Obudziłam się w środku nocy, pod powiekami wciąż
mając tę niewyraźną, zamazaną, a jednak dziwnie znajomą scenę.
Wygramoliłam się spod prześcieradła i chwyciłam
leżący w nogach łóżka szlafrok; Josh lubił spać przy temperaturze blisko
piętnastu stopni, choć na dworze panował upał, a dla mnie była to istna
lodówka. Namacałam kontakt lampki nocnej i pstryknęłam włącznikiem, po czym
skrzywiłam się, gdy światło poraziło mi oczy.
Bolała mnie głowa i strasznie chciało mi się
pić. Powoli, trzymając się za żebra, przeszłam do kuchni, próbując narobić jak
najmniej hałasu, żeby nie obudzić Josha. Pod powiekami czułam piasek,
przetarłam więc oczy, ale nie pomogło mi to w pozbyciu się tego natrętnego
obrazu, z którym się obudziłam. Musiał mi się śnić, choć nie miałam pojęcia, co
oznaczał. O ile w ogóle coś oznaczał.
Huśtałam się na huśtawce. W górę i w dół,
widziałam tylko swoje nogi, dziwnie krótkie, i dłonie, kurczowo trzymające
huśtawkę. Obok stał roześmiany chłopak i popychał mnie coraz wyżej za każdym
razem, gdy oddalałam się do tyłu. Był wysoki i szczupły, miał może z szesnaście,
siedemnaście lat i czarne, rozczochrane włosy. Tylko tyle byłam w stanie
zapamiętać.
Pamiętałam za to co innego: ciepły, słoneczny
dzień, promienie słońca na mojej twarzy, lekki, łagodny wietrzyk. Musiało być
lato, bo miałam na sobie sukienkę.
I byłam małą dziewczynką, zrozumiałam po chwili,
stojąc pośrodku kuchni i niewidzącym wzrokiem wpatrując się w lodówkę. Byłam
małą dziewczynką, a to było moje wspomnienie. Dorastający chłopak popychający
mnie na huśtawce i sukienka z falbankami, które furkotały na wietrze. I radosny
śmiech.
Gdziekolwiek wtedy mieszkałam i kimkolwiek
byłam, byłam szczęśliwa. Nie tylko dlatego, że byłam beztroskim dzieckiem,
które cieszyło się latem i huśtawką. Odczuwałam emocje tamtej dziewczynki i
byłam pewna, że w tamtej chwili ona była naprawdę szczęśliwa. Po prostu
dlatego, że życie było idealne.
Trzęsącymi się rękami nalałam wody do szklanki,
po czym upiłam duży łyk. Była strasznie zimna, bo też wyjęłam ją prosto z
lodówki. Nie potrafiłam się uspokoić; mimo że liczyłam i kontrolowałam oddechy,
nadal drżałam cała jak w gorączce. Usiadłam ciężko na kuchennym stołku, oparłam
łokcie na barze, a na dłoniach czoło, po czym skupiłam się na tamtym
wspomnieniu.
Byłam już absolutnie pewna, że to wspomnienie.
Zbyt dużo czułam związanych z nim uczuć, by miało być jedynie snem. Ciemne
włosy wiatr rozwiewał mi wokół twarzy, co pobudzało mnie do jeszcze
głośniejszego śmiechu. Trochę się bałam, że chłopak w końcu popchnie mnie tak
mocno, że huśtawka się wywróci, a ja spadnę na ziemię i coś sobie zrobię.
Zaraz, zaraz…
Wyprostowałam się nagle, tknięta pewną myślą. Ciemne włosy?!
W łazience znalazłam się w ciągu paru sekund.
Potknęłam się co prawda po drodze o kilka sprzętów, bo nie poznałam jeszcze
mieszkania Josha na tyle, by biegać po nim po ciemku, ale były to straty, które
mogłam ponieść. A wszystko po to, by przyjrzeć się uważnie swojemu odbiciu w
lustrze – uważniej niż przy poprzednich okazjach.
No dobrze, wszystko było na swoim miejscu.
Orzechowe oczy w ciemnej oprawie, jasna karnacja skóry, ciemne, lekko
zaokrąglone brwi. Sińce pod oczami były lepiej widoczne bez makijażu, podobnie
jak pobladłe usta. Ale nie to przykuło moją uwagę.
Ostatnim razem, kiedy tak dokładnie przeglądałam
się w lustrze, byłam tuż po wypadku, czyli kilka tygodni wcześniej. Wtedy
mogłam nie zauważyć. Teraz nie dało się już tego przegapić.
Miałam odrosty.
Od początku nabrałam pewności, że byłam
naturalną blondynką, pewnie dlatego, że nikt nie wytłumaczył mi, że tak nie
było. Tuż po wypadku odrostów nie było widać, pewnie niedługo wcześniej byłam u
fryzjera. Teraz jednak, po kilku tygodniach, prawda wychodziła powoli na jaw.
Wyglądało na to, że mój naturalny kolor włosów był dużo ciemniejszy; miodowy
odcień, który obecnie miałam na włosach, nie był na tyle jasny, by odrosty mocno
rzucały się w oczy, ale kiedy się przyjrzałam, różnicę rozpoznałam bez pudła.
Były niewątpliwie ciemne, nawet bardzo, ciemnokasztanowe albo nawet podpadające
pod czarne. Zagryzłam wargę.
Właściwie powinnam się była tego domyślić,
biorąc pod uwagę moją urodę. Miałam ciemną oprawę rzęs, ciemne brwi i jasną
karnację skóry. Blond do tego zupełnie nie pasował.
No więc dobrze, byłam naturalną brunetką. I co
mi z tego przychodziło?
Zmarszczyłam brwi do swojego odbicia w lustrze,
po czym stwierdziłam, że w sumie wolałabym siebie z ciemnymi włosami. Ciekawe,
po co je przefarbowałam? Potrzebowałam odmiany, chciałam coś zmienić w swoim
wyglądzie? Może po przyjeździe do Nowego Jorku uznałam to za dobrą zmianę na
dobry początek?
Usiadłam ciężko na sedesie, nadal wpatrując się
w swoje odbicie. No dobrze, byłam brunetką. Ale chyba nie powinnam tego
traktować jak odkrycie ważniejsze od mojego pierwszego wspomnienia? Tamto było
przecież naprawdę istotne, to znamionowało jedynie pewną pulę genową otrzymaną
od rodziców, których i tak nie pamiętałam. Tamto… Cóż, mówiło coś o moim
dzieciństwie. Dzieciństwie, którego przynajmniej momenty były sympatyczne.
Przynajmniej, bo przecież nie znałam całej historii, tylko jej wyrywek. Ale
fakt pozostawał faktem.
I najwyraźniej miałam wtedy jakiegoś
przyjaciela. Gdyby udało mi się z nim skontaktować, pewnie mógłby mi to i owo
opowiedzieć o moim życiu. Szkoda, że nie miałam pojęcia, kim on mógł być ani
jak go znaleźć. Gdyby mógł mi streścić moją przeszłość, wiele spraw by to
pewnie ułatwiło.
