12. O mały włos


– Proszę pani! Proszę pani! Niech mi pani poda rękę! – Krzyczał mi ktoś nad głową natarczywie. – Niech pani wstanie, pociąg nadjeżdża…!
Te ostatnie słowa sprawiły, że wróciłam. Jeszcze chwilę wcześniej kuliłam się na torach, skupiona wyłącznie na fizycznym bólu, wywołanym przez upadek, a sekundę później już stałam na nogach i podnosiłam z ziemi moją torbę, choć nie pamiętałam samego momentu wstawania. Obejrzałam się w stronę, skąd dobiegał mnie niepokojący, mrożący krew w żyłach, zbliżający się zgrzyt i spojrzałam w oczy śmierci.
Kolejka była naprawdę blisko. Na tyle blisko, że mogłam dostrzec przerażenie na twarzy maszynisty. Zahamował gwałtownie; usłyszałam ostry pisk hamulców, ale wiedziałam, że nie zdąży na czas.
Adrenalina podziałała na mnie jak doskonały środek przeciwbólowy. Zamachnęłam się i wrzuciłam torbę z powrotem na peron, żeby nie przeszkadzała mi w akcji ratunkowej, po czym poszukałam wzrokiem faceta, który chwilę wcześniej do mnie krzyczał. Klęczał na betonie, wyciągając w moją stronę dłoń, a drugą zapierając się o brzeg stacji; pospiesznie oceniłam go wzrokiem. Młody, dobrze zbudowany, w garniturze, pewnie miał wystarczająco siły, żeby wciągnąć mnie z powrotem. Podbiegłam bliżej, złapałam go mocno za przedramię, drugą dłonią chwytając się betonu na brzegu stacji; kolejka tymczasem zbliżała się nieubłaganie. Pociąg wjeżdżał na stację.
Facet szarpnął obydwoma rękami tak mocno, że aż poczułam ból we wszystkich stawach; równocześnie zaparłam się o beton, nogami ślizgając się po gładkiej ścianie stacji. Mężczyzna zaczął się podnosić, windując mnie coraz wyżej i z coraz większym trudem. Powoli, wydawało mi się, że wręcz w zwolnionym tempie, mój łokieć znalazł się na poziomie betonu, więc zaparłam się całym przedramieniem, równocześnie podciągając kolano, które udało mi się zarzucić na tyle wysoko, by dostać się nim na stację. Jeszcze jedno szarpnięcie – zranione ramię odpowiedziało kłującym bólem, który zignorowałam, mocno zaciskając szczęki – i padłam na peron cała, pociągając go za sobą do parteru.
W następnej chwili pociąg przejechał obok nas, by zatrzymać się ledwie parę jardów dalej. I tak musiał hamować, bo zbliżała się stacja, ale przecież miał wjechać na peron cały, przejechałby mnie jak nic! Zostałaby ze mnie ledwie krwawa plama!
– Nic pani nie jest? – zapytał mężczyzna, wpatrując się we mnie rozszerzonymi z przerażenia oczami. Lekko drżąc na całym ciele, pokręciłam głową, ale w tej samej chwili ktoś niedaleko wykrzyknął:
– Dzwonię na dziewięćset jedenaście!
– Krwawi pani – powiedział znowu mężczyzna. – Ma pani całą koszulkę we krwi. Dobrze się pani czuje?
Dopiero w tamtym momencie moja świadomość jakby wróciła w pełni. Wcześniej robiłam wszystko na adrenalinie, właściwie bez użytku umysłu; dopiero w tamtej chwili dźwięki stały się ostrzejsze, jakby ktoś usunął mi watę z uszu albo podkręcił głośność, i poczułam wreszcie straszny ból, nie tylko w ręce, ale przede wszystkim w klatce piersiowej.
