Kiedy Josh na temat Ryana wyraził się „były
chłopak”, myślałam, że mówił o czymś dużo bardziej… przejściowym. O
kilkumiesięcznym, może kilkuletnim związku, który przeżyłam w Pasadenie i z
którego otrząsnęłam się, wyjeżdżając do Nowego Jorku. O facecie, którego
poznałam i z którym zaczęłam randkować, by poniewczasie się przekonać, że był z
niego zazdrosny potwór.
Im dłużej jednak się nad tym zastanawiałam, tym
większą miałam pewność. Twarz, którą widziałam w moim śnie, którą uznałam za
część wspomnienia z dzieciństwa, z czasów, kiedy miałam może z dziesięć lat, to
była twarz Ryana Montgomery. Faceta, od którego uciekłam do Nowego Jorku. Nie
miałam pojęcia, że znałam go tak długo.
Nie byłam pewna, czy to cokolwiek zmieniało, ale
mimo wszystko dziwnie się z tym czułam. Po namyśle jednak dochodziłam do
wniosku, że owszem, zmieniało. Może jednak powinnam z nim porozmawiać? O
ile dobrze wszystko zrozumiałam, ten facet mógł mi opowiedzieć o mojej
przeszłości więcej niż ktokolwiek inny. Mógł powiedzieć, jak wyglądało moje
dzieciństwo, jacy byli moi rodzice, skąd się znaliśmy, jaka wtedy byłam. Mógł
powiedzieć wszystko albo nic, zależnie od tego, jak będę się wobec niego
zachowywać. Mógł powiedzieć tak wiele, mógł mieć zdjęcia, dowody, namacalne
wspomnienia, dzięki którym coś mogłoby się otworzyć w mojej głowie. Tylko jak
zmusić go, żeby mi pomógł?
Ciągle miałam w pamięci tamte słowa. Kiedy
wychodziłam wieczorem spod prysznica, z ręcznikiem na mokrych włosach,
powtarzałam je sobie w kółko, próbując zrozumieć je inaczej, niż zrozumiałam to
w pierwszej chwili. Nic innego jednak nie przychodziło mi do głowy. Spotkanie z
Ryanem było bez wątpienia niepokojące, a równocześnie było w nim coś… coś, co
sprawiało, że ciarki przechodziły mi po plecach.
– Jak się czujesz? – zapytał Josh, stając w
progu mojej sypialni. Obejrzałam się na niego, odruchowo mocniej zaciskając
pasek szlafroka i lekko osuszając mokre włosy ręcznikiem. Opierał się o
futrynę, założywszy ramiona na piersi. – Chciałem cię przeprosić, kochanie, że
cię dzisiaj zostawiłem samą. On tylko dlatego do ciebie podszedł.
Machnęłam ręką, chwytając szczotkę, żeby
rozczesać włosy, i siadając na łóżku.
– Daj spokój, to nie twoja wina – odpowiedziałam
lekko, choć w głębi duszy wcale mi tak lekko nie było. – Nie możesz ciągle się
mną opiekować, w końcu będę musiała zatroszczyć się o siebie sama. I wchodzi w
to również obrona przed Ryanem.
– Nie możesz się sama bronić – zaprotestował
Josh, a w jego oczach błysnął niepokój. – Nie pamiętasz, co przydarzyło się
ostatnim razem?
– Chodzi ci o wypadek? Och, uwierz mi, pamiętam
doskonale. – Palcem wskazałam na swoją głowę. – To z wcześniejszymi
wspomnieniami mam pewien problem.
– Przepraszam – mruknął, nieco zmieszany. – Nie
miałem na myśli nic złego…
– Wiem, że nie miałeś – westchnęłam, skupiając
się na rozczesywaniu włosów. – Wiesz, co on mi powiedział, gdy cię nie było? Że
powinnam to skończyć, póki jeszcze nic mi się nie stało. I że następnym razem
mogę nie mieć tyle szczęścia, co ostatnim. Myślisz… myślisz, że on mógł mi
grozić, Josh?
To było głupie pytanie, bo właściwie byłam tego
pewna, ale potrzebowałam kogoś, kto by potwierdził moje podejrzenia. Josh
oderwał się od drzwi i podszedł bliżej, wkładając ręce do kieszeni spodni i
mocno zaciskając szczęki. Widziałam, jak zareagował na te słowa: musiały mu się
bardzo nie spodobać. Co najmniej.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło – odparł
następnie lekko zduszonym głosem. – Posłuchaj, Amanda… Nie wiem, do czego ten
facet jest zdolny, ale wygląda na niebezpiecznego. Naprawdę wolałbym, żebyś się
z nim więcej nie zadawała.
– Myślisz, że zrobiłam to specjalnie? –
Zmarszczyłam brwi. – Josh, nie jestem głupia, ale nadal nie mogę uwierzyć, że
on mógł mieć coś wspólnego z tym wypadkiem…
– A dla mnie to staje się coraz bardziej
oczywiste, że miał – przerwał mi stanowczo, chwytając mnie za ramiona. Rzuciłam
mu bezradne spojrzenie. – Amanda, nie twierdzę, że próbujesz się z nim
kontaktować, tylko że nie postawiłaś sprawy do końca jasno. Powinnaś zgłosić na
policję, że ten facet cię nachodzi.
A jeśli to on włamał się do mojego mieszkania na
Brooklynie?, przemknęło mi nagle przez głowę. Wyglądał na człowieka, który
potrafiłby się włamać, a moje klucze jednak się nie odnalazły. Nie miałam
pojęcia, gdzie mogłam je dać, i Josh także tego nie wiedział. Więc co, ktoś je
jednak ukradł?