– Amanda? – Usłyszałam nagle zaspany głos Josha.
W następnej chwili mój narzeczony przeczłapał do łazienki, przecierając zaspane
oczy. Włosy miał słodko zmierzwione, a na twarzy grymas, pewnie zupełnie taki
sam, jak mój, gdy włączyłam pierwszą lampkę nocną. – Kochanie, co ty tu robisz?
Czemu nie śpisz?
Josh najwyraźniej sypiał w bokserkach i
T–shircie, bo właśnie w takim stroju go zobaczyłam. Po raz pierwszy, dodajmy.
Jakoś tak się złożyło, że wcześniej się… nie złożyło. Któreś z nas pewnie
celowo unikało takich piżamowych spotkań, ale nie byłam nawet w stanie
stwierdzić, czy to ja byłam tym kimś, bo zaczęłam już wierzyć w to, że pewne
rzeczy robiłam podświadomie, bez użycia mózgu.
Na przykład kroiłam marchewki.
– Głowa mnie rozbolała – wyjaśniłam, szczelniej
owijając się szlafrokiem. Wprawdzie to Josh przywoził moje rzeczy z Brooklynu,
więc i tak wiedział, że sypiałam w kolorowych krótkich spodenkach i różowej
koszulce na ramiączkach, ale to jeszcze nie znaczyło, że chciałam, żeby mnie w
takim stroju zobaczył. Zwłaszcza w środku nocy. – Chciałam wziąć jedną z tych
przepisanych mi tabletek.
– Ach, jasne. – Zbliżył się o krok, a na jego
przystojnej twarzy znowu pojawiła się troska. – Ale wszystko w porządku? Nadal
chcesz po południu wyjść do kina? Bo zawsze mogę jeszcze odwołać rezerwację.
Machnęłam ręką, równocześnie sięgając po prochy.
Przecież i tak zamierzałam zjeść tabletkę, więc to właściwie nawet nie było
kłamstwo. Tylko… delikatne przemilczenie części prawdy, co chyba mieściło się w
szarej strefie mojego kanonu moralności. Zresztą ostatnio się przekonywałam, że
ta szara strefa była całkiem spora.
– Nie, nie trzeba, na pewno mi do tego czasu
przejdzie – zapewniłam go. – Potrzebuję tylko lekarstwa i wygodnej poduszki.
– Jeśli twoje ci nie odpowiadają, zawsze możesz
wypróbować moje. – Josh uśmiechnął się szeroko, ale choć bardzo się starałam,
nie byłam w stanie odpowiedzieć mu tym samym. Za to pokręciłam głową.
– Nie, dzięki. Jak cię znam, to rozpychasz się w
łóżku i zabierasz kołdrę.
– Przypomniałaś sobie?!
– Nie, zgaduję – zaprzeczyłam gładko. –
Wyglądasz na kogoś takiego.
– Wyglądam… – powtórzył zrzędliwym tonem. –
Jeśli już musisz wiedzieć, to śpię całą noc grzecznie przytulony do twojego
boku.
Zmarszczyłam brwi, po czym połknęłam tabletkę i
wstałam z sedesu.
– Brzmi bardzo niewygodnie – zauważyłam. –
Przepraszam cię, ale pójdę się już położyć. Chciałabym dobrze wypocząć, żeby na
nasze popołudnie być już w pełni sił.
Kiedy użyłam tego argumentu, oczywiście mnie nie
zatrzymywał. Już wkrótce znalazłam się bezpieczna z powrotem w gościnnej
sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, krzywiąc twarz w
grymasie niezadowolenia.
Czy ten facet miał w domu podłączone do głowy
czujniki ruchu, czy co? Przecież zachowywałam się naprawdę cicho oprócz tych
paru razy, kiedy wpadałam na różne meble! Nie powinien był w ogóle mnie
usłyszeć, nie mówiąc już o wstawaniu z łóżka i przyłażeniu do mnie do łazienki!
A gdybym na przykład… brała prysznic?
No dobrze, to było bzdurne. I pewnie nie
powinnam mieć do Josha pretensji o troskę. Ale to nie zmieniało faktu, że
czułam się jego staraniami nieco… przytłoczona.
Miałam nadzieję, że wieczorne wyjście do kina
trochę mi w tym pomoże. Wreszcie będę miała okazję wyjść z domu, odetchnąć
świeżym (jak na możliwości Nowego Jorku) powietrzem i pobyć trochę wśród ludzi.
Byłam pewna, że po takim wieczorze łatwiej przyjdzie mi wrócić do
czarno–stalowego mieszkania, które powoli zaczynałam uważać za swoje więzienie.
Do tego stopnia, że kiedy w moim domu na Brooklynie zobaczyłam jakiś czarny
detal, zachciało mi się wyć.
Jednak świadomość odzyskania pierwszego
wspomnienia napawała mnie pewną otuchą. Nawet jeśli nie miałam pojęcia, kim
była osoba z tym wspomnieniem związana.
Tego samego popołudnia, przepakowując
najpotrzebniejsze drobiazgi z mojej wielkiej torby do nieco mniejszej,
kopertowej, wybranej specjalnie na potrzeby wyjścia do kina, natknęłam się na
porzucony na dnie GPS.
Gdy tylko go wyjęłam, zrozumiałam, o czym
zapominałam przez ostatnie tygodnie. Przecież tuż po wyjściu ze szpitala
zamierzałam sprawdzić ostatnie zapisane trasy! Miałam jednak wtedy tyle na
głowie, że oczywiście zapomniałam, a GPS przez cały ten czas grzecznie leżał
sobie w torbie. Nie miałam nawet przez ten czas poczucia, że coś mi umykało,
tak wiele spraw i tematów musiałam poruszyć.
No dobrze, więc przyszła wreszcie pora na GPS.
Rozłożyłam się na swoim łóżku w gościnnej sypialni i uruchomiłam urządzenie,
modląc się, żeby zadziałało. Zadziałało. Natychmiast weszłam w ostatnie trasy.
New Jersey. Bingo.
Adres, który widniał przy punkciku oznaczającym
koniec trasy absolutnie nic mi nie mówił. Zmarszczyłam brwi. Wyglądało na to,
że jednak pojechałam tamtego dnia w konkretne miejsce, nie tylko na wycieczkę,
żeby uspokoić myśli po kłótni z Joshem. Miałam już adres, wystarczyło tylko
dowiedzieć się, co się pod nim znajdowało.
Uruchomiłam GoogleMaps i wklepałam całą frazę w
wyszukiwarkę. Satelita, podgląd 3D, daną posesję mogłam sobie obejrzeć
właściwie ze wszystkich stron.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale widok,
który ukazał się moim oczom, nieco mnie rozczarował. To była prywatna posesja,
jakiś nieduży, nieco zaniedbany domek z białą elewacją i czarną dachówką.