Popatrzyłam po sobie i poczułam liźnięcie paniki na karku. Faktycznie, cała byłam we krwi. Prawe ramię miałam paskudnie porozcinane i miałam nadzieję, że nie złamane, bo bolało jak diabli; przede wszystkim jednak cały przód mojego T–shirtu był zakrwawiony. Bez trudu wydedukowałam, co się stało. Upadek i późniejszy wysiłek nadwerężyły szwy, które w końcu nie wytrzymały i puściły. Po prostu cudownie!
A do tego wszystkiego jeszcze zrobiło mi się słabo. Nic dziwnego, musiałam stracić sporo krwi. Rozejrzałam się dookoła, nie będąc w stanie podnieść się z zimnego betonu stacji metra; część ludzi wymijała nas obojętnie i wsiadała do pociągu, którego drzwi właśnie się otworzyły, ale była też część, która wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Któraś kobieta kończyła właśnie rozmawiać z pogotowiem, ktoś inny podał mi swoją kurtkę, żebym się nią okryła. Z tego, co wiedziałam, nie było to typowe zachowanie pasażerów nowojorskiego metra.
Gdy adrenalina mnie opuściła, poczułam się wyczerpana i bardzo słaba. Naturalny efekt, przemknęło mi przez głowę, ale nic więcej nie byłam w stanie wydedukować. Robiło się tam coraz ciemniej.
– Słabo mi – odpowiedziałam w końcu na pytanie zadane przez mojego wybawcę, miałam wrażenie, że po jakichś stu latach od momentu, gdy o to zapytał. – Zaraz… zaraz chyba zemdleję.
Zamroczyło mnie i bardzo prawdopodobne, że faktycznie straciłam przytomność; obudziłam się dopiero, gdy na miejsce dotarli paramedycy. W międzyczasie ktoś prowizorycznie zabandażował mi ramię, ale krew z rany klatki piersiowej nadal się sączyła. Gdy otworzyłam oczy, leżałam już w karetce, a nade mną pochylał się lekarz.
– No, nieźle się pani załatwiła – mruknął, zobaczywszy, że się ocknęłam. – Jak się pani nazywa?
– Amanda… Adams – odpowiedziałam z trudem. – Moja torba…
– Spokojnie, jest tutaj z nami – przerwał mi lekarz. Drugi paramedyk właśnie wskakiwał do karetki i zatrzaskiwał za nami drzwi. – Muszę rozerwać pani ubranie, mocno pani krwawi.
– To… szwy puściły – wyjęczałam. – Miałam operację… parę tygodni temu.
– Parę tygodni temu? – Brwi lekarza podjechały wysoko do góry. – To nic dziwnego, że pani  upadła!  Powinna pani odpoczywać w domu, zamiast jeździć metrem!
Otworzyłam usta, żeby mu wyjaśnić, że wcale nie upadłam, tylko mnie popchnięto, ale język jakoś nie chciał mnie słuchać. Zrozumiałam, że musiałam dostać coś znieczulającego, bo już po chwili ostry ból zaczął ustępować, pozostawiając po sobie uczucie zdrętwienia i pustkę w głowie. Zamrugałam oczami. Nie mogłam zasnąć. Nie mogłam, prawda? Musiałam im coś jeszcze przekazać.
Coś ważnego. To na pewno było coś ważnego…
– Nie dzwońcie do Josha – wymamrotałam w końcu, gdy sobie przypomniałam. – Josh nie może… się dowiedzieć.
Potem znowu zapadła ciemność.