Kiedy pojechałam na Brooklyn, nie zwróciłam na
to większej uwagi, ale w tamtej chwili ten fakt wrócił do mnie natychmiast, bo
dziwnie pasował mi do reszty układanki. A jeśli Ryan Montgomery rzeczywiście
miał klucze do mojego mieszkania? Jeśli włamał się tam i porozrzucał wszystkie
rzeczy, chcąc mi coś pokazać lub mnie zastraszyć?
Otworzyłam już usta, żeby powiedzieć o tym
Joshowi, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Za dużo musiałabym mu
tłumaczyć, poczynając od mojej wycieczki na Brooklyn, a na włamaniu kończąc. Za
to zadałam inne pytanie, które nurtowało mnie od czasu, gdy w Ryanie
rozpoznałam chłopaka spod huśtawki:
– Josh, wiesz może, jak długo znałam Ryana?
Josh zrobił zdezorientowaną minę, która pokazała
mi dobitnie, że nie rozumiał zmiany tematu. Cóż, nie podążał za moimi myślami.
Patrzyłam jednak na niego na tyle wyczekująco, że w końcu odparł niepewnie:
– Nie wiem, czy kiedykolwiek dokładnie o tym
wspominałaś, mówiłaś tylko, że byliście razem jakiś rok. Czy to ma jakieś znaczenie,
Amanda? Masz nadzieję, że kiedy powiem ci, że znałaś go całe życie, będzie to
dobry powód, żeby nie iść na policję?
– I tak nie zamierzam iść na policję. –
Potrząsnęłam głową, a widząc jego oskarżycielskie spojrzenie, westchnęłam. –
Josh, zrozum, błagam. Nie mam pojęcia, co ten facet zrobił mi w przeszłości i
nie będę potrafiła tego wyjaśnić. Nie mamy też żadnych dowodów, że brał udział
w wypadku, ani że planuje zrobić mi jakąś krzywdę. Jeśli pójdę z tym na
policję, wyjdę na głupią histeryczkę z amnezją.
– To samo mówiłaś przed wypadkiem – mruknął
Josh.
W takich chwilach właśnie dochodziłam do
wniosku, że jednak wciąż byłam tą samą Amandą. Że ja i Amanda sprzed wypadku to
nie były dwie różne kobiety, zamieszkujące tylko jedno ciało. Czasami, kiedy o
tym zapominałam, zaczynałam zazdrościć tamtej Amandzie dzieciństwa i wspomnień,
których ja nie miałam.
Dopiero potem uświadamiałam sobie, jak bardzo
niedorzeczne to było.
– Wtedy chyba jednak wiedziałam, co mi zrobił –
odparłam trzeźwo. Josh wywrócił oczami.
– Wiesz, co mam na myśli, Amanda. A właśnie,
przypomniałem sobie coś jeszcze. Dlaczego ten typ mówi do ciebie „Mandy”?
Rzuciłam mu zirytowane spojrzenie.
– Sądzisz, że spłynie na mnie olśnienie i mi się
nagle przypomni? – zapytałam uprzejmie. – Josh, nie mam pojęcia, skąd ta
różnica. Nigdy wcześniej tego nie słyszałeś?
– Wszyscy mówili do ciebie „Amanda”, gdy cię
poznałem, więc nie próbowałem tego zmieniać – wyjaśnił. – I nigdy nie słyszałem
twoich rozmów z Ryanem, przynajmniej nie tego, co on mówił. Dzisiaj po raz
pierwszy usłyszałem to zdrobnienie. Dlaczego jemu wolno zdrabniać twoje imię, a
mnie nie?
Jezu, przecież nie wiedziałam! Czy ten facet też
miał jakieś braki w pamięci?!
Policzyłam do dziesięciu, żeby się uspokoić, i
kiedy byłam już pewna, że w moim głosie nie usłyszy złości, odpowiedziałam
spokojnie:
– Josh, naprawdę nie wiem. Nie potrafię ci tego
wyjaśnić, rozumiesz? Więc proszę cię, nie miej o to do mnie pretensji. Może to
zdrobnienie źle mi się kojarzyło? Nie wiem!
Josh ukląkł przede mną i pogłaskał mnie
pocieszająco po przykrytym szlafrokiem kolanie. W jego oczach zobaczyłam ciepło
i czułość.
– Masz rację, przepraszam – szepnął. – Po
prostu… czasami chyba jestem o niego zazdrosny. Nawet jeśli od niego uciekłaś,
coś was kiedyś łączyło. I to chyba sporo, skoro on do tej pory cię nachodzi.
Proszę cię, obiecaj, że nie będziesz z nim więcej rozmawiać. Naprawdę się o
ciebie martwię i nie chcę, żeby on znowu ci groził. Obiecaj, Amanda.
Zagryzłam wargę. Nie mogłam z nim rozmawiać, bo
przecież nie znałam jego numeru telefonu. Chciał, żebym nie odbierała komórki i
nie chodziła samotnie po ulicach? Czy on miał nie po kolei w głowie?
– Obiecuję – mruknęłam, doskonale wiedząc, że
tej obietnicy nie dotrzymam.
Myślałam o tym jeszcze następnego dnia, gdy po
dokładnym przestudiowaniu rozkładu jazdy wsiadłam do pociągu jadącego do New
Jersey i znalazłam sobie miejsce siedzące. Wokół mnie było pełno obcych ludzi,
przez co czułam się nieco niepewnie, bo po raz pierwszy znalazłam się sama w
zupełnie sobie obcym miejscu; w końcu nawet gdy poprzednio pojechałam na
Brooklyn, wezwałam taksówkę, a na miejscu natychmiast natknęłam się na
Jeremy’ego. Tym razem jednak nie mogłam prosić o pomoc któregoś z moich
przyjaciół; musiałam to zrobić sama.