Piętrowy, z zapuszczonym ogródkiem; więcej po zdjęciach nie byłam w stanie
stwierdzić. Zamyśliłam się.
A więc w dniu kłótni z Joshem pojechałam tam nie
wiedzieć po co, a wracając miałam wypadek. Podejrzewałam, że wracając, bo
inaczej przecież nie schowałabym GPS–a. A biorąc pod uwagę, że używałam GPS–a,
musiałam być tam pierwszy raz lub po prostu nie jeździć za często. A więc… czyj
to mógł być dom i dlaczego tam pojechałam?
Naprawdę nie miałam pojęcia, czemu nie
powiedziałam o tym Joshowi. Prawdopodobnie dlatego, że on natychmiast chciałby
tam jechać ze mną, a ja miałam dość jego ciągłej asysty i chciałam coś zrobić
na własną rękę. Trudno jednak powiedzieć z całą pewnością, bo to było uczucie,
które pojawiło się natychmiast po rozszyfrowaniu przynajmniej części tej
zagadki – nie chciałam, by Josh
jechał ze mną do New Jersey. Oczywiście, natychmiast zaplanowałam tam pojechać
i dowiedzieć się, kto mieszkał w zaniedbanym, ale ładnym domku – tylko bez
niego. Chciałam to zrobić sama, przynajmniej raz odkryć coś na własną rękę,
zamiast przyjmować za pewnik jego wyjaśnienia i zapewniania. Musiałam to
zrobić.
Zapamiętałam adres, po czym starannie
wyczyściłam historię z komputera i wykasowałam ostatnią trasę z GPS–a, którego
następnie odłożyłam do jednej z szuflad w komodzie. Wszystko to, włącznie z
poszukiwaniami danego adresu, zajęło mi jakieś piętnaście minut, po których
wróciłam do przygotowań do wyjścia do kina. Cały czas jednak myślałam tylko o
tym, jak dostać się niepostrzeżenie do New Jersey i stamtąd wrócić, nie
przemęczając się i nie włączając w to któregoś z moich przyjaciół. Tłukło mi
się coś po głowie, że najlepiej było dostać się tam pociągiem, ale nie miałam
pewności. Może jednak lepiej zamówić taksówkę…?
Taak, tylko ile bym za nią zapłaciła…
Kiedy Josh wrócił, byłam już właściwie gotowa na
wyjście, bo miałam mu dać jedynie chwilkę na odświeżenie się, a potem mieliśmy
iść na kolację na mieście. Nareszcie czułam się jak w miarę normalna
dziewczyna, a nie wariatka z amnezją zamknięta na stałe w mieszkaniu
narzeczonego. I było mi z tym cholernie dobrze.
– Ślicznie wyglądasz – pochwalił mnie jak zwykle
Josh na powitanie i, tradycyjnie już, pocałował w policzek. – Jak się dzisiaj
czujesz? Głowa przestała cię boleć?
W nocy był półprzytomny, ale jednak pamiętał,
jak rozmawiał ze mną w łazience. Przytaknęłam z entuzjazmem.
– Oczywiście, że przestała, musiała przegrać z
moim podekscytowaniem! Dziś jest ważny dzień. Pierwszy raz w życiu idę do kina!
Josh spojrzał na mnie w zdumieniu, po czym
wybuchł śmiechem. No, może on tego tak nie widział, ale ja przecież jak
najbardziej! Nie pamiętałam żadnego z moich poprzednich wypadów do kina, więc
mogłam chyba spokojnie stwierdzić, że ten był pierwszy.
Idąc tym tropem, pomyślałam, wraz z Joshem
wychodząc z mieszkania, wszystko było moim pierwszym razem. Pierwszy pocałunek,
który nie zrobił na mnie absolutnie żadnego wrażenia. Pierwsza kolacja poza
domem, pierwsze kino, pierwsza randka. Miałam dwadzieścia siedem lat, z
pewnością robiłam to nie raz w przeszłości, ale teraz wszystko musiałam
poznawać od nowa. Czekały na mnie same niespodzianki! I…
Seks? Czy to mogło oznaczać, że w pewnym sensie byłam dziewicą?
Zmyliłam krok, kiedy to pomyślałam, a gdy Josh
spojrzał na mnie pytająco, wymówiłam się wysokimi szpilkami i przeprosiłam. Do
diabła. Przecież nie pamiętałam niczego, włącznie z seksem. Więc jak… Co teraz
miałam robić?
Po namyśle uznałam, że póki co nie musiałam się
tym przejmować. Nie wyglądało na to, by do seksu miało dojść w najbliższym
czasie, lub w ogóle prędko, więc problem pozostawał do rozwiązania w
przyszłości, gdy zajdzie taka potrzeba. Na razie porzuciłam go bez żalu.
Na dole przywitałam się z portierem Jakiem,
obdarzając go wyjątkowo promiennym uśmiechem, po czym wraz z Joshem wyszłam na
tonący w półmroku świat. Właśnie zapadał zmierzch i temperatura spadła o
dobrych parę stopni, ale nadal było duszno, a w nagrzanym powietrzu czuć było
początek lata. W sukience z krótkim rękawem wcale nie było mi chłodno, mimo to
Josh podał mi żakiet, spojrzeniem prosząc, żebym go nałożyła. Zrobiłam, o co
prosił, choć tylko po to, żeby uniknąć zbędnej dyskusji.
Poszliśmy pieszo, bo zarówno do restauracji, jak
i do kina było bardzo blisko. Kolacja upłynęła w całkiem miłej atmosferze; Josh
opowiadał mi anegdoty ze swojej firmy, narzekając na aktualną sekretarkę, na
której posadzie był wakat podobno średnio raz na pół roku (zazwyczaj zachodziły
w ciążę albo wychodziły za mąż, wyjaśnił, gdy o to zapytałam, ale podobno jedna
nawet zmarła), takiego miał z nimi pecha. Potem ja próbowałam opowiedzieć o
czymkolwiek, ale że nie bardzo miałam o czym, kończyło się na tym, że pytałam
Josha o jakiś drobiazg z tej mojej przeszłości, którą znał, co chętnie mi
wyjaśniał. Potem zaczęliśmy rozmawiać o Fitness
Paradise i wtedy właśnie przypomniałam sobie o elektronicznym kalendarzyku.
– Wiesz, wydaje mi się, że mam sporo zajęć poza
pracą, na których ostatnio się nie pojawiałam – powiedziałam ostrożnie, bo nie
miałam pojęcia, ile z tego wiedział Josh. – Przeczytałam, że chodzę na basen,
skałkę, strzelnicę i tenis, i Bóg jeden wie, gdzie jeszcze. Ej, zaraz, a czy ja
w ogóle jestem wierząca?