*

Obudziłam się w znajomej, a równocześnie całkiem obcej scenerii.
Tym razem już w pierwszej chwili zorientowałam się, że byłam w szpitalu. Jednak tym razem to nie była pojedyncza, luksusowo urządzona sala w prywatnej klinice na Manhattanie. Nie, tym razem to była zabiegówka.
Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, ale zanim zdążyłam dojść do jakichś wniosków, usłyszałam kroki i po chwili w polu widzenia pojawiła się młoda, ciemnowłosa lekarka w białym, szpitalnym fartuchu.
– Miała pani naprawdę dużo szczęścia. – Jej głos był suchy i rzeczowy, ale czułam, że z jakichś względów nie przypadłam jej do gustu. – Czy pani lekarz prowadzący nie wyjaśnił pani, jaką po operacji powinna pani odbyć rekonwalescencję?
No tak. Byłam kolejną bezmyślną pacjentką, która nie posłuchała zaleceń swojego lekarza. Ale przecież to nie dlatego spadłam na tory! Czy oni mieli mnie za kompletną idiotkę?!
Nie byłam kompletną idiotką!
– Oczywiście, że wyjaśnił – odparłam, bo przecież nie mogłam oczernić niewinnego w tej całej sprawie doktora Gray’a. – Ale to nie dlatego…
– I mimo to postanowiła pani puścić wszystkie rady mimo uszu i chodzić po mieście tak długo, aż w końcu zasłabła pani przy wysiadaniu z metra? – przerwała mi lekarka stanowczo. – To świadczy o całkowitym braku poszanowania własnego zdrowia, panno Adams.
Zacisnęłam mocno zęby, próbując podnieść się z leżanki. Lekarka powstrzymała mnie ostrzegawczym mruknięciem.
– Proszę nie wstawać – poleciła. – Powinna pani zostać na noc na obserwacji, bo świeżo założone szwy mogą jeszcze…
– Nie mogę zostać na obserwacji – zaprotestowałam, posłusznie jednak nie podnosząc się. – Muszę wrócić do domu. I nie zasłabłam w metrze, pani doktor. Ktoś mnie popchnął.
Lekarka zrobiła zdziwioną minę. Nawet jeśli paramedycy zreferowali jej całą sytuację – a z pewnością tak było – o tym słyszała po raz pierwszy. To było do przewidzenia, w końcu słyszałam rozmowę w karetce. No i wyjaśnienie, że zrobiło mi się słabo i straciłam równowagę, było o wiele bardziej prawdopodobne od tego, że ktoś czyhał na moje życie.
Jęknęłam. Jezu, a co, jeśli faktycznie tak było? Co, jeśli z nieznanych mi powodów, a najlepiej z powodu choroby psychicznej, Ryan chciał mnie ostrzec i zmusić, żebym odeszła od Josha? Co, jeśli Josh od początku miał rację, twierdząc, że mój były chłopak maczał palce w moim wypadku w New Jersey?
Przypomniałam sobie tamto niezadowolone, czarne spojrzenie. Było we mnie coś, co nie chciało dać wiary tym przypuszczeniom. Coś, co kazało mi wierzyć, że tamtego wieczoru Ryanowi chodziło o coś więcej. O co – nie miałam pojęcia, ale z pewnością o coś. Gdybym tylko spotkała się z nim i wszystko wyjaśniła…
Gdyby to tylko nie było tak cholernie ryzykowne…
No bo przecież w gruncie rzeczy wszystko układało się w sensowną całość. Prześladujący mnie były facet, dochodzący do wniosku, że albo będę z nim, albo z nikim. Więc dlaczego na myśl o tej koncepcji odczuwałam tak mocny opór?
– Mężczyzna, który pomógł pani wrócić na peron, nic o tym nie wspominał. – Z zamyślenia wyrwał mnie rzeczowy głos lekarki. – Wręcz przeciwnie, mówił, że zauważył tylko, jak pani straciła równowagę i spadła na tory. Na pewno źle się pani wtedy czuła i nie może pani pamiętać dokładnie, co się stało.
Zabawne, że to ona mówiła mi, co mogłam wtedy czuć, a czego nie. Bo byłam całkowicie pewna, że niczego sobie nie przywidziałam, że ktoś popchnął mnie na tory, a mój wybawca po prostu tego nie zauważył. Może zresztą spojrzał w moją stronę dopiero wtedy, gdy krzyknęłam? Balansowałam przecież moment na brzegu peronu, napastnik miał mnóstwo czasu, żeby wmieszać się w tłum i uciec. Nikt nie musiał go zauważyć.