Josh nie wiedział, co mogłam robić w New Jersey,
więc było bardzo prawdopodobne, że nikt inny również by nie wiedział. A skoro
tak, to znaczyło, że z jakichś powodów ukryłam przed wszystkimi moją wizytę w
nieznanym mi domu w New Jersey. A skoro to zrobiłam, musiałam mieć jakiś powód. Nieważne,
czy był dobry, póki go nie poznałam, wolałam nie ujawniać tajemnicy, tak na
wszelki wypadek. Powiedzieć zawsze jeszcze zdążę, a póki milczę, przynajmniej
wiem, że nie popełniłam żadnego znaczącego błędu.
Tym razem również wzięłam ze sobą nawigację, tak na
wszelki wypadek, gdybym miała nie znaleźć odpowiedniego adresu własnoręcznie.
Czułam się dzięki temu pewniej, choć oczywiście i tak było prawdopodobne, że ze
stacji wezmę taksówkę.
O ile dotrę tam w jednym kawałku, pomyślałam
nieco histerycznie, przyglądając się mijającym mnie i stojącym nade mną
ludziom. Czułam się bardzo niekomfortowo. Dziewczyna z amnezją, podróżująca
samotnie wśród obcych ludzi, do miejsca, którego nigdy w życiu nie widziała na
własne oczy – cóż mogło być bardziej stresującego?
Chyba tylko obecność Ryana w którymś z wagonów.
Ta ostatnia myśl sprawiła, że zaczęłam się
jeszcze bardziej denerwować, więc odruchowo spojrzałam na zegarek. Czterdzieści
minut podróży dłużyło mi się straszliwie, ale na szczęście czas ten dobiegał
już końca. Nikt z obecnych w pociągu ludzi nie zdawał się zwracać na mnie
uwagi; co więcej, nikt nie zwracał uwagi na nikogo, wszyscy byli zatopieni we
własnych myślach, słuchali muzyki, czytali gazety i książki, ale nikogo nie
interesował sąsiad. Byłam pewna, że w tym towarzystwie zauważyłabym obecność
Ryana. Poprzedniego wieczoru od razu przecież poczułam, że ktoś mi się
przyglądał. Jakim cudem, tego nie wiedziałam, ale fakt pozostawał faktem.
Wiedziałam to, jeszcze zanim zobaczyłam Ryana. Teraz więc, póki czułam się niewidzialna,
byłam chyba bezpieczna.
Mimo to starałam się jak najbardziej wtopić w
tłum. Nawet ubrałam się tego dnia bardzo neutralnie, rezygnując z kolorów,
których orędowniczką była Zoey. Miałam na sobie luźne dżinsy do kolan, obcisły
T–shirt i tenisówki. Włosy związałam w kucyk, a torbę zarzuciłam sobie na
ramię, z zadowoleniem stwierdzając, że wyglądałam całkiem przeciętnie.
Również siedząc w pociągu wyciągnęłam z torby
jedyną rzecz, jaką miałam do czytania – rozkład pociągów, który kupiłam na
mojej stacji początkowej, i zaczęłam go przeglądać, podobnie jak reszta
pasażerów robiła to z książkami i gazetami. Musiałam w tamtej chwili wyglądać
bardzo niepozornie i z pewnością nie przypominałam tej dziewczyny w kolorowej
sukience i szpilkach, którą poprzedniego wieczoru zaczepił pod kinem Ryan.
Gdy w końcu dotarliśmy do mojej stacji,
wmieszałam się w wysypujący się z pociągu tłum, dając mu się porwać i nie
zatrzymując się nawet na sekundę, tak na wszelki wypadek, żeby trudniej było
mnie dostrzec. Nie próbowałam spuszczać głowy ani zasłaniać twarzy – to tylko
przyciągnęłoby na mnie uwagę ciekawskich oczu – ale swobodnym krokiem,
rozglądając się dookoła naturalnie i na niczym dłużej nie zawieszając wzroku,
wyszłam ze stacji na zewnątrz, na plac, gdzie temperatura zdążyła już sięgnąć
prawie trzydziestu stopni.
W pociągu zdążyłam również przestudiować mapę, w
którą przezornie się zaopatrzyłam, i stwierdziłam, że przejście pieszo pod
odpowiedni adres zajęłoby mi zbyt wiele czasu i sił, a ponieważ nie miałam
ochoty szukać przystanku autobusowego, skierowałam się na postój taksówek,
gdzie stało kilka wolnych, żółtych samochodów. Wsiadłam do pierwszego z nich i
rzuciłam adres, nawet nie spoglądając na kierowcę.
Wyjęłam z torby komórkę, ale na wyświetlaczu nie
miałam żadnych nieodebranych połączeń. Trochę się martwiłam, że Josh mógłby się
dowiedzieć, że opuściłam mieszkanie i domagać się wyjaśnień, ale uznałam, że
ostatecznie jakoś bym sobie poradziła, nawet gdyby do tego doszło. Kiedy już
upewniłam się, że póki co nic mi nie groziło, schowałam telefon i wyjrzałam
przez okno.
Okolica, którą mijaliśmy, była całkiem
sympatyczna i bardzo… podmiejska. Szerokie ulice, przy których stały zadbane
domki jednorodzinne, białe płoty, skrzynki na listy, aleje wysadzane klonami i
czyste chodniki. Ładna okolica. Nie powiedziało mi to jednak, co mogłabym w
niej robić czy też kogo odwiedzać, a tego właśnie próbowałam się dowiedzieć.
W końcu, po kilku minutach jazdy w milczeniu,
dojechałam na miejsce. Zapłaciłam taksówkarzowi, ale poprosiłam, żeby poczekał.
Nie zamierzałam spędzić dużo czasu w New Jersey, a nie uśmiechało mi się potem
szukanie taksówki na tej całkowicie pustej, podmiejskiej uliczce.