– Chyba w podobnym stopniu co większość ludzi –
odpowiedział Josh z uśmiechem, po czym wrócił do pierwotnego tematu. – No
owszem, z tego co wiem, prowadziłaś bardzo aktywny tryb życia. A co, chciałabyś
do tego wrócić? Basen za jakiś czas może by ci się nawet przydał, powinnaś
zacząć trochę ćwiczyć, ale na tenis nie pozwolę ci jeszcze długo. Skałka
odpada, bo tego nie znoszę, ale mogę z tobą iść na strzelnicę. Chcesz?
Chciałam. Bardzo chciałam. Wyczułam w sobie
jakąś nie do końca chyba zdrową fascynację bronią, która mogła wynikać z wielu
rzeczy. A miałam nadzieję, że już zrezygnowałam z tej wizji socjopatki?
Nie, spokojnie, mnóstwo normalnych ludzi miało
broń i nie robiło z tego problemu. Nie powinnam być gorsza tylko dlatego, że
chciałam iść na strzelnicę.
– Chcę – odpowiedziałam więc zgodnie z moim
sercem. – Bardzo chcę. Umówisz nas?
– Jasne. – Z oczu Josha wyczytałam, że jeśli
chodziło o mnie, nie uznawał rzeczy niemożliwych. Zapewne nawet gdybym
poprosiła go, żeby przyniósł mi serce jelenia, natychmiast w podskokach
pobiegłby po strzelbę, żeby przystosować odpowiednie zwierzątko. Czasami miałam
wrażenie, że ten facet był nienormalny, częściej jednak, że pomimo błędów z
przeszłości zwyczajnie za dobry dla mnie. – A teraz jedz, bo ci wystygnie.
Zjedliśmy kolację i w dobrych humorach
pospieszyliśmy do kina. Zdążyliśmy na ostatnią chwilę, seans właśnie się
zaczynał. Kiedy spytałam Josha, jaki film wybrał, odpowiedział tylko, że jeden
z moich ulubionych. Ciekawe, miałam właśnie okazję po raz pierwszy w życiu
zobaczyć mój ulubiony film.
To była Casablanca.
I była tak kiczowata, że aż cudowna. Bardzo mi się podobało, chociaż kłóciłabym
się, czy uznałabym ten film za mój ulubiony. Podczas seansu wyżerałam Joshowi
popcorn, dziękując Bogu, że nie zamówił kanapy i nie próbował się do mnie
dobierać (jak to robiło paru facetów na sali), a po seansie chętnie pokłóciłam
się z nim o to, że Casablanca, choć
sama w sobie świetna, nie jest filmem idealnym i z pewnością znalazłabym coś
dużo bardziej… odlotowego.
– Przecież nie chodzi o perfekcję samą w sobie –
zaprotestował Josh, otwierając przede mną drzwi kina. Wymknęłam się przez nie
na ulicę. – Chodzi o wrażenia, jakie ten film w tobie wywołuje. Nie szukaj
filmu idealnego pod względem artystycznym, wizualnym, bo skończysz oglądając
coś tak nudnego, że nie będziesz w stanie powstrzymać się od usypiania. Pomyśl
o historii, bohaterach, żywych dialogach…
– Właśnie o tym myślę – zaprotestowałam
stanowczo, wyrywając mu pudełko z resztką popcornu. – Nie rób ze mnie idiotki
tylko dlatego, że upadłam na głowę.
– Właściwie to na nią nie upadłaś, tylko
walnęłaś nią o szybę – sprostował, ale szybko zmienił temat, widząc, że nie
miałam ochoty o tym rozmawiać. Rzeczywiście, tamten wypadek to była ostatnia
rzecz, na temat której chciałam zdobywać jakieś bliższe informacje. – Słuchaj, nie
będziesz miała nic przeciwko, jeśli skoczę jeszcze do toalety? Poczekaj tutaj,
zaraz wrócę.
Kiwnęłam tylko głową i już go nie było.
Rozejrzałam się dookoła, czując na sobie czyjeś spojrzenie, po czym
zignorowałam to uczucie, uznając je za niedorzeczne, i wybrałam sobie
miejsce z boku chodnika, tak, żeby nie przeszkadzać przechodniom. Zwłaszcza że
z kina właśnie wylała się fala widzów, wśród której znajdowałam się również i
ja, a nie uśmiechało mi się ciągłe potrącanie mnie przez obcych ludzi.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czułam na
sobie czyjś wzrok. Byłam o tym przekonana od chwili, gdy wyszliśmy z kina, ale
zaczęło mnie to niepokoić dopiero wtedy, gdy Josh zostawił mnie samą. Odruchowo
przytuliłam się do ściany, w rękach obronnie ściskając opakowanie z resztką
popcornu i uważnie rozejrzałam się dookoła.
Spokojnie, tylko spokojnie, powtarzałam sobie
cały czas. Nikt cię nie śledzi, masz fioła i tyle. Spojrzeniem przeczesywałam
rzedniejący powoli tłum na chodniku i kiedy już chciałam się poddać, godząc się
z moją manią prześladowczą tudzież chorobą umysłową, zobaczyłam go.
Stał po drugiej stronie wejścia, tuż przy
kasach, i patrzył prosto na mnie. Trzydziestoparoletni facet o czarnych,
prostych, nieco przydługich włosach, układających się w miękkie fale, ostrych
rysach twarzy i przenikliwych oczach. Był wysoki, mógł mieć niewiele ponad
sześć stóp wzrostu, dobrze zbudowany, ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę
z krawatem. Ręce trzymał w kieszeniach spodni, a kiedy nasze spojrzenia się
spotkały, ruszył prosto w moją stronę.
W innej sytuacji pewnie natychmiast bym uciekła,
ale po pierwsze, czekałam przecież na Josha, a po drugie, skądś znałam tego
faceta. Byłam pewna, że gdzieś widziałam wcześniej tę twarz, a w moim przypadku
było to wystarczająco intrygujące, by zostać i poczekać, aż do mnie podejdzie.
Przecież nawet jeśli miał złe zamiary – a zdecydowany, ponury wyraz twarzy
mówił sam za siebie – to nie zrobi mi nic złego w otoczeniu tylu ludzi,
przekonywałam samą siebie. Dość daremnie zresztą.
A facet w końcu podszedł blisko, bardzo blisko
mnie – na tyle, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym go dotknąć. Z bliska
wyglądał jeszcze bardziej intrygująco. Z dwudniowym zarostem, który wcale nie
zakrywał surowych rysów twarzy i ładnie wykrojonych ust, o czarnych jak dwa
węgle oczach, ten człowiek był po prostu… ciemny. We wszystkich aspektach.
A w tych przenikliwych oczach kotłowały się
niezadowolenie i złość.
– Możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz?
– syknął, zakleszczając w stalowym uścisku moje przedramię. Jęknęłam z bólu,
ale nie przejął się tym specjalnie. – Co to wszystko, do diabła, ma znaczyć,
Mandy?!
