzydzieści dwa lata. Wysoki, szczupły, ale nie chudy, o długich nogach i szerokich barkach, zmierzwionych, brązowych włosach i regularnych rysach twarzy. Miał ciemną karnację skóry i ciemną oprawę oczu. Na jego przystojnej twarzy malowała się troska pomieszana z ulgą.
– Mój Boże, Amanda, nareszcie się obudziłaś! – wykrzyknął, rzucając marynarkę na stojący w kącie pokoju fotel i klękając przy moim łóżku. Wziął mnie za rękę i zamknął moją zimną dłoń w ciepłym, zdecydowanym uścisku swojej. – Tak strasznie się martwiłem! Przepraszam cię, kochanie, to wszystko moja wina…!
Szybko zwalczyłam początkowe oszołomienie, pozostawiając na twarzy wyłącznie lekkie zdziwienie. Dobrze, spokojnie, najpierw się czegoś dowiem, a dopiero potem wyjaśnię mu dobitnie, że nie mam bladego pojęcia, kim on może być. To znaczy, sądząc po jego słowach, był kimś mi bliskim, ale poza tym, nie miałam pojęcia. Szybko zerknęłam na nasze dłonie. Nie zobaczyłam na nich obrączek, co znaczyło, że mąż raczej odpadał. Co za ulga. Wcale nie chciałam być żoną kompletnie obcego mi człowieka.
– Jak to, twoja wina? – powtórzyłam z niezrozumieniem. Co, próbował mnie zabić, czy jak?
Na przystojną twarz szatyna wypełzły wyrzuty sumienia.
– Przecież wiesz, o co mi chodzi – westchnął. – Nie powinniśmy się byli kłócić. A ty nie powinnaś była potem wsiadać do samochodu. To na pewno dlatego miałaś wypadek, bo prowadziłaś taka zdenerwowana! Policja powiedziała mi, że straciłaś kontrolę nad samochodem na pustej drodze, pewnie za szybko jechałaś, a jezdnia była śliska… Widzieli ślady opon, ale z auta niewiele zostało, więc chyba nie będzie śledztwa w tej sprawie.
Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam, ale przynajmniej część zaczęła się układać w logiczną całość. Pokłóciłam się z moim facetem. Wsiadłam do samochodu, żeby gdzieś tam pojechać. Po drodze miałam wypadek. Świetnie. To jednak nadal nie tłumaczyło, dlaczego nic z tego nie pamiętałam.
– Gdzie to było? – zapytałam idiotycznie. Pewnie, może powinnam pytać o ważniejsze rzeczy, ale w tamtej chwili skompletowanie informacji na ten jeden temat wydawało mi się dobrym pomysłem. Musiałam to sobie wszystko poukładać w głowie i wyobrazić. Może wtedy wspomnienia wrócą?
Szatyn wzruszył ramionami.
– Gdzieś w New Jersey, nie wiem dokładnie. Co ty w ogóle robiłaś w New Jersey? – Zmarszczył brwi.
A skąd ja miałam wiedzieć? Chciałabym wiedzieć, no jasne. Ale chcieć a móc to były najwyraźniej w moim przypadku dwie różne sprawy.
– Więc dlaczego nie jestem w szpitalu w New Jersey? – drążyłam dociekliwie. Facet zrobił lekko zniecierpliwioną minę.
– Bo oczywiście przeniosłem cię do prywatnej kliniki na Manhattanie, kiedy tylko mogłem – wyjaśnił następnie spokojnie. – Przecież chyba nie myślałaś, że zostawię cię w tamtym szpitalu. Amanda, błagam, znam cię trochę. Nie zniosłabyś przebywania w jednej sali z dwoma innymi osobami.
Nie zniosłabym? Naprawdę? Jezu, chyba nie byłam zbyt miłą osobą.
– Naprawdę cieszę się, że nic ci się nie stało – dodał, mocniej chwytając mnie za rękę. W jego zielonych oczach dostrzegłam tę samą ulgę, którą miał wypisaną na twarzy. Z bliska wyglądał jeszcze przystojniej, gładko ogolony i starannie uczesany. – Boże, nie wiem, co bym zrobił, gdyby… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć. To był naprawdę straszny dzień, najpierw ten incydent w firmie, a potem ty. Jak to dobrze, że przynajmniej z tobą jest wszystko w porządku.