Ale wiedziałam, co poczułam tuż przed upadkiem. Ktoś z pewnością mnie popchnął.
Nie powiedziałam tego jednak lekarce, uznając, że nie było sensu się upierać. Zresztą nie bardzo miałam na to czas, bo już chwilę później usłyszałam na korytarzu czyjeś podniesione głosy i jeden, męski, który doskonale rozpoznałam. Westchnęłam i wywróciłam oczami. Świetnie, jeszcze tylko tego mi brakowało. Czy ten dzień mógł się potoczyć jeszcze gorzej?
– Do diabła, Amanda, czy coś ci się poprzestawiało w głowie po tym wypadku?! – zawołał Josh, wchodząc do zabiegowego bez pytania i bez pukania, tak po prostu. Wyglądał naprawdę atrakcyjnie, ubrany nadal w dopasowany garnitur, jakby wyszedł prosto z pracy (bo też musiało tak być), zły i rozczochrany. Nawet lekarka to zauważyła, bo na jego widok automatycznie się wyprostowała i obciągnęła fartuch, minimalnie powiększając dekolt. – Oczywiście oprócz pamięci? No wiesz, mam na myśli skłonności do bezmyślnego narażania życia, takie drobiazgi.
Był naprawdę wkurzony. W sumie specjalnie mu się nie dziwiłam; spodziewałam się takiej reakcji i właśnie dlatego prosiłam paramedyków, żeby do niego nie dzwoniono. Cóż, najwidoczniej w szpitalu nie uwzględniono mojej prośby.
Skrzywiłam się.
– Właśnie dlatego nie chciałam, żeby cię informowali – wymamrotałam. – Żebyś nie musiał wychodzić z pracy i się denerwować.
– Jasne, a ty wróciłabyś do domu sama i może po drodze jeszcze dała się komuś przejechać, co? – dokończył za mnie ironicznie. Dziwne, pierwszy raz widziałam Josha w takim stanie i było to co najmniej… interesujące. Chyba po raz pierwszy stracił do mnie cierpliwość, a przecież do tej pory powodów dostarczałam mu wystarczająco, pytając o miliony szczegółów z mojego życia. – Kochanie, błagam. Gdzie się podział cały twój rozsądek? Pamiętasz jeszcze, o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem?
Zagryzłam wargę. Tak, pamiętałam aż zbyt dobrze. Zrozumiałam, że Josh też nie kupił tej wersji o zasłabnięciu w metrze. Dla niego musiało być całkiem oczywiste, że to mój były facet popchnął mnie na tory. Z jego spojrzenia wywnioskowałam, że nic nikomu nie wspomni, ale że jego cierpliwość w tej sprawie była na wykończeniu. Może jednak powinnam pójść na policję…?
Ale przecież nadal nie miałam dowodów. Nikt nie byłby w stanie Ryanowi nic udowodnić! Nawet ja nie byłam pewna, czy to faktycznie był on.
Ale jeśli nie on, to kto?! Przecież z nikim więcej nie miałam na pieńku!
A przynajmniej o nikim więcej nie wiedziałam.
– Nic mi się przecież nie stało – powiedziałam trochę bez sensu, zważywszy na to, że leżałam właśnie w zabiegowym ze świeżymi szwami i zabandażowanym ramieniem. Najwidoczniej nie było złamane, tylko poważnie stłuczone, skoro nie włożyli go w gips. – To był wypadek, Josh. Nie drąż tego.
Lekarka spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
– Jeszcze chwilę temu mówiła pani co innego – zauważyła, za co miałam ochotę ją zamordować. Wzruszyłam ramionami, co wywołało falę bólu w prawej ręce. Marzyłam już tylko o tym, żeby wrócić do domu i wziąć tabletkę przeciwbólową.
– Bo byłam zdezorientowana – warknęłam. – Teraz mi rozum wrócił i wiem, że to był wypadek. Jasne?
Josh rzucił mi twarde spojrzenie, na które odpowiedziałam, hardo podnosząc głowę do góry. Lekarka przyglądała nam się z dezorientacją, zapewne nie do końca rozumiejąc tę rozgrywkę między nami. Osobiście nie miałam z tym problemu, to nie była jej sprawa.