Poznałam ten głos i, przyznaję, zrobiło mi się
nieco słabo w kolanach.
Słyszałam go już raz, a chociaż był wtedy nieco
zniekształcony przez telefon, rozpoznałam go bez najmniejszego trudu.
Wskazówką, oczywiście, był także sposób, w jaki mężczyzna się do mnie zwrócił.
Bo do tej pory zaobserwowałam tylko jedną osobę, która nie zwracała się do mnie
pełnym imieniem.
– Ryan? – jęknęłam z lekkim niedowierzaniem.
Dobrze, w tamtej właśnie chwili zaczęłam nieco panikować. W końcu miałam przed
sobą tego faceta, który podobno nachodził mnie od blisko pół roku, i właśnie
naocznie się przekonywałam, że to nie było żadne
qui pro quo. To był stuprocentowy facet, w dodatku wyglądający na
niebezpiecznego i zdolnego do wszystkiego! Nagle ta hipoteza Josha, jakoby ktoś
mógł mi pomóc w tamtym wypadku, zaczęła nabierać sensu. – Co ty tutaj…
– Błagam, tylko nie pytaj mnie, co ja tutaj
robię – przerwał mi, przyciągając mnie do siebie bliżej. Byłam dziwnie pewna,
że zostawi mi na przedramieniu siniaki. – Prosiłem, żebyś zadzwoniła, prawda?
– Ale… nie zostawiłeś mi numeru –
zaprotestowałam słabo. Gniew w czarnych oczach ustąpił na chwilę miejsca
zdziwieniu.
– Przecież znasz go lepiej niż ja, Mandy –
stwierdził ze złością. – Słuchaj, jestem już zmęczony tymi idiotycznymi
gierkami. Kończ, co tutaj zaczęłaś, i na litość boską, wracaj wreszcie do domu.
Do domu? Ten facet naprawdę miał nierówno pod
sufitem, skoro uważał, że po pół roku mieszkania w Nowym Jorku mogłabym jeszcze
uznać go za dom!
– Nie ma żadnych gierek – zaprotestowałam znowu,
chcąc mu wszystko jasno wytłumaczyć, ale nie pozwolił mi, w tej samej chwili
znowu wchodząc mi w słowo:
– Tak, wiem, że traktujesz to bardzo poważnie,
Mandy. Po prostu uważam, że trochę za długo już to wszystko trwa. A ten
wypadek? Naprawdę chcesz, żeby stało ci się coś złego? Następnym razem możesz
nie mieć tyle szczęścia! A Dylan? Zapomniałaś już, Mandy?
W zdumieniu rozszerzyłam oczy. Czy ten facet
naprawdę mi groził?!
Na szczęście w tej samej chwili obok mnie
zmaterializował się nagle Josh. Choć przy Ryanie nie wyglądał zbyt imponująco,
przede wszystkim będąc od niego sporo niższym, nie przejął się tym specjalnie i
natychmiast stanął w mojej obronie. Odsunął mnie do tyłu, strząsając z mojego
przedramienia dłoń Ryana, po czym zasłonił mnie sobą i zapytał:
– Mamy tu jakiś problem? Amanda, czy on ci się
naprzykrza?
Tamten tylko uśmiechnął się paskudnie.
– Chyba nie mieliśmy okazji się poznać – powiedział
spokojnie, bezczelnie. – Nazywam się Ryan Montgomery.
Wyciągnął w stronę Josha dłoń, którą mój
narzeczony po chwili wahania bardzo niepewnie ujął. Przez chwilę mierzyli się
wzrokiem, jakby czekając, który pierwszy spęka – a byłam pewna, że wzajemnie
próbowali sobie zmiażdżyć dłonie – po czym wreszcie odstąpili od siebie na
krok, dzięki czemu znalazłam się jeszcze dalej od Ryana. Westchnęłam z ulgą.
– Joshua Hamilton – mruknął Josh. – Nie powiem,
że to przyjemność.
– Ach, wiem doskonale, kim pan jest – prychnął
Ryan, rzucając mi drwiące spojrzenie. – Amanda
też doskonale to wie, prawda?
Zmarszczył brwi, widząc moje zagubione, pełne
niezrozumienia spojrzenie. Byłam pewna, że w tej ostatniej wypowiedzi ukrył
jakieś drugie dno, ale nie miałam pojęcia, o co mogło mu chodzić. Do diabła,
przecież miałam amnezję!
– Tak właściwie to już odchodziłem – dodał Ryan
jakby od niechcenia. Rzucił mi ostatnie ciemne spojrzenie, mówiąc: – Pamiętaj,
Mandy.
Dopiero kiedy odwrócił się i poszedł sobie w
cholerę, a mój mózg powoli zaczął się budzić z oszołomienia, zrozumiałam,
dlaczego twarz Ryana Montgomery wydawała mi się znajoma.
To był chłopak z mojego wspomnienia.
Kim jest Dylan? Siostrą Amandy czy jej córką? Ryan jest jej bratem? Mandy zbliżyła się do Josha, aby zemścić się na jego rodzinie, tak? To ojciec Josha zabił jej rodziców?
OdpowiedzUsuń:*
Tu mogę odpowiedzieć bez obawy, że zdradzę za dużo - Dylan nie jest osobą spokrewnioną z Amandą, a ojciec Josha nie zabił jej rodziców. Ale kombinuj dalej^^
Usuń;*
Zapraszam na Grę życia, pojawił się 1 rozdział ;)
UsuńJest jest przyjaciółką? Nie lubię Ryana, ten typ zachowuje się jakby Amanda była jego własnością!
:*
No, coś w tym stylu. Ach, tutaj się tak zachowywał, bo był wkurzony i nie wiedział jeszcze o amnezji xD potem się poprawi, to mam nadzieję, że i Twoje o nim zdanie ulegnie zmianie^^
Usuń;*
Prawdę mówiąc to się trochę pogubiłam. Ryan jest byłym facetem Amandy, tak? A może nie zerwali ze sobą? Amanda udaje miłość do Josha, bo taki jest jej plan; ma zbliżyć się do niego i jego rodziny, aby się zemścić, tak? a może ona mści się za kogoś innego, za Dylan np?
Usuń:*
Częściowo masz rację, częściowo nie, ale nie powiem, w których miejscach;) za to mogę zapewnić, że jeszcze parę rozdziałów i większość zagadek się wyjaśni (przynajmniej ta część, która dotyczy Ryana i rodziny Mandy, bo resztę oczywiście zamierzam dawkować^^) i będziesz mogła stwierdzić, w ilu miejscach miałaś rację;]
Usuń;*
A kiedy Amanda odzyska pamięć? pod koniec opowiadania?
UsuńRyan i Josh będą zabiegać o względy Mandy? ;]
:*
Prawdę mówiąc, nie jestem jeszcze pewna, czy w ogóle odzyska, ale jeśli tak, to pewnie rzeczywiście pod koniec.