Zagryzłam wargę. Powiedzieć czy nie? Z jednej strony, nie mogłam tego ukrywać przed nim wiecznie. W końcu nie sądziłam, by ta ciemność w mojej głowie miała zostać rozproszona w ciągu najbliższych kilku minut, po których sam mógłby domyślić się prawdy, skoro na pewno nie był głupi. Przecież nie zadawałabym się z głupim facetem. Z drugiej strony, miałam dziwne wrażenie, że ta wiadomość go dobije.
Cóż, jednak musiałam spróbować.
– Tak właściwie to nie wszystko jest ze mną w porządku – wyjaśniłam więc niechętnie. Musiał zobaczyć zagubienie w moich oczach, bo podjął z rosnącym niepokojem:
– Co się dzieje, Amanda, źle się czujesz? Powiedz mi, co się dzieje!
– Nic takiego – spróbowałam zbagatelizować sprawę. Daremnie. – Po prostu… Dobrze, zwyczajnie to powiem. Nie mam pojęcia, kim jesteś.
Przez chwilę szatyn wpatrywał się we mnie ze zdumieniem, najwyraźniej nie będąc w stanie wydobyć z siebie słowa. Dopiero po jakiejś minucie milczenia wydukał:
– Jak… jak to? Amanda… To nie czas na żarty…
– To nie są żadne żarty, do diabła – przerwałam mu z irytacją. Ruszyłam się przy tym trochę zbyt gwałtownie i głowa odpowiedziała ostrym bólem, więc skrzywiłam się odruchowo. – Nie wiem, kim jesteś. Co więcej, nie mam też pojęcia, kim ja jestem, ani skąd tu się wzięłam. Nie mam pojęcia o swoim życiu. Obawiam się, że straciłam pamięć.
Właśnie tamtą chwilę wybrał sobie lekarz, by wkroczyć do sali. W samą porę, bo obawiałam się, że dalsze wyjaśnienia całkowicie by mnie przerosły. Czułam się tak zagubiona, że nie miałam siły tłumaczyć jeszcze temu facetowi, co się ze mną działo.
To było naprawdę okropne uczucie. Jakbym była zawieszona w próżni. Próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek, ale nic z tego nie wychodziło. Nie miałam pojęcia, gdzie mieszkałam, co robiłam w życiu, czy miałam jakąś rodzinę, przyjaciół, zwierzaka – kompletnie nic. Numer mojej komórki? Marka samochodu, którym jeździłam, póki go nie skasowałam? Mój adres? Zawód? Imiona rodziców? Nic z tego. Na wszystko to odpowiadała jedynie ciemna pustka w mojej głowie. Miałam takie wrażenie, jakby te wszystkie wspomnienia gdzieś tam były, ukryte z tyłu głowy, i tylko z nieznanych mi powodów nie mogły tej pustki przepędzić. To było tak samo frustrujące uczucie, jak wtedy, gdy chce się coś powiedzieć i ma się to na końcu języka, ale jednak nie można sobie tego słowa przypomnieć. Ja miałam tak samo, tylko że nie chodziło o żadne głupie słowo.
Chodziło o moje wspomnienia. O całe moje cholerne życie!
– Obawiam się, że może mieć pani rację – odpowiedział lekarz spokojnie, łagodnie, i panika znowu zaczęła mnie opanowywać.
Zupełnie tak, jakbym powoli szła pod wodę i nie mogła się wydostać. Zamknęłam oczy, próbując opanować to uczucie. Nie, na pewno nie poddam się panice. A nawet jeśli straciłam całe swoje życie, to co z tego? Nie miałam wprawdzie pojęcia, ile miałam lat, ale sądząc po dłoniach i reszcie ciała, nie byłam stara. Mogłam zacząć wszystko od nowa.
Skupiłam się na oddechu. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Już po chwili było lepiej, naprawdę lepiej. Mogłam otworzyć oczy, spojrzeć na lekarza i poprosić spokojnie:
– Czy mógłby mi pan wyjaśnić, co się ze mną dzieje? Czuję się trochę zagubiona.
Lekarz, sympatycznie wyglądający czarnoskóry mężczyzna koło czterdziestki w białym kitlu, ze zrozumieniem pokiwał głową. Podszedł bliżej, poświecił mi latareczką po oczach, sprawdził odruchy, po czym zaczął uważnie przyglądać się monitorom. Szatyn patrzył na to wszystko w napięciu, jakby oczekując, że moje słowa jednak przeobrażą się w makabryczny żart. Niestety, świecenie latarką ani dobra wola w tym przypadku nie pomogły. Lekarz zdawał sobie z tego sprawę, bo po chwili westchnął i powiedział:
– Pani Amando, przeżyła pani poważny wypadek. Złamane żebra przebiły płuco i uszkodziły wątrobę, miała też pani poważny wstrząs mózgu. Wszystko oczywiście udało się naprawić, ale w podobnych przypadkach skutkiem ubocznym bywa amnezja. Zrobimy oczywiście wszelkie konieczne badania, jednak wygląda na to, że fizycznie nic pani nie dolega. Czy pamięta pani cokolwiek?