– Amanda, o mały włos nie zginęłaś! – podniósł znowu głos Josh, najwyraźniej nie zamierzając się poddać. Ja jednak już podjęłam decyzję i zamierzałam się jej trzymać. – Nie rozumiesz? Ten pociąg prawie cię przejechał!
– Nie przejechałby, i tak musiał się zatrzymać na stacji – zaprotestowałam spokojnie, choć wiedziałam, że to nieprawda; to ja byłam na miejscu, nie Josh, i wiedziałam, jak niewiele brakowało. Gdyby ten facet nie zareagował przytomnie i nie zawołał do mnie, po czym nie pomógł mi wydostać się na stację… Oj, mogłoby być niewesoło. – Poza tym nic mi nie groziło i nic by się nie stało, gdybym nie miała tej wcześniejszej kontuzji. Nie powinnam była po prostu wychodzić z domu.
– Tak, masz cholerną rację, nie powinnaś była wychodzić z domu! – zawołał Josh z irytacją. – Gdzie ty właściwie chciałaś jechać?!
– Na Brooklyn – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem. W końcu wysiadałam z metra, a nie z pociągu, nie mógł stwierdzić, czy kłamałam. – Do mojego mieszkania.
– Mogłaś mnie poprosić…
– Nie mogłam, bo byłeś w pracy – przerwałam mu stanowczo. – Właśnie w tym rzecz, Josh. Nie mogę dać ci się niańczyć przez cały czas, choćby dlatego, że przez wiele godzin nie ma cię w domu. Nie potrafię siedzieć bez przerwy w czterech ścianach, czekając, aż wrócisz, nie rozumiesz?
Tym wreszcie zamknęłam mu usta. I dobrze, bo lekarka i tak przyglądała nam się z zainteresowaniem. Josh podszedł bliżej, przyglądając się uważnie moim obrażeniom, po czym spytał, już normalnym tonem głosu:
– To jakie właściwie są obrażenia?
– Musieliśmy na nowo założyć szwy na klatce piersiowej – wyjaśniła lekarka. – Poza tym stłuczenie i skaleczenie prawego ramienia, powinno szybko się zagoić, choć przez jakiś czas będzie boleć. W zasadzie nic poważnego.
Nic poważnego. Nie mówiłaby tak, gdyby to ona spojrzała na nadjeżdżający prosto na nią pociąg. Ja go widziałam i nie mogłam użyć stwierdzenia, że to „nic poważnego”. Jasne, na potrzeby Josha mogłam udawać, że nic się nie stało, ale w rzeczywistości wcale tak nie uważałam. W rzeczywistości trzęsłam się na samą myśl o powrocie do metra.
To chyba nazywa się stresem pourazowym. Chociaż miałam nadzieję, że u mnie nie przyjmie to aż tak drastycznej postaci. Raczej że… trochę mnie pomęczy, a potem przejdzie.
Bo na razie, gdy tylko zamykałam oczy, miałam pod powiekami wyłaniające się z mroku tunelu oślepiająco jasne światła kolejki.
Wieczorem Josh zabrał mnie do domu, tuż po tym, jak wypisałam się na własną prośbę, nie mając najmniejszego zamiaru spędzić kolejnej nocy w szpitalu. I tak ostatnio bywałam tam aż za często.
Josh wyczekał, aż znaleźliśmy się sami w samochodzie, po czym podjął temat, którego tak bardzo chciałam uniknąć. Cóż, wiedziałam przecież, że ta rozmowa prędzej czy później musiała się odbyć. Szkoda tylko, że nie zdążyłam się na nią przygotować psychicznie. Wcale nie miałam ochoty kłócić się z Joshem, a wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie.
Wiedziałam przecież, czego ode mnie chciał i zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam tego zrobić.
– Dobrze, więc powiedz mi, co zamierzasz z tym zrobić. – Wyjrzałam za okno, ale w ciemności nie potrafiłam rozpoznać okolicy, więc nie wiedziałam, ile czasu musiałam grać na zwłokę, zanim dojedziemy do domu. Na pewno niedługo, bo w końcu pogotowie zabrało mnie ze stacji najbliższej apartamentowcowi Josha, ale wystraczająco, żeby mnie zdrowo przemaglował. – Ten wariat najwyraźniej postanowił się na ciebie uwziąć. Nie wiem, czemu twierdziłaś w szpitalu, że to był wypadek, ale przecież oboje wiemy, że ktoś popchnął cię na tory, prawda?