UsuńNo... chyba można tak powiedzieć;]
;*
Coś mi mówi, że Twoim faworytem jest Ryan ;]
Usuń:*
Ha, może i jest xD
Usuń;*
Ja też mam faworyta na Grze życia :D
UsuńUdało mi się skończyć 3 rozdział
:*
Coś czuję, że tym faworytem nie jest Jack :D
Usuń;*
Powiem tak, nie był, ale może będzie ;) Na razie będę pisała "Smakoszy życia". Moja Wena się zbuntowała, powiedziała, że już dość się napracowała na "Grze życia" i musi odpocząć. I nie chce się śpieszyć, muszę sobie wszystko poukładać i rozplanować.
UsuńJest wielka szansa, że Chloe będzie z Jackiem.
:*
Słusznie, nie spiesz się, lepiej pisać powoli a z planem, niż na odwrót;)
UsuńO, wielka szansa? No nie powiem, to mnie cieszy xD
;*
Czasami zdarza mi się pisać zupełnie coś innego niż planowałam. Z romansami nie mam takich problemów.
UsuńPrawdę mówiąc zastanawiałam się nad połączeniem tych dwóch opowiadań, ale zrezygnowałam.
:*
No widzisz, a mnie właśnie w romansach najczęściej zdarza się pisać coś zupełnie innego, niż planowałam - przykładem Negatyw, wychodzi mi z niego bardziej obyczajówka niż romans, zupełnie nie wiem, dlaczego xD z kolei tak jak tutaj, gdzie mam wątek kryminalny, wszystko idzie raczej tak, jak zaplanowałam.
Usuń;*
W romansach staram się skupiać na tym co najważniejsze :D (zrobiłam stronkę z bohaterami na Smakoszy, właściwie przerobiłam tę z Gry, wstawiłam tylko inne twarze - nie chciało mi się tworzyć nowej strony). A ja zawsze miałam problem z wątkami kryminalnymi
Usuń:*
U mnie to chyba po prostu jest tak, że w przypadku romansów pomysł mam bardzo ogólny, podczas gdy kiedy zaczynam kryminał, chcę sobie najpierw wszystko poukładać. I z romansami potem mi się wszystko rozchodzi w dowolnym kierunku^^
Usuń;*
Lubię romanse, ostatnio nawet bardziej niż kryminały ;) Na Smakoszach trzy kobiety będą chciały jednego faceta :D, chociaż jedna z nich w pewnym momencie da szansę swojemu byłemu mężowi ;]
UsuńChciałabym skończyć Grę życia, myślałam, że Wena jednak dłużej ze mną zostanie. Jestem z siebie zadowolona, wyszły mi trzy długie rozdziały
:*
Aż trzy na jednego? o.O haha, będzie ciekawie xD
UsuńE, może jeszcze wróci. Trzeba być dobrej myśli;) a trzy rozdziały to już coś;)
;*
Tego jeszcze u mnie nie było ;)
UsuńWłączę Scorpionsów, może mnie natchnie
:*
Haha, mnie często "natycha" pod wpływem muzyki xD na Negatywie pod wpływem Maroon 5 piszę już trzydziesty rozdział, więc może jest to jakieś wyjście^^
Usuń;*
Niedawno pisałaś 24, a tu już 30 :D Do końca pewnie jeszcze daleko, co?
UsuńTrzymam kciuki, żeby pisanie tak dalej dobrze szlo
:*
Fakt, teraz te parę rozdziałów poszło jak z kopyta, ale równocześnie wydarzenia, które zaplanowałam w 28, ostatecznie wyszły w 30, tak mi się wszystko rozrosło :D i rozrasta się dalej :D myślę, że koło pięćdziesięciu rozdziałów mi wyjdzie.
UsuńA dziękuję;) i nawzajem;)
;*
Natchnęło mnie, ale na co innego :D Opowiadanie zamiast Smakoszy ;)
UsuńCarol przejmuje wydawnictwo, w którym pracują ludzie, którzy mają dużo wspólnego z jej rodziną
:*
Ale jeszcze pokombinuję ze Smakoszami ;)
UsuńAle priorytetem jest Gra życia ^^
UsuńTo dobrze, bo Grę lubię ;-) ale kombinuj, jak tam uważasz, to Twoje blogi i Twoje pisanie;)
Usuń;*
Jak zaczęłam pisać 4 rozdział to teraz nie mogę skończyć :D
Usuń:*
No... powiem, że inaczej wyobrażałam sobie Ryana :P Raczej jako, eee... chudego chłopaczka o urodzie cherubinka xD W ogóle to wcale nie musiał być jej chłopak, skoro oboje mają czarne włosy, to mogą być spokrewnieni. Albo i nie, bo przecież połowa ludzkości ma ciemne włosy -,-' Pomijając Irlandczyków, którzy są rudzi xD W ogóle niedawno chciałam być blondynką, ale jakoś ten pomysł się powoli rozchodzi po kościach :P W każdym razie - Ryan na razie nie wzbudza sympatii, ale ja ostatnio mam tendencję do nagłej zmiany zdania xD
OdpowiedzUsuńPoza tym Dylan to mężczyzna czy kobieta? Bo mam problem, jak z imieniem Taylor xD
Pozdrawiam :*
Ale dlaczego akurat tak? xD jakieś wcześniejsze powiązania z tym imieniem? xD nie, Ryan to zdecydowanie nie jest taki bohater xD i mogę zapewnić, że nie są spokrewnieni ;-)
UsuńHaha, a ja jestem farbowaną blondynką od trzech lat i dobrze mi z tym^^
Ach, wiem, że na razie nie wzbudza, tak miało być^^ to chyba także wynik punktu widzenia Mandy, jeśli ona zmieni co do niego zdanie, trochę inaczej zacznie go opisywać ;-) poza tym tutaj akurat Ryan był wkurzony, jak mu przejdzie, też się będzie troszkę inaczej zachowywał :D
Ha, specjalnie wybrałam takie imię, żeby był problem;]
Całuję! ;*
Haha, to jest dobre pytanie, dlaczego akurat tak go sobie wyobraziłam, bo sama nie wiem xD Widocznie skojarzyłam to imię z jakimś innym bohaterem, ale, co dziwne, wcale nie swoim :P Skojarzenie z kimś znanym to jedynie Ryan Gosling, ale to nie to :P Ale miałam jakąś niespodziankę ;P
UsuńW ogóle wydał się dosyć agresywny. Moim zdaniem agresja wcale nie jest męska, wręcz przeciwnie, dlatego po przeczytaniu można odczuwać lekki niesmak :P Szczególnie jeśli myślało się, że będzie milszy, hihi :D
Też tak sobie pomyślałam, że to jednak zamierzone było :P Gdyby nie było istotne, to na pewno dałoby się wywnioskować :D Teraz mogłabym pogłówkować, ale w sumie raczej nie dojdę do jakiś daleko idących wniosków :)