W odróżnieniu od tej głównej, którą jechaliśmy
wcześniej, ta była całkiem wąska, ale za to bardziej przytulna. Jednorodzinne
domki stały przytulone jeden do drugiego, płoty były świeżo pobielone, a
trawniki skoszone. I tylko ten jeden dom – dokładnie ten, przy którym się
zatrzymaliśmy – wyglądał inaczej.
Oglądałam go już przez Internet, ale na żywo wyglądał
na jeszcze bardziej zaniedbany. Okna były brudne, elewacja dawno nie odnawiana,
trawnik nie skoszony, a skrzynki pocztowej brakowało w ogóle. Zawahałam się,
wysiadając z taksówki, ale już po chwili dążyłam chodnikiem z kostki w stronę
głównego wejścia. Musiałam to zrobić, przecież chciałam poznać odpowiedzi.
Musiałam je znać.
Zadzwoniłam dzwonkiem, poczekałam chwilę, ale
nikt nie otworzył. Nacisnęłam dzwonek jeszcze kilka razy, ale chociaż słyszałam
jego dźwięk rozlegający się w środku, nikt nie otworzył. Może domownicy byli w
pracy? Spróbowałam klamki, ale drzwi były zamknięte. Cofnęłam się o krok i
rozejrzałam dookoła. Gdzie zwykli, szarzy obywatele zazwyczaj trzymają klucze?
Wspięłam się na palce i sprawdziłam futrynę drzwi, a potem dwie doniczki,
stojące po obydwu stronach schodków prowadzących do wejścia. Nic.
Z irytacją przygryzłam wargę. Co, więc
przyjechałam tu na nic? Może powinnam obejść dom dookoła i poszukać jakiegoś
uchylonego okna? Nie miałam wątpliwości, że potrafiłabym włamać się do środka,
ale zastanawiało mnie co innego – sąsiedztwo. Ta ulica wyglądała na taką, na
której wszyscy się znali, więc obecność kogoś obcego mogła zostać szybko
zauważona. Zwłaszcza gdy ten ktoś kręci się przy jednym z domów.
Postanowiłam jednak zajrzeć od tyłu i właśnie
wycofywałam się do ścieżki, kiedy nagle za sobą usłyszałam obcy, kobiecy głos:
– Przepraszam! Mogę w czymś pomóc?
Odwróciłam się i tuż przed sobą ujrzałam
staruszkę z siwymi włosami zebranymi w sztywny kok na czubku głowy; ubrana była
w szeroką, podomkowatą sukienkę, miała mnóstwo zmarszczek i nosiła okulary, ale
jej szaroniebieskie oczy patrzyły na mnie bystro, pytająco. Wyglądała jak pies
myśliwski na tropie i byłam pewna, że tej kobiecie łatwo się nie wywinę.
Trudno.
Jeśli nie możesz komuś uciec, przekonaj go do
siebie, błysnęło mi w głowie, po czym uśmiechnęłam się pięknie i wskazałam dom
za mną.
– Tak, pomoc bardzo by mi się przydała! –
wykrzyknęłam z entuzjazmem. – Mieszka pani tutaj?
– Tu? Nie, skądże – zaśmiała się staruszka w
odpowiedzi; cały czas jednak pozostawała czujna, przyglądając mi się uważnie. –
Nie myślisz, moje dziecko, że bardziej troszczyłabym się o mój dom? Mieszkam
naprzeciwko. – Rzeczywiście, dom naprzeciwko był idealnie zadbany. – Tutaj już
od dawna nikt nie mieszka.
– Naprawdę? Dlaczego? – Rozszerzyłam w zdumieniu
oczy, potrząsając głową. Granie blondwłosej idiotki przyszło mi zaskakująco
łatwo, choć po sceptycznej minie staruszki widziałam, że nadal do końca się nie
przekonała. Odpowiedziała jednak:
– Jego właścicielka wyjechała dawno temu.
Wyprowadziła się stąd zaraz po ślubie, potem mieszkała tu jeszcze jej matka,
ale ona zmarła jakieś dziesięć lat temu.
– Czyli nie ma żadnej szansy, żebym dogadała się
w sprawie kupna domu? – zapytałam z rozczarowaniem. – Gdybym znalazła
właścicielkę…
– Nazywa się Victoria Mason, z męża Griffin, ale
nie wiem, gdzie obecnie mogłabyś ja znaleźć – przerwała mi staruszka stanowczo.
– Victoria wychowała się w tym domu z rodzicami, a po ślubie, jakieś
trzydzieści lat temu, przeprowadziła się na drugi koniec Stanów. Potem wpadała
tu parę razy z rodziną, z mężem i dzieckiem, do matki, ale to było dawno. Częściej to jej matka
odwiedzała Victorię. A gdy zmarła dziesięć lat temu, własność domu przeszła na
Victorię, ale nigdy się tu nie pojawiła. Mieszkam tu całe życie, więc pamiętam
Victorię jeszcze z czasów, gdy była małą dziewczynką. Było z niej naprawdę
słodkie, inteligentne, ciekawskie dziecko.
Przygryzłam wargę, wkładając dłonie do kieszeni
dżinsów. Cóż, nic mi to nie mówiło. Nawet jeśli wybrałam się na tę posesję w
dniu wypadku, musiałam mieć przecież po temu dobry powód, a nic nie skłaniało
mnie do podejrzeń, że trafiłam właściwie. Ale to przecież ten adres. Tylko co
mogłam mieć wspólnego z jakąś Victorią Griffin? A nawet gdybym jakimś cudem ją
znała, po co miałabym odwiedzać jej stary dom, odziedziczony po matce?