Stanowczo pokręciłam głową, nadal wpatrując się w budynki na mijanych przez nas ulicach.
– Nie wiem, o czym mówisz – zaprotestowałam spokojnie. – To był wypadek. Wysiadałam z metra, zakręciło mi się w głowie, spadłam na tory. Ot i cała historia.
– Ta, jasne – prychnął, nie odrywając wzroku od jezdni. Zauważyłam jednak, że mocno zacisnął dłonie na kierownicy. – Amanda, dobrze wiemy, że czułaś się już nieźle. Nie wyszłabyś z domu, gdyby tak nie było. Podróż na Brooklyn nie jest na tyle długa, żeby wyczerpać wszystkie twoje siły, a przecież wiem, że masz ich dużo. – Tak? To mogło tłumaczyć, jakim cudem udało mi się z ranami na ramieniu i rozerwanymi szwami wdrapać się na peron, bo przecież wcześniej nawet nie podejrzewałam się o taką siłę. I wytrzymałość. – Jesteś jak cholerny kot, zawsze spadasz na cztery łapy.
– Tym razem nie bardzo – zażartowałam słabo. – Upadłam na ramię.
– Błagam cię, porozmawiaj ze mną.
– Przecież rozmawiam – zdziwiłam się. Josh westchnął z rozdrażnieniem.
– To był Ryan, prawda?
Przygryzłam język, bo już chciałam odpowiedzieć, że wcale go nie widziałam. Choć to była prawda, nie brzmiałaby zbyt dobrze.
– Nie wiem, o czym mówisz – powtórzyłam zamiast tego uparcie. – Pewnie się poślizgnęłam, nie pamiętam już dokładnie. Nikt na mnie nie czyha, to jakaś bzdura.
– Dlaczego go tak bronisz?! – Josh wreszcie nie wytrzymał i podniósł głos. – Jezu, czuję się tak, jakbyśmy znowu prowadzili tę rozmowę przed twoim wypadkiem. Niby nic nie pamiętasz, a zachowujesz się dokładnie tak samo! Wtedy też się upierałaś, że nic ci nie grozi, a jeszcze tego samego dnia miałaś wypadek samochodowy, połamałaś sobie żebra i straciłaś pamięć. Teraz o mało nie wpadłaś pod pociąg, a jednak ciągle to powtarzasz. O co w tym wszystkim chodzi? Co on takiego zrobił, że nie chcesz iść na policję?!
Prychnęłam z irytacją. Czasami miałam wrażenie, że ten facet jednak miał nie po kolei w głowie.
– Czy ty słyszysz samego siebie? – zapytałam uprzejmie. – Twierdzisz, że nie idę z tym na policję, bo powstrzymują mnie jakieś wspomnienia związane z Ryanem? Naprawdę muszę ci przypominać o mojej amnezji, Josh? Jestem całkowicie obiektywna! Po prostu wiem, że to nic nie da. Masz jakikolwiek dowód na to, że mój były facet maczał palce w którymś z moich wypadków? Że faktycznie mnie nachodził, a nie jedynie zadzwonił do mnie parę razy i raz pojawił się osobiście? Bo jak dla mnie to trochę za mało, żeby składać skargę na policję!
No, wreszcie to powiedziałam. I byłam z siebie całkiem zadowolona, bo to było dokładnie to, co Josh powinien był usłyszeć. To, co powinno do niego dotrzeć; żadne tam nieokreślone „Nie jestem pewna, czy to faktycznie był on”, tylko same konkrety, brak dowodów.
Josh spuścił nieco z tonu, co oznaczało, że moje słowa faktycznie do niego trafiły. Mogłam być z siebie dumna; jak to w ogóle było możliwe, że mimo że tak słabo go znałam, zawsze wiedziałam, co powiedzieć?
– Może i masz rację – mruknął, niechętnie przyznając mi rację. – Ale, Amanda, jak wobec tego mam cię przed tym ochronić?
– Sama muszę to zrobić – odparłam stanowczo. – Po prostu muszę bardziej uważać. I przepraszam, Josh, że nie powiedziałam ci, że dzisiaj wychodziłam, po prostu… bardzo tego potrzebowałam. Dostałam za swoje, teraz znowu będę musiała z tydzień siedzieć na tyłku, zanim odważę się gdzieś samotnie wybrać.
– Chyba raczej zanim szwy ci na to pozwolą – prychnął. – I tym się nie przejmuj. Spróbuję zorganizować ci jakąś rozrywkę.
Na to już nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową, pogrążona we własnych myślach. Nie były zresztą zbyt wesołe.