Ja już ze trzy lata pozostaję wierna odcieniom czerwieni, ale zmiana na blond mnie trochę przeraża. Że coś nie wyjdzie albo takie tam :P Poza tym odrosty byłby bardziej widoczne, niż teraz :P Chociaż może pewnego dnia, kto wie ^^ Zapragnęłam być pewnego dnia jak Nikoletta Jasnowłosa, no cóż xD W ogóle Sandra jest ruda, bo jak się "urodziła", to ja też chciałam być ruda, a teraz jesteśmy obie xD
:*
No cóż, faktycznie, przynajmniej miałaś niespodziankę xD
UsuńHmm, przyznam szczerze, że mnie nie wydał się bardziej agresywny od moich innych bohaterów (lol, jakoś to jak dla mnie dziwnie zabrzmiało, jakby wszyscy moi bohaterowie byli umięśnionymi jaskiniowcami^^), problem w tym, że Mandy się go bała i trochę jego zachowanie odebrała po swojemu. Przynajmniej takie było założenie - ona opisała to, co widziała, ale niekoniecznie było to do końca obiektywne. Zresztą, to się jeszcze wszystko okaże;]
Buahaha, pewnie, że zamierzone :D nawet specjalnie zastanawiałam się nad sposobem, w jaki Ryan to pytanie zada, żeby nie było wiadomo, o jaką płeć chodzi - po angielsku nie byłoby problemu, ale po polsku już bardziej, w końcu męskie "Dylan" się odmienia, a kobiece już nie^^
Mnie też przerażała, ale teraz jestem z niej bardzo zadowolona;) choć przyznam, że moim marzeniem zawsze było przefarbować się właśnie na rudo;) nawet o tym ostatnio myślałam, ale szkoda mi tego blondu, bo już sobie wyhodowałam z nim ładne, długie włosy:) może kiedyś :D
;*
Na pewno można się zasugerować, w końcu to narracja pierwszoosobowa ;) Zresztą jeśli chodzi o pisanie, to pierwszoosobową bardziej preferuję, chociaż to może dlatego, że jest (podobno) łatwiejsza :P Ale... co kto woli ^^
UsuńA ja sobie nie przypominam, żebyś miała jakiegoś bohatera jaskiniowca. Oni chyba nie są aż tak godni uwagi, no cóż xD
W takim razie dobrze, że akcja nie dzieje się w Polsce, bo wtedy byłby problem z imieniem :P No, jedynie jakiś sprytny pseudonim albo coś takiego xD
Może miałabym mniejsze opory, gdybym sama chwyciła za farbę, ale znając moje zdolności, to pewnie bym sobie przefarbowała pół twarzy xD Dlatego wolę nie ryzykować na razie, chociaż powiem, że ten blond jednak kusi xD
:*
Ja też wolę pierwszoosobową, stanowczo, ale to dlatego chyba, że książki, którymi się inspirowałam gdzieś w zamierzchłych czasach, na początku mojego pisania, były właśnie w tej narracji pisane^^ w każdym razie dla mnie pierwszoosobowa jest zdecydowanie łatwiejsza ;-)
UsuńNie no, jakby się działo w Polsce, to na pewno powiedziałabym, czy chodzi o kobietę czy mężczyznę^^ w tym wypadku to była taka dodatkowa zagadka, wynikła po prostu z możliwości jej zastosowania;]
Haha, ja w przeszłości chwytałam, i zawsze mi kolor wychodził niemalże czarny :D także obecnie preferuję fryzjerkę. No widzisz, a mnie z kolei kusi rudy xD
;*
A ja mam na odwrót, bo wszystkie moje ulubione książki są napisane w narracji trzecioosobowej. W ogóle ja jestem mało obiektywna chyba, dlatego preferuję pierwszoosobową ;P
UsuńO, kiedyś zrezygnowałam z brązowego koloru w ostatniej chwili, bo stwierdziłam, że wyjdzie czarny na wcześniej farbowanych włosach xD Akurat tutaj uczyłam się na cudzych błędach, a nie na swoich, uff :P
Haha, ja też nie bardzo umiem być obiektywna, po prostu wolę pisać z perspektywy jednej osoby, bo wtedy wiadomo - i ironii mogę umieścić więcej, i złośliwości, i humoru, i tak dalej:)
UsuńU mnie to nawet fajnie wyglądało, ale szybko mi się znudziło^^ zresztą, czego ja już na głowie nie miałam - potem moje własne włosy odrosły mi dziwnie rude, a potem zrobiłam blond xD
Własnie to jest najfajniejsze, że zawsze mogę dodać coś "od siebie". Czasami czytam i tekst wydaje się jakiś pusty ;)
UsuńCzuję, że mnie kusi z każdej strony to farbowanie. W tym tygodniu chorowałam na buty, a w przyszłym będę chorować na blond włosy xD
No właśnie, ja też tak mam. Moje teksty są zazwyczaj mało obiektywne, nawet biorąc pod uwagę, że to narracja pierwszoosobowa xD
UsuńHaha, nie ma to jak sobie porządnie na coś pochorować, znam to, ja też teraz choruję na buty xD a kupiłaś je chociaż?;) bo ja chyba kupię, cały czas się usprawiedliwiam, że mi na wesele będą potrzebne^^ a co do włosów - wiesz, wakacje są, więc póki Cię nikt nie będzie widział, możesz eksperymentować;]
Własnie chodzi o to, że ich nie kupiłam! Nie było mojego rozmiaru - ani w sklepie (nawet dwóch) ani w internecie :( Tym cięższa jest do zniesienia taka choroba xD Ale fakt - były piękne, więc nie dziwię, że sprzedały się na pniu xD A jak są wakacje, to w sumie nie jest zły pomysł, muszę się umówić z moją fryzjerką, chyba, że stchórzę xD
UsuńTo musisz się umówić już, żeby nie mieć czasu stchórzyć xD nie no, dobra, już Cię nie namawiam, bo potem będzie na mnie, Twój wybór^^
UsuńAch, i współczuję z powodu butów :(
Ojacie... I z tej jednej strony bless egzaminy, bo nie musiałam znosić oczekiwania na kolejne rozdziały i miałam lekturę na dobre kilkanaście minut (pochłonęłam całość jednym tchem).
OdpowiedzUsuńCudownie budujesz napięcie, aż miałam chwilami ochotę przeczytać tylko ostatni rozdział, żeby już w końcu coś wiedzieć. Powstrzymałam się, całe szczęście, bo czyta się cudownie, ale i tak nie wiem prawie nic. Achr, czuję się jak Mandy, ogarnia mnie okropna bezsilność, ale jednocześnie chęć działania, żeby już cokolwiek wiedzieć!
Ryan jest dokładnie taki, jakiego go sobie wyobrażałam i aż mi go żal, że się chłopak tak strasznie martwi i nic nie może zrobić.