– Czyli nie wie pani, gdzie mogłabym teraz
znaleźć panią Griffin? – podjęłam, chcąc na wszelki wypadek dowiedzieć się jak
najwięcej. – Może mogłabym ją namówić do sprzedaży domu. Przejeżdżałam tędy i
zobaczyłam, że wygląda na opustoszały…
– Z tego, co wiem, trzydzieści lat temu
przeprowadziła się do swojego męża, do Pasadeny – odpowiedziała staruszka. –
Ale nie wiem, co działo się z nią potem. Przykro mi, że nie mogłam być bardziej
pomocna.
Zmarszczyłam brwi. Do Pasadeny, poważnie? No… To
już było coś…
– Nie trzeba, była pani naprawdę pomocna –
zapewniłam, wymijając ją i idąc z powrotem w stronę taksówki. W połowie drogi
staruszka jeszcze mnie zatrzymała.
– Moje dziecko, czy my się już kiedyś nie
spotkałyśmy? Wprawdzie pamięć już nie ta, co dawniej, pamiętam stare sprawy, a
zapominam, co działo się wczoraj, ale przysięgłabym, że twoja twarz wydaje mi
się znajoma. Mogłyśmy się już wcześniej gdzieś widzieć?
Przypomniałam sobie o wieczorze, podczas którego
miałam wypadek, o tym, że prawdopodobnie z nieznanych mi powodów znalazłam się
wtedy pod tym domem. Tyle że wtedy przyjechałam tu czerwonym sedanem. Staruszka
mieszkała naprzeciwko, mogła mnie zobaczyć. A jeśli było już ciemno, mogła nie
zauważyć rysów twarzy wyraźnie.
Co mogłam tu robić po ciemku, pod domem kobiety,
którą prawdopodobnie znałam z mojego życia w Pasadenie? Bo przecież ani przez
chwilę nie wierzyłam, że to mógł być przypadek, że mieszkała właśnie tam. Nie
wierzyłam w takie przypadki.
– Nie, na pewno się nie znamy – zapewniłam
staruszkę całkiem przekonującym tonem głosu. – Jestem tu po raz pierwszy, więc
to niemożliwe. Miłego dnia!
Po czym wsiadłam z powrotem do taksówki,
odgradzając się od ciekawskiej kobiety szybą i drzwiczkami samochodu. Tak na
wszelki wypadek, gdyby jednak miało jej się przypomnieć, że widziała mnie już
kręcącą się wokół tego domu. Wcale nie chciałam pokazywać po sobie szczególnego
zainteresowania tą posesją.
– Z powrotem na dworzec – mruknęłam do
taksówkarza, po czym oparłam się o oparcie tylnego siedzenia i zatopiłam we
własnych myślach.
Victoria Griffin, właścicielka domu, który
odwiedziłam w dzień wypadku, podobnie jak ja pochodziła z Pasadeny. Było więc
więcej niż pewne, że stamtąd ją znałam. Ale to musiało być dawno, przynajmniej
pół roku temu, a Josh utrzymywał, że zerwałam wszelkie kontakty z ludźmi z
mojego starego życia. Więc co, okłamałam go? No bo jeśli mówiłam prawdę, to po
co miałabym jechać do domu kobiety, z którą od pół roku się nie kontaktowałam?
Nic z tego nie rozumiałam. Jeśli to w ogóle było
możliwe, wizyta w New Jersey jeszcze bardziej zamieszała mi w głowie. Miałam
nadzieję, że znajdę tam coś, co rozjaśni mi w głowie, wskaże powód, dla którego
w dzień wypadku wybrałam się w zupełnie sobie obce miejsce. Zamiast tego jednak
natrafiłam na kolejną zagadkę. Victoria Griffin. Może powinnam wpisać to
nazwisko w wyszukiwarkę i poszukać o niej informacji w Internecie? Może w ten
sposób dowiedziałabym się przynajmniej, kim była ta kobieta?
Na razie jednak musiałam wrócić na Manhattan, co
nie było łatwe, biorąc pod uwagę, że znowu uaktywniła się moja mania
prześladowcza. Powrotną drogę do Nowego Jorku spędziłam zatopiona w przewodniku
po tym mieście, który zdążyłam zakupić na stacji w New Jersey. Skoro tam
mieszkałam, powinnam chyba lepiej poznać swoje miasto, prawda? Poza tym w ten
sposób znowu wtapiałam się w tłum. W ten sposób byłam prawie pewna, że nawet
gdyby ktoś mnie szukał, nie tak łatwo byłoby mu mnie znaleźć.
Już na Manhattanie przesiadłam się na metro, bo
nie chciało mi się iść tych kilku przecznic pieszo. Czułam tę wyprawę w klatce
piersiowej, to musiałam przyznać; chyba po powrocie powinnam trochę odpocząć,
bo jeszcze groziło mi, że w końcu rozerwę szwy. I tak chyba się nadwyrężałam.
W metrze czułam się jeszcze bardziej anonimowo
niż w pociągu, ludzie kiwali się na wszystkie strony w takt ruchu wagonu,
gapiąc się tępo przez szyby; jednak uczucie, że byłam obserwowana, nie
ustępowało. Musiałam mieć paranoję, nie było innego wyjścia. Przecież to było
niedorzeczne. Byłam już prawie w domu!
Podczas wysiadania z metra powstało lekkie
zamieszanie; jakaś staruszka miała problemy z wydostaniem się na stację, a
ponieważ inni podróżni zdawali się dbać tylko o siebie, to ja musiałam jej
pomóc. Zarówno ręce, jak i nogi drżały jej tak bardzo, że dziwiłam się, jak
udało jej się choćby krok pokonać samodzielnie. Z uśmiechem przytrzymałam ją,
pomagając bezpiecznie przejść na stację, a ponieważ zajęło nam to trochę
miejsca i czasu, wokół nas inni podróżni natychmiast zaczęli sarkać z
niezadowoleniem. Nie przejęłam się tym specjalnie, ale staruszka wyglądała na
nieco przestraszoną. Pocieszyłam ją kilkoma ciepłymi słowami.