Ktoś wyraźnie starał się mnie zabić. Nie wepchnął mnie na tory natychmiast po odjeździe pierwszego z pociągów; może dlatego, że pomagałam wtedy staruszce, a może – co bardziej prawdopodobne – dlatego, że znał rozkład i wiedział, że im później mnie wrzuci, tym większa możliwość, że nie zdążę się wydostać. Mógłby poczekać jeszcze parę chwil, gdyby nie to, że właśnie zamierzałam odejść z brzegu peronu i wtedy zadanie byłoby bardzo utrudnione. Dobrze, więc wyczekał do ostatniej chwili i mnie popchnął.
Czy to mógł być Ryan? Czy nawet bardzo zazdrosny były facet mógłby posunąć się do takiego czynu? Jakoś nie mieściło mi się to w głowie, ale przecież wiedziałam, że nie takie rzeczy ludzie robili. Przywołałam z pamięci tę surową twarz z dwudniowym zarostem, ciemnymi włosami i czarnymi oczami, próbując wyobrazić sobie, czy ta twarz nosiła w sobie znamiona mordercy. Zbrodniarza. No owszem, była trochę ponura i niepokojąca, ale chyba nie aż tak? Czy to naprawdę był taki typ mężczyzny?
Ale jednak z jakiegoś powodu uciekłam przed nim z Pasadeny. To nie mogło być byle co.
Pasadena. To z kolei przypomniało mi o Victorii Griffin, o której w New Jersey opowiadała mi staruszka z domu obok. Cholera. Nie dość, że otaczały mnie same obce imiona i nazwiska, to jeszcze ktoś próbował mnie zabić. Świetny bilans, nie ma co. Amando Adams, czy kiedy prawie miesiąc temu obudziłaś się w szpitalu z całkowitą amnezją, domyśliłabyś się wtedy, że twoje życie wygląda właśnie tak?
Z kolei myśl o Victorii Griffin przypomniała mi jeszcze jedno obce imię, które ostatnio usłyszałam. Wtedy nie zwróciłam na nie większej uwagi, bo miałam dużo innych spraw na głowie, najpierw groźby, jakie pod moim adresem wystosował Ryan, potem sprawdzenie adresu w New Jersey, a potem wreszcie wypadek w metrze. Teraz jednak, kiedy bezpiecznie wracałam do apartamentowca Josha, wreszcie mi się przypomniało.
Dylan. Ryan w rozmowie ze mną wspominał coś o jakimś Dylanie. Pytał mnie, czy o nim zapomniałam. Kogo mógł mieć na myśli? Mogłam o to zapytać Josha?
Do diabła, a niby czemu miałabym nie móc?! Przecież to był mój narzeczony…!
Zanim zdążyłam jednak zapytać, Josh wjechał na podziemny parking pod apartamentowcem, po czym przebiegł na drugą stronę samochodu, żeby pomóc mi wysiąść. Widząc moją zamyśloną minę, zapytał całkiem poważnie:
– Wszystko w porządku, kochanie?
Spojrzałam na niego i w jego twarzy znalazłam szczerość. On naprawdę się o mnie martwił i troszczył. Nawet jeśli w przeszłości popełnił parę błędów, komu mogłam ufać, jeśli nie jemu?
– Mówi ci może coś imię Dylan? – zapytałam wobec tego. Josh zmarszczył brwi, równocześnie zamykając samochód.
– Dylan? Chyba nie – odpowiedział w końcu niepewnie. – Dlaczego pytasz? Skąd ci się to wzięło?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem, jakoś… wskoczyło mi do głowy. Nie mam pojęcia, skąd, może to jakiś facet, którego znałam w młodości. Nie mam pojęcia, po prostu pomyślałam, że zapytam.
Josh jeszcze chwilę się zastanawiał, idąc ze mną w stronę windy. W końcu ostatecznie pokręcił głową.
– Nie, zdecydowanie nie znam żadnego Dylana. Coś jeszcze?
Miałam tyle pytań, że aż kotłowało mi się od nich w głowie. Kto chciał mnie zabić? Dlaczego? Kim dokładnie był dla mnie Ryan i co takiego mi zrobił w przeszłości? Kim była Victoria Griffin i co miałam wspólnego z jej domem w Jersey?
Pytań było mnóstwo, niestety, Josh na żadne z nich nie potrafił udzielić odpowiedzi.
– Nie – odparłam więc, po czym pierwsza wkroczyłam do windy.
Całej reszty musiałam się dowiedzieć na własną rękę. Nawet jeśli to oznaczało, że znowu znajdę się o mały włos od śmierci.