W ogóle to już sobie wysnułam hipotezę, jak to mam w zwyczaju i doszłam do czegoś takiego, że Mandy została wynajęta, tylko jeszcze nie wiem przez kogo. Najbardziej mi pasuje ojciec Josha, albo ktoś mu znany, bo z jakiegoś powodu on wie o co chodzi. Nie wiem tyko czy na rękę będzie mu odzyskanie pamięci, czy też nie...
Zastanawiam się też jaki miałby mieć cel w zniszczeniu firmy. Bo wydaje mi się, że o to chodzi, skoro Mandy zabiła tamtego faceta, który był członkiem zarządu i kontroluje Josha...
Kurczę, mam tyle pytań i tak strasznie nie mogę się doczekać dalszego ciągu, że aż nie wiem co powiedzieć. Kiedy planujesz następną część?
Pozdrawiam serdecznie,
Miękko (vel Paravalaya).
Jak to miło się czyta takie komentarze, zwłaszcza gdy przeżywam kolejną falę wątpliwości związaną z tym tekstem, serio. Bardzo się cieszę, że Ci się podobało, i rozumiem, że niewiedza może być trochę frustrująca (Mandy na pewno strasznie frustruje^^), ale mogę obiecać, że w przeciągu kilku najbliższych rozdziałów co nieco się wyjaśni;)
UsuńA Ryan jest mniej bezsilny, niż to się może wydawać, co zresztą też się jeszcze okaże;)
W publikowaniu tego rodzaju tekstu najbardziej chyba podoba mi się to, że Czytelniczki mają swoje własne teorie;) i mogę chyba sprostować jedną rzecz - śmierć Lucasa Andersona była samobójstwem. Z jakiego powodu - to już inna sprawa;] a reszta okaże się po drodze.
Następna część pojawi się prawdopodobnie jutro albo pojutrze, nie później.
Całuję!
Jakich wątpliwości?
UsuńDobrze, dobrze, nareszcie. ;) A na ile rozdziałów w ogóle zaplanowane jest to opowiadanie?
Samobójstwo, mówisz... A więc musiała go szantażować, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Tylko czym...?
O, to świetnie, czekam niecierpliwie. ^^
Pozdrowienia serdeczne!
A tak jakoś... ja praktycznie przy każdym swoim tekście mam taki moment, w którym porzucam pisanie, stwierdzając, że fabuła jest pozbawiona logiki, postaci papierowe i w ogóle całość bez sensu. Na szczęście często potem mi przechodzi;)
UsuńPrzypuszczam, że koło 40 - początkowo planowałam, że będzie podobnej długości, co mój drugi tekst, Negatyw, ale ostatnio mi jakoś tak wychodzi, że Negatyw mi się przeciąga, a tutaj szybciej wszystko się wyjaśnia, więc chyba jednak będzie krótsze;)
Haha! No właśnie, to jest główne pytanie, czym xD
Całuję!
Może to i potrzebne, każdemu chyba się przyda taki moment zwątpienia, bo może i rzeczywiście coś wtedy w tekście niespójnego znajdzie. Ale dobrze, że przechodzi, bardzo dobrze, bo ja już się w te wszystkie historie wciągnęłam (no, nie skończyłam jeszcze Di Volpe, ale już wkrótce...) i byłoby mi smutno, jakby się nagle urwały, o.
UsuńA, to jeszcze trochę. Bardzo optymalna ilość, swoją drogą. Ja często planuję coś koło tego, a potem w praktyce jestem w rozdziale trzydziestym, a tu się wszystko dopiero rozwija... -.-
To na pewno musi mieć coś wspólnego z ojcem Josha albo z firmą w ogóle. Chociaż w sumie nie, bo ojciec Josha mógł się po prostu dowiedzieć o wątpliwościach Marcusa, ale z drugiej strony on nie wygląda na takiego, co to zaraz lecie do szefa, raczej na takiego, co to wszystko chce rozwiązać sam... Co ona mogła mieć na tego faceta...? Czekaj, czekaj, mówiłaś, że on znał Zoey i Josha jeszcze za dawnych czasów i nawet mówili do niego wujku, więc to musi mieć coś wspólnego z ich przeszłością. Czy tam z przeszłością ich ojca. Hm, hm...
Kurczę, potrzebuję jeszcze jakichś poszlak, bo na razie błądzę po omacku. ;)
Pozdrav!
Dlatego też dla mnie to jest spora motywacja do dalszego pisania. Niestety, charakter mam taki, że jak mi coś nie idzie, to się łatwo poddaję, a kiedy wiem, że ktoś czeka na następny rozdział, to i pisać bardziej mi się chce, i dbać o logikę i jakość tekstu.
UsuńNo właśnie, też mi się tak wydaje. I ja mam dokładnie tak samo z Negatywem, planowałam tyle rozdziałów, co i tu, a w rezultacie właśnie piszę rozdział trzydziesty i wydaje mi się, że do końca jeszcze bardzo, bardzo daleko... xD
Na pewno ma;) jeśli chodzi o Marcusa, to rzeczywiście, on wolałby wszystko rozwiązać sam. I pewnie tak, pewnie z przeszłością coś wspólnego tam to ma, ale czyją...;] tak, wiem, za mało poszlak na wnioski, ale spokojnie, jeszcze parę rozdziałów i powinno się zrobić więcej ;)
Całuję!
Och, znam to bardzo dobrze!
OdpowiedzUsuńTo w sumie dobrze, bo strasznie się w to opowiadanie wciągam i im więcej rozdziałów, tym lepiej. ^^
Stawiam na przeszłość ojca Josha. Coś tam musiał szachrować, skoro doprowadził firmę na skraj bankructwa. I jeszcze kazał synowi brać ślub dla pieniędzy... Ale to też musi mieć coś wspólnego z Joshem, bo mam wrażenie, że Marcus trochę na polecenie ojca Josha jest z nim bliżej. Chociaż to już takie zupełne gdybanie. ;)
Dobrze, dobrze, już nie mogę się doczekać. ^^
Pozdrav!
Żebyś tylko nie żałowała, bo ja tak leję wodę, że potem może się w rozdziałach nic nie dziać xD to oczywiście Wy ocenicie, bo ja nie jestem do końca obiektywna, ale tego się właśnie boję xD
UsuńHmm, a wiesz, dlaczego jeszcze lubię te Wasze koncepcje czytać? Bo bardzo prawdopodobne, że coś z nich wykorzystam. I tak jest właśnie w Twoim przypadku^^ bo napisałaś coś, czego w planach nie miałam, ale co w sumie jest dobrym pomysłem na pogłębienie postaci. Dzięki Ci, dzięki^^
No już niedługo;)
Całuję!
E tam, ja żadnego lania wody nie zauważyłam, więc tylko tak trzymać. ;) Właśnie strasznie mi się podoba Twoje prowadzenie narracji, bo jest szalenie płynne i bardzo dobrze się czyta, o.
UsuńO, no proszę! A nie ma za co, tylko się cieszyć, że pomagam. ^^
Pozdrav!