Stanowczo pokręciłam głową.
– Przecież mówiłam, że nie wiem nawet, kim jestem – wyjaśniłam z rozdrażnieniem, którego nawet nie próbowałam kryć. – To chyba nie podpada pod częściową amnezję, prawda?
– Rzeczywiście, nie – zgodził się lekarz uprzejmie. – Wszystko jeszcze dokładnie sprawdzimy, ale na pierwszy rzut oka wygląda na to, że amnezja jest wynikiem uderzenia w głowę. To czasami się zdarza.
– Czy tak mi już zostanie? – zaniepokoiłam się. Lekarz uspokajająco pokręcił głową.
– Spokojnie, niech się pani nie denerwuje. W większości przypadków wspomnienia prędzej czy później wracają.
– W większości przypadków? – wtrącił szatyn, również z lekkim niepokojem. Lekarz odwrócił się do niego i wyjaśnił spokojnie:
– To znaczy, że chorzy najczęściej odzyskują pamięć. Zdarzają się oczywiście przypadki, w których tak się nie dzieje, ale to naprawdę niewielki odsetek. Zazwyczaj pamięć mogą pobudzić różne szczegóły z codziennego życia. Znajome otoczenie, ludzie czy praca. Jest pan kimś z rodziny? – zakończył pytaniem.
Widziałam, że szatyn się zawahał. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, ale zauważyłam mimo rosnącego bólu głowy. A potem odpowiedział pewnie:
– Prawie. Jesteśmy zaręczeni.
– A ktoś z rodziny panny Adams? Rodzice, dzieci, rodzeństwo? – Szatyn tylko przecząco pokręcił głową. – Czyli jest pan najbliższym jej człowiekiem, zgadza się? W takim razie obawiam się, że to na pana spadnie obowiązek wprowadzenia panny Adams w jej codzienne życie.
Szatyn natychmiast mu zawtórował, oznajmiając, że oczywiście się mną zajmie, a ja miałam takie wrażenie, jakby nie było mnie w pokoju. W końcu czy inaczej rozmawialiby przy mnie o mnie tak, jakbym nic z tego nie słyszała? A może umarłam i tylko tego nie zauważyłam, a za to oni przestali się krępować?
Nie, jedno było pewne – nie byłam martwa. Gdybym była, klatka piersiowa i głowa by mnie tak cholernie nie bolały.
– Zaraz, czy moje zdanie w ogóle się tutaj nie liczy? – przerwałam im spokojnie, uprzejmie, gdy wdali się w rozmowę między sobą, zupełnie mnie ignorując. Brązowe spojrzenie lekarza i zielone mojego podobno narzeczonego zwróciły się w moją stronę z lekkim zdziwieniem. – A może jednak mam coś do powiedzenia w kwestii mojego zdrowia i życia?
Szatyn wyminął lekarza i przysiadł na brzegu szpitalnego łóżka, znowu chwytając mnie za dłoń. Rzucił mi protekcjonalne spojrzenie, po czym powiedział czule:
– Kochanie, to przecież oczywiste, że się tobą zajmę. Będę ci musiał tyle wytłumaczyć! Na pewno wspomnienia wrócą, kiedy już znajdziesz się znowu w naszym mieszkaniu. Nie musisz się o to martwić. Póki co odpoczywaj, żeby jak najszybciej można cię było stąd wypisać.
– To potrwa jeszcze kilka dni – wtrącił lekarz. – Zatrzymamy panią na obserwacji, przeprowadzimy jeszcze parę badań. Tak na wszelki wypadek.
– Oczywiście, panie doktorze. Bardzo panu dziękujemy. – Szatyn kiwnął mu głową i po chwili zostaliśmy w sali sami, we dwójkę. Lekarz na wyjściu obiecał, że niedługo znowu do mnie zajrzy, co wydało mi się nieco dziwne. Ciekawe, ile ten mój podobno narzeczony zapłacił, żeby umieścić mnie w tej klinice i czy będę w stanie mu oddać.