9 komentarzy :

  1. Strasznie milutka ta Amanda :P Warczy na wszystkim wkoło, a oni chcą jej tylko pomóc. Ta dziewucha jest coraz bardziej irytująca. Wyjdę na wredną, ale nie żal mi jej. Wpada w tarapaty na własne życzenie. Zabawia się w detektywa.
    Mam nadzieję, że jakoś uprzykrzysz jej życie.

    Powodzenia na obronie :)
    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Mandy ma swoje powody ;P ale cóż, to Twoja opinia;) i chyba trudno oczekiwać, że nie wpadnie w tarapaty, skoro za wszelką cenę chce poznać swoją przeszłość - wydaje mi się, że nic w tym dziwnego, że w takiej sytuacji bawi się w detektywa xD

      Na pewno uprzykrzę^^

      A dziękuję, przydało się ;>

      ;***

      Usuń
    2. Nie lubię jej i raczej to się nie zmieni ;P

      To dobrze, będzie ciekawie ^^

      :***

      Usuń
    3. Przecież nie twierdzę, że musi, każdy co innego lubi xD

      Mam nadzieję, że będzie ;>

      ;***

      Usuń
  2. Amanda to kwiat paproci :P Dzisiaj jej zachowanie mnie zdecydowanie rozbawiło, to poplątanie w "zeznaniach", haha :P Uprzykrzanie jej życia dobrze Ci wychodzi xD

    Jestem taka ufna, że jakoś nie wierzę tutaj w winę Ryana :) W ogóle pojawił się "fizycznie" raz, nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, a ja czuję, że go lubię :D

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, bo ja uwielbiam uprzykrzać jej życie xD a jej zachowanie... no cóż, była skołowana i po środkach przeciwbólowych, to stąd;]

      No widzisz, to jesteś chyba tak samo ufna jak Mandy:) buahaha, i jednak go lubisz? To się nazywa dobry pijar xD

      ;*

      Usuń
  3. Oho, skoro Mandy przypuszcza, że Dylan to facet, to znaczy, że to dziewczyna. ;p
    Ajajaj, ciągle nic mi się nie wyjaśnia, ale czyta się taak przyjemnie, że nawet mnie to nie gryzie.
    Nadal przypuszczam, że popchnął ją ktoś z firmy. A Dylan... Skoro nie zna jej Josh, to znaczy, że Mandy zna ją z Pasadeny, to może byś jakaś krewna Ryana, a może jej samej? Może mała dziewczynka, która jest na coś chora i dlatego Mandy zgodziła się podjąć zadania, do którego ją wynajęto? Żeby zdobyć pieniądze dla Dylan? Nah, nah, nah...
    Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział.

    Pozdrav! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, coś w tym jest xD

      To dobrze, bo na wyjaśnienia trzeba jeszcze będzie poczekać;)

      Noo, może nie będę komentować Twoich podejrzeń, bo sama się niedługo przekonasz, czy były słuszne. Napiszę tylko jedno - Mandy nie została wynajęta;)

      Całuję!

      Usuń
  4. Ten rozdział to chyba na razie mój ulubiony. Tyle się w nim dzieje... Tyle adrenaliny i myśli, że to będzie już jej koniec. A tu jednak okazuje się, że wszystko będzie dobrze. Ta Amanda ma naprawdę nosa do kłopotów. Ciekawe o będzie dalej? Już nie mogę się doczekać.

    Pozdrawiam :-D

    OdpowiedzUsuń