– Proszę się nie przejmować – powiedziałam,
pochylając się, bo była ode mnie niższa o ponad głowę. Dziwne, że starsi ludzie
zazwyczaj bywali niscy. Stopy im się ścierały, im dłużej chodzili po ziemi, czy
jak? – Oni mogą wyskakiwać z metra, bo są młodzi i zdrowi, ale pani potrzebuje
czasu. Niech pani nie da się nikomu pospieszać.
– Dziękuję ci, moja droga – odpowiedziała
staruszka z błyskiem wdzięczności w oczach. Chwyciła laskę i oparła ją ciężko o
ziemię. – W dzisiejszych czasach wszyscy ciągle się dokądś spieszą. Kiedy ja
byłam młoda, nigdy tak nie było.
– To prawda – potwierdziłam z uśmiechem, choć
prawdę mówiąc, nie miałam o tym pojęcia. Nie tylko o czasach młodości
staruszki, ale także o moich. – Życzę miłego dnia!
Staruszka odeszła powoli, a ja jeszcze przez
chwilę stałam w miejscu, przyglądając się, jak powoli, niepewnie stawiała
kroki, opierając się o swoją laskę. Ciekawe, co taka kobieta robiła na
Manhattanie? To nie było miejsce dla niej.
Z drugiej strony, czy to było miejsce dla mnie?
Byłam właściwie całkowicie pewna, że nie, a jednak tu wracałam, i co więcej –
czułam się tu dużo pewniej niż na przykład w New Jersey. Zupełnie jakbym wróciła do
domu.
Ale to dlatego, że po amnezji nie zdążyłam
poznać żadnego innego miejsca, przekonywałam samą siebie, zbierając się do
odejścia. Kiedy tylko przyzwyczaję się do Brooklynu, na pewno będę wolała się
tam przenieść.
Kolejka odjechała, a tłum wokół mnie właśnie się
przerzedzał, postanowiłam więc czym prędzej się oddalić, póki jego resztki
zapewniały mi anonimowość. Niby nie wierzyłam, żeby Ryan mógł znowu mnie
dopaść, ale wolałam dmuchać na zimne.
Nadal stałam na samym brzegu stacji; zrobiłam
krok w bok, żeby wyminąć jakiegoś otyłego biznesmena w garniturze i z teczką,
próbując wmieszać się w tę resztkę tłumu, i w następnej chwili wydarzyło się
coś niespodziewanego.
Wszystko trwało dosłownie ułamek sekundy. Nagle
wokół mnie zakotłowało się od ludzi; rozejrzałam się dookoła, wyczuwając coś
dziwnego, ale zanim moje zmysły zdążyły wykrzyknąć NIEBEZPIECZEŃSTWO!, poczułam
czyjąś rękę na ramieniu. Spróbowałam się wyrwać, ale nie miałam za bardzo
miejsca na manewry, a ręka po prostu popchnęła mnie lekko do tyłu, prosto na
błyszczące w dole srebrem stali tory.
Straciłam równowagę; jeszcze przez moment
próbowałam się ratować, jakimś cudem balansując na samym brzegu stacji, po czym
z głośnym krzykiem runęłam za siebie, do tyłu, w dół, prosto na tory. Zdążyłam
skulić się nieco po drodze, ale uderzenie i tak wycisnęło mi z płuc resztę
powietrza. Poczułam ostry ból gdzieś w klatce piersiowej i lewym ramieniu, na
które upadłam; na chwilę mnie zamroczyło, przed oczami zrobiło mi się ciemno i wszystkie
dźwięki stały się jakby przytłumione. Kiedy w końcu odzyskałam pełnię
świadomości, usłyszałam podniesione głosy na stacji, jakby ktoś z podróżnych
wreszcie zainteresował się dziewczyną, która upadła prosto na tory; usłyszałam
jednak też coś jeszcze, coś, co zmroziło mi krew w żyłach i sprawiło, że na
chwilę całkowicie zamarłam.
Usłyszałam zgrzyt kół zbliżającej się kolejki.
Amandę ktoś obserwuje. Myślę, że ojciec Josha wynajął zbirów, aby ją śledzili i zlikwidowali. Odkryła, że robił lewe interesy, wzbogacił się na nich. Ten cały Lucas był jego wspólnikiem, nie wytrzymał napięcie i się zabił. Amanda przyszła do niego, pewnie chciała, aby przyznali się do wszystkiego i wtedy wyskoczył przez okno.
OdpowiedzUsuńPewnie jak rycerz na białym koniu pojawi się Ryan i uratuje ukochaną.
:*
Pewnie, że ktoś ją obserwuje;) napiszę tak - to nie jest nic, czego dowiedziała się przypadkiem. To czy co innego, Mandy musiała mieć w tym jakiś interes, prawda?;] a co do Lucasa Andersona... nie, tutaj zmilczę xD
UsuńRyan... pojawi się i nie pojawi, a dlaczego, to się wyjaśni później^^
;*
Ooo mój komentarz się nie dodał. Myślę, że Amanda nie nazywa się Amanda Adams, działa pod przykrywką.
UsuńI to wszystko ma związek z jej rodziną, a za Ryanem nie przepadam
:*
Wybacz, pozostawię to bez komentarza. Po prostu dlatego, że cokolwiek bym teraz nie napisała, i tak pewnie za dużo byś się domyśliła^^ (o ile już tak nie jest ;P)
UsuńW pewnym sensie z jej rodziną, tak. A co do Ryana... no trudno, może jeszcze pokaże się z lepszej strony;]
;*
Ok ;)
UsuńCzym się Ryan zajmuje?