Przyjrzałam mu się z lekkim niepokojem. No dobra, przystojny facet, nie wstyd byłoby mieć takiego narzeczonego. Ale przecież, nie czarujmy się, nie tylko to się liczyło. Nie znałam go. Nie miałam pojęcia, kim był ani jaki był, nie wiedziałam, jaki miał charakter ani czy mogłam mu ufać. Nie miałam pojęcia, czy w moich zwyczajach leżało łatwowierne ufanie obcym ludziom, ale czułam opór, który wskazywał, że chyba jednak nie.
A więc póki co nie mogłam mu zaufać. A więc póki co musiałam się zachowywać ostrożnie, liczyć się ze słowami i przyglądać się każdemu jego krokowi. Ale niby jak miałam to robić, skoro on podobno był najbliższą mi osobą? I jak to w ogóle było możliwe?
Jezu, miałam w głowie totalny mętlik. Nic z tego nie rozumiałam, a nieznajomość własnej przeszłości doprowadzała mnie do frustracji. W końcu człowieka chyba do pewnego stopnia kształtuje jego przeszłość, prawda? A skoro ja nie miałam przeszłości, to kim byłam? Nikim?
– Spokojnie, Amando. Poradzimy sobie – zapewnił mnie szatyn łagodnie, głaszcząc delikatnie moją dłoń. Coś z tych przemyśleń musiało się odbić w moich oczach, skoro to powiedział. Zmarszczyłam brwi.
– Kim ty właściwie jesteś? – zadałam pierwsze pytanie, które mnie nurtowało. Westchnął i uśmiechnął się lekko, uśmiechem prawdziwej gwiazdy filmowej. Miał idealne zęby, ciekawe, ile za nie zapłacił.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się jeszcze? Josh Hamilton, twój narzeczony.
Josh. Teraz przynajmniej mogłam mu dopasować jakieś imię, super.
– Więc dlaczego nie noszę pierścionka? – drążyłam. Uśmiech nie schodził mu z ust.
– Bo zaręczyliśmy się dopiero co – wyjaśnił spokojnie. – Znamy się ledwie cztery miesiące, jesteśmy razem od trzech. Jeśli chodzi o zaręczyny, miałaś pewne wątpliwości, zastanawiałaś się, czy to nie za szybko, ale udało mi się cię przekonać. W końcu oboje wiemy, że chcemy spędzić ze sobą resztę życia.
Tak, serio? Cóż, może dawna Amanda to wiedziała, ta Amanda, która leżała z bólem głowy na szpitalnym łóżku, na pewno nie.
– Poza tym rzuciłaś we mnie pierścionkiem, gdy pokłóciliśmy się tuż przed twoim wypadkiem – dodał po chwili poważnie. – Zdaje się, że zakwestionowałaś wtedy wszystko, włącznie z moim do ciebie zaufaniem.
– Dlaczego? – zdziwiłam się. – O co właściwie się pokłóciliśmy?
– O twojego byłego – wyjaśnił niechętnie. Widziałam, jak zmienił się na twarzy, gdy poruszył ten temat; wyraźnie nie był mu w smak. – Nachodził cię, wydzwaniał często, ale ty twardo nie chciałaś iść na policję. Powtarzałaś, że sama musisz załatwić te sprawy, a ja… No cóż, przyznaję, byłem trochę zazdrosny. Bałem się, że nie chcesz go wsypać, bo ciągle coś do niego czujesz.
O Jezu, jakby tego mi było mało. Coś czułam, że to wejście w moje własne życie okaże się niezwykle trudne. I wcale nie bezbolesne. Były facet? I co jeszcze, nieślubne dziecko i rodzice–narkomani? Przecież ja nic nie wiedziałam o swoim życiu…! Może miałam dzieci? Może byłam rozwódką? A może, czerpiąc inspirację ze swoich inicjałów, zostałam alkoholiczką…?!
– Spokojnie, kochanie – dodał pospiesznie Josh, widząc moją reakcję. – To była głupia kłótnia, a ja naprawdę wcale tak nie myślę. Po prostu… straciłem nad sobą kontrolę i powiedziałem o parę słów za dużo, parę słów, w które wcale nie wierzyłem… A ty wyszłaś. Zostawmy ten temat, proszę. To nic ważnego.
Bardzo chętnie na to przystałam. Nie znałam nawet mojego obecnego faceta, nie miałam jeszcze ochoty zajmować się byłym. Westchnęłam.