:*
Nie wiem, czy Ci zdradzać, bo to się okaże już za dwa rozdziały;) a jak sądzisz? (Bo jestem pewna, że potrafisz zgadnąć xD)
Usuń;*
Jest policjantem? prawnikiem?
Usuń:*
Haha! Strzał w dziesiątkę! Ale nie powiem, który ;P
Usuń;*
Chyba się domyślam :D
Usuń:*
Gdy tylko weszłam na bloggera i zobaczyłam tytuł, to pomyślałam sobie "Oooo!" xD
OdpowiedzUsuńMandy zamiast znaleźć odpowiedzi, to postawiła przed sobą kolejne wątpliwości (no i przede mną też xD). Co prawda, nazwiska się nie zgadzają, ale może faktycznie to jest jakaś rodzina, znajomi, cokolwiek... ^^
A później ta kolejka - jestem ciekawa, czy jakiś bohater ją uratuje czy będzie to desperacka walka o życie :P Może będę okrutna, ale niech się trochę pomęczy xD W ogóle, co za koszmar - nadjeżdżająca kolejka :O
Pozdrawiam! ;*
Haha, pewnie liczyłaś na jakieś wyjaśnienia, co? xD nazwiska faktycznie się nie zgadzają, ale kto wie, może coś w tym jest...;]
UsuńJakiś bohater może się znajdzie. W końcu metro jest pełne ludzi :D oj, na pewno się pomęczy;] ostatnio nie przepadam za Mandy, więc polubiłam uprzykrzanie jej życia^^
Całuję! ;*
Nooo, liczyłam! Ty mi nawet nie podpowiadasz, tylko mnożysz wątpliwości ;P
UsuńMoże? xD jesteś okrutna, naprawdę ;P Ale uprzykrzanie życia nie jest takie złe, jeśli się później ich wyciąga z różnych "opresji", niekoniecznie "żyli długo i szczęśliwie", ale, żeby było dobrze :D Co jak co, ale dobre zakończenia to jednak lubię l:D
:*
Oj, no bo nie mogę podpowiedzieć, bo nawet jeśli Ty się czegoś właściwie domyślasz, to może się znaleźć ktoś, kto nie, i jeszcze taki komentarz przeczyta, i się pozbawi niespodzanki xD nie no, a tak na serio, to widzę, że Wy mnie wszystkie tu właściwie rozszyfrowujecie ;>
UsuńA jestem, jestem xD ale mogę zagwarantować, że Mandy nie zginie pod kołami kolejki :D a, ja też lubię dobre zakończenia, bo nic mnie tak nie irytuje, jak czytanie (a jeszcze bardziej pisanie) powieści, w której przywiązuję się do bohaterów i im kibicuję, żeby się potem nie doczekać happy endu;] także w tym przypadku sądzę, że możesz na mnie liczć ;>
;*
Rozumiem o co chodzi ;) Ja jak czasami się czegoś domyślam, to wolę też tego nie napisać tak wprost, bo, nawet jeśli moje myślenie jest błędne, to ktoś inny może dopasować całość ;) Ale zwykle się nie domyślam, bo mało mam do czynienia z zagadkami kryminalnymi :P
UsuńO, łaskawco! xD Haha, Mandy musiałaby relacjonować wydarzenia, eee... patrząc z góry ;) Ktoś się znajdzie, kto będzie miał trochę serca i pomoże blondynce walczącej na torach kolejki xD
Wiesz, ja zawsze się przywiązuję do tych postaci, które później umierają ;P A później jeszcze tydzień po przeczytaniu chodzę jak struta i noszę po nich żałobę w serduszku :P
:*
No właśnie;) a ja w sumie też mam niewiele do czynienia, pewnie dlatego moje są takie kiepskie, jeśli już w ogóle się pojawiają xD
UsuńNo ba, ludzki pan, nie?^^ spokojnie, na pewno ktoś się znajdzie;)
Haha, masz naprawdę niezłe wyczucie;] ale mogę zagwarantować, że u mnie nikt nie zginie ;P
;*
Ja nawet jak oglądam W11, to nie wiem "kto zabił" ^^' Może dlatego, że takie zagadki sprawiają mi pewną trudność (xD) to seriale o takiej tematyce mnie bardziej cieszą. No bo ja mam rozrywkę do końca, a jak ktoś od początku wie, to już jest mniejsza :P
UsuńTo jest chyba jakiś szósty zmysł xD Więc dlatego lubię czytać książki, w których wiem, że nikt nie zginie ;P Poza tym, zabiłaś kiedyś kogoś? ;> Znaczy tak w trakcie akcji ;P
:*
Zabiłam, owszem, zabiłam w "Przez lustro", jednego z głównych bohaterów, już pod koniec (i to wcale nie czarny charakter). Ale jakoś nie było mi go specjalnie żal, nie przepadałam za nim^^ ale nie pamiętam, żeby poza tym mi się zdarzyło. Chyba muszę to zmienić, buahaha xD
UsuńNo właśnie, to masz większą frajdę, jak się nie domyślasz;] ja z kolei mam tak, że jak się czasami domyślę, to dochodzę do wniosku, że kiepska zagadka, skoro nawet ja się domyśliłam^^ więc, jak widać, też nie jestem specjalnie zaawansowana ;>
;*
O, to muszę się w końcu za to zabrać ;D Tylko mi nie mówi, który, bo przecież - jak to ja - muszę się do niego przywiązać emocjonalnie xD A nawet jeśli nie przywiążę się, to uznam to za wyjątek od reguły :P
UsuńNie pamiętam, żeby kiedykolwiek zdarzyło się, abym coś zgadła przed czasem ;P Chociaż mogę nie pamiętać :) Ja w ogóle kiepsko łącze te wszystkie poszlaki czy jak to tam się nazywa, ci zbrodniarze ledwo się uśmiechną już zdobywają moje zaufanie xD A w ogóle pamiętam, kiedyś pisałaś jakiś kryminał, "The Hunt" - chyba jakoś tak ;)
:*
Nie no, pewnie, specjalnie dlatego nie podałam imienia, żeby zrobić z Ciebie królika doświadczalnego i zobaczysz, czy i do tego bohatera się przywiążesz ;P daj znać, jak poszło;]
UsuńBo Ty ufna dziewczyna jesteś ;P mnie z kolei się nigdy nie chce myśleć, jak na przykład wtedy, kiedy "Sherlocka" oglądałam xD owszem, pisałam "The Hunt", ale puśćmy to w niepamięć, bo to opowiadanie w ogóle sensu nie miało, wtedy jeszcze nie miałam nawyku zaczynania pisania kryminałów dopiero wtedy, gdy sobie dokładnie fabułę przemyślałam ;>
;*
Haaa! Amanda to córka tej Victorii, a ojciec Josha jednak chce jej śmierci, a nie wyzdrowienia!
OdpowiedzUsuńPo co wracała do rodzinnego domu w dzień wypadku? Coś tam zostawiła? Chciała się z kimś spotkać? Ale zaraz, zaraz - wklepała adres w nawigację, a więc nie była tam wcześniej. Może w takim razie dopiero dowiedziała się, że to jej rodzinny dom?
Hm, hm... Ale mi się teraz mózg lasuje, myślałam, że po tym rozdziale będę cokolwiek więcej wiedziała, a tu lipa, no. Ale się działo i trzymało w napięciu, więc wybaczam. ;D
Ale zauważyłam, że domyślenie się czegokolwiek nie będzie łatwe, bo jestem w połowie Po moim trupie! i nadal jestem zielona. ;) Ale strasznie mi się podoba i uwielbiam Maksa i Filipa. No i Karolka, oczywiście. :>
Czekam w napięciu na ciąg dalszy!
Haa, nie odzywam się, bo jeszcze za dużo entuzjazmu wyrażę w kierunku Twoich domysłów i zdradzę za dużo;]
UsuńNo, nie była wcześniej. Ale to jeszcze nie znaczy, że nie mogła o tym miejscu wiedzieć:)
Ach, skoro wybaczasz, to dziękuję :D ale obiecuję, już naprawdę, że w rozdziale... zaraz, którym to, muszę sprawdzić... piętnastym, czyli już za trzy rozdziały, co nieco się wyjaśni! ;>
Haha, w "Po moim trupie!" zagadka kryminalna była raczej marna, a niektórej jej fragmenty tak naciągane, że szkoda gadać, ale w porządku;) to już w "Przez lustro" miała więcej sensu xD ale cieszę się, że mimo to się podoba:)
Całuję!
Zastanawiam się po co tam jechała... Może w domu jest coś, co miało, nie wiem, w czymś jej pomóc? Albo miała się tam z kimś spotkać, o? Na przykład z Ryanem i resztą? Bo z pracodawcą w domu to chyba raczej nie...
OdpowiedzUsuńNo to mam nadzieję, bo jestem coraz bardziej ciekawa. ^^
Eee tam, jaka marna, mnie okropnie wciągnęła. :D A teraz siedzę i cierpię, bo Maks i Karolek zdradzili (czuję się normalnie jakby mnie personalnie!), a ja tak sobie wmawiałam, że by nie ufać Maksowi i się do niego nie przywiązywać, bo skądś te wszystkie rzeczy musiał wiedzieć, czyli nie był szczery, ale zachowywał się tak słodko, że aż nie mogłam... Ale Karolek! Nic nie podejrzewałam! Chociaż to spotkanie z Maksem powinno wzbudzić we mnie podejrzenia...
Strasznie mi się podoba, czytam w każdej wolnej chwili i bardzo się przywiązałam do bohaterów. :> A co do sensu zagadki w Przez lustro wypowiem się jak tylko będę czytać. ^^
Pozdrav!
Może:) może:) nie, z pracodawcą nie;]
UsuńTo się cieszę, że wciągnęła, to może przymkniesz oko na niektóre bzdury :D ha, rozumiem, że utożsamiasz się z Matyldą. Słusznie;) no i ona miała tak samo, też coś podejrzewała, ale nie mogła mu się oprzeć xD a Karolek to tak specjalnie, miał być większą niespodzianką niż Maks;]
No to mi bardzo miło:) zwłaszcza że ja o swoich skończonych tekstach naprawdę nie mam zbyt pochlebnego zdania :>
Całuję!
Jaakie bzdury, nie wiem o czym mówisz. ;D
UsuńOj tak, bardzo, zwłaszcza w tej scenie z wazonem, kiedy Maks tak łatwo wyszedł. Znam to.
Ach, Karolek. Naprawdę nie wiem jak mógł mi to zrobić! Ale swoją drogą ma świetną aparycję na prywatnego detektywa - zupełnie nie rzuca się w oczy. ^^
Serio? A czyta się naprawdę bardzo dobrze. ;)
Pozdrav!
A tak jakoś... skoro nie zauważyłaś, to nie będę ich wyciągać xD
UsuńZnasz, serio? No nie wiem, czy wypadło prawdopodobnie, ale tak mi się wydawało, że w takiej sytuacji oboje mogli się czuć zranieni. Także Maks, że Mati nie miała do niego za grosz zaufania.
Tak, właśnie takie było założenie;] że nikt by go nie podejrzewał o bycie prywatnym detektywem, więc nim jest ;>
No to dobrze, że chociaż tyle;)
Całuję!