– Dobrze, więc powiedz mi coś o mnie, proszę – jęknęłam, mając nadzieję, że to jakoś zapełni tę próżnię, pustkę, którą w sobie czułam. Josh kiwnął głową.
– Jasne, co chciałabyś wiedzieć? Pewnie wszystko. – Zamyślił się. – Masz dwadzieścia siedem lat, jesteś instruktorką fitnessu. Pracujesz w klubie fitness, do którego chodzę na siłownię, to tam właśnie się poznaliśmy. Wynajmujesz mieszkanie na Brooklynie, ale ostatnio prawie przeprowadziłaś się do mnie na Manhattan. Przyjechałaś do Nowego Jorku jakieś pół roku temu, o wcześniejszym życiu nie chciałaś mówić zbyt wiele. Wiem, że mieszkałaś wcześniej w Pasadenie i że twoi rodzice nie żyją. Nie masz rodzeństwa ani innej bliskiej rodziny, dlatego postanowiłaś się przeprowadzić i zacząć od nowa, gdy twoja mama zmarła na raka.
– A tata? – zapytałam, choć nie do końca byłam pewna, czy faktycznie chciałam wiedzieć. Josh zrobił zatroskaną minę.
– Odszedł, kiedy byłaś mała, zdaje się, że miał wypadek samochodowy. Nie mówiłaś o tym wiele, bo nie lubisz poruszać tych tematów, są dla ciebie zbyt bolesne – wyjaśnił. – Ale tu, w Nowym Jorku, zyskałaś wielu przyjaciół. Poproszę kilka osób, żeby do ciebie wpadły, to sama zobaczysz. Są twoi sąsiedzi z naprzeciwka, Zach i Alex, jest twoja przyjaciółka z pracy Scarlett, jest też moja siostra, Zoey. Wszyscy bardzo się przejęli twoim wypadkiem i będą chcieli natychmiast cię odwiedzić. Oczywiście uprzedzę ich, jak wygląda sytuacja, nie przejmuj się.
Milczałam, przetrawiając uzyskane informacje. Nadal praktycznie nic o sobie nie wiedziałam. Ani z jakiej pochodziłam rodziny, ani jakie zasady wpoili mi rodzice, ani jaki miałam charakter. Najwyraźniej nie byłam typem inteligenta, skoro pracowałam w klubie fitness. Jednak reszta nadal pozostawała w sferze domysłów.
Jednym z tych domysłów był fakt, że najwyraźniej nie lubiłam mieć braków w informacjach. Czy inaczej irytowałoby mnie tak bardzo, że nic o sobie nie wiedziałam?
– Podasz mi lusterko? – poprosiłam słabo. Josh kiwnął głową i przeszedł do łazienki, by po chwili wrócić z podręcznym lusterkiem w ręce, które mi podał.
Odetchnęłam kilka razy głęboko, zanim w nie spojrzałam. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Może byłam szkaradna albo miałam krzywy nos? Może brakowało mi połowy zębów albo miałam zeza? Nie, to ostatnie chyba bym czuła. Poza tym wtedy pewnie nie udałoby mi się wyrwać takiego przystojniaka jak Josh, prawda?
W końcu zajrzałam do lusterka i, trzeba to przyznać, odetchnęłam z ulgą. Równocześnie było to bardzo dziwne uczucie – wpatrywać się we własne odbicie, które było całkiem obcym odbiciem. Nigdy wcześniej nie widziałam tej twarzy o długich, jasnych, lekko kręconych włosach, migdałowych, ciemnych oczach i ładnie wykrojonych ustach. Mimo siniaków na twarzy spostrzegłam, że miałam ładną cerę i całkiem zgrabny nos. Przekrzywiłam głowę, upewniając się, że to faktycznie byłam ja. Głowa w lusterku też się przekrzywiła, więc nie mogłam mieć wątpliwości. To byłam ja. Tylko jakimś cudem… zapomniałam. Zapomniałam o sobie wszystko, włącznie z tym, jak wyglądałam. Jak to było możliwe, że moja własna twarz wydawała mi się obca?
Oddałam Joshowi lusterko, wzdychając z frustracją. Cóż mogłam zrobić? Chyba tylko zacząć się na nowo przyzwyczajać. Może kiedyś, za jakieś dziesięć lat, moje życie znowu stanie się czymś oczywistym i naturalnym?
Na razie jednak czekały mnie same niespodzianki.

1 komentarz :

  1. To opowiadanie zapowiada się wspaniale. Bardzo mnie wciągnęło.

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :-)
    styl-paryza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń