Kiedy dziecko przeprowadza się z rodzicami,
opuszczając stary dom i przenosząc się do nowego, czuje się zupełnie zagubione.
Stary dom to azyl, nowy – kompletnie nieznane, przerażające miejsce, do którego
nie chce się przyzwyczajać. Kiedy wychodziłam ze szpitala, ja byłam takim
dzieckiem.
Strasznie się bałam tego, co miałam zastać na
Manhattanie. Właściwie bałam się każdego nowego kroku. Bałam się, że sobie nie
poradzę. Że nie będę potrafiła przystosować się do tego nowego życia, że
popełnię jakiś błąd, nie znając swojej przeszłości. Ale przede wszystkim bałam
się, że już nigdy jej nie odzyskam.
Lekarz był dobrej myśli. Twierdził, że
wspomnienia wcześniej czy później powinny wrócić, być może stopniowo, a być
może lawinowo, sprowokowane jakimś przedmiotem lub sytuacją. Jak na razie
jednak w głowie miałam samą pustkę. A jedynym słowem, które obudziło we mnie
cokolwiek, choćby było to niejasne poczucie, że skąd powinnam to pamiętać, było
zdrobnienie mojego imienia. Mandy.
Kiedy je sobie powtarzałam, nie robiło już
takiego wrażenia. Tylko za pierwszym razem, gdy przeczytałam je skreślone tym
zdecydowanym, pewnym siebie ruchem dłoni, byłam pewna, że powinnam je znać.
Wtedy miałam wrażenie, że może coś mi się jednak przypomni; gdy opuszczałam
szpital, wiedziałam już, że daremnie sobie robiłam nadzieję.
I dlaczego niby właśnie to miałoby obudzić moją
pamięć? Parę słów skreślonych ręką faceta, przed którym uciekłam z Pasadeny?
Nie tak powinno być. Pocałunek Josha, uścisk Scarlett – to powinno mi
przywrócić pamięć. Moje życie. Dobrze, może i dopiero od pół roku, ale też
jedyne, jakie miałam. Więc co miałam robić?
Czekać, powtarzał lekarz. Czekać, bo z pewnością
coś w końcu pobudzi wspomnienia.
Dlatego właśnie oprócz strachu, wychodziłam ze
szpitala także z nadzieją. Być może znajome kąty? Dobrze, może mieszkanie Josha
nie do końca było „znajomymi kątami”, ale przecież je także znałam. Spędzałam
tam sporo czasu. Potem, kiedy poczuję się lepiej, będę mogła pojechać też do
siebie, na Brooklyn. Gdziekolwiek by nie było to „do siebie”.
Właśnie, powinnam się przy pierwszej okazji
dowiedzieć, jaki był mój adres. To chyba było istotne?
Josh przyniósł mi rzeczy do przebrania i
kosmetyki, których nie miałam ochoty używać. Naprawdę malowałam się tak na co
dzień…? Baza, podkład, tysiąc cieni do powiek, puder, korektor, róż, tusz do
rzęs, eyeliner, kredka do ust, szminka… Jezu, ile tego było. Przecież podobno
byłam ładna, to po co tyle kosmetyków?
Użyłam minimalnej ilości, żeby Josh się nie
obraził, że niepotrzebnie mi je przyniósł. Przebrałam się też w ubrania, które
mi dostarczył – wąskie dżinsy w stylu bryczesów i szeroką, zwiewną, kolorową
koszulę – po czym odebrałam swoje rzeczy, wśród których najważniejsza była
torebka, którą miałam ze sobą tamtej nocy, przed wypadkiem.
– Powinnaś ją chyba przejrzeć w wolnej chwili,
kochanie – zauważył Josh, kierując mnie w stronę wyjścia ze szpitala. Nadal
bolała mnie klatka piersiowa, dlatego szłam powoli, opierając się o niego, ale
mimo to cieszyłam się, że zaprotestowałam, kiedy zaoferowano mi wózek. Czułabym
się na nim jak inwalidka. – Na pewno jest tam twoja komórka i notes. Przejrzyj
kontakty, nazwiska, wszystkie te twoje babskie szpargałki, może znajdziesz tam
coś, co pomoże ci coś sobie przypomnieć. Albo chociaż dowiesz się, o co mnie
pytać.
Kiwnęłam głową, uznając, że to był dobry pomysł.
Rzeczywiście, że też wcześniej nie pomyślałam, żeby poprosić o telefon
komórkowy! Otworzyłam torebkę i zajrzałam do niej ciekawie, ale ponieważ przeszkadzało
to w moim transporcie, musiałam z tym odczekać, aż znaleźliśmy się wreszcie w
samochodzie.
Josh, jak się okazało, był właścicielem dużego,
czarnego SUV–a, zaparkowanego pod samym wejściem do kliniki. Kiedy tylko
przeszliśmy przez rozsuwane drzwi wejściowe i znaleźliśmy się na zewnątrz, w
twarz uderzyła mnie fala gorąca, co kazało mi przypuszczać, że wnętrze kliniki
było klimatyzowane. Odruchowo spojrzałam w niebo. Czyste, niebieskie, słońce
świeciło na nim wysoko. Pogoda była piękna, pasująca do pory roku. Czerwiec.
Ciekawe, który miesiąc lubiłam najbardziej? Bo w tamtej chwili uznałabym, że
właśnie czerwiec.
Zapytałam o to Josha. Roześmiał się.
– Styczeń, oczywiście – odparł, co nieco mnie
zdziwiło. – Uwielbiasz zimę, bo świetnie jeździsz na nartach. Podobno, nie
miałem jeszcze okazji zobaczyć. Poza tym mówiłaś mi, że to miesiąc, w którym
możesz odpocząć po grudniu… Po świętach, które spędzasz samotnie.
Może i coś w tym było. Nawet jeśli wszystko we
mnie buntowało się przeciwko temu styczniowi.
Idąc, mogłam też wreszcie ocenić swój wzrost i
sylwetkę w którymś z mijanych luster. Byłam szczupła, dużo szczuplejsza od
Scarlett; ale też sporo niższa, miałam najwyżej pięć stóp i pięć cali wzrostu.
Przy wysokim Joshu wydawałam się wręcz malutka.
W końcu Joshowi jakoś udało się wpakować mnie do
auta i zapiąć mi pas bezpieczeństwa, jakbym miała dziesięć lat, a nie
dwadzieścia parę. Natychmiast też, zanim jeszcze zdążył siąść za kierownicą,
otworzyłam torebkę, żeby dowiedzieć się wreszcie czegoś o sobie.
Od razu, na samym wierzchu, znalazłam GPS. Samochodowy,
ciekawe, skąd się wziął w mojej torebce? Oglądając go ze zmarszczonymi brwiami,
doszłam do wniosku, że musiałam zdjąć go ze stojaka tamtego wieczoru, gdy
miałam wypadek. Może dojechałam gdzieś, gdzie GPS był mi potrzebny, a zdjęłam
go w drodze powrotnej? Czy to możliwe, że mogłam się dowiedzieć, po co wybrałam
się wtedy do New Jersey, przeglądając ostatnie trasy?
Oczywiście zakładając, że to właśnie tamtego
wieczoru włożyłam GPS do torebki… Ale był na tyle duży, że chyba nie nosiłabym
go przy sobie stale…
– Co tam znalazłaś? – zapytał z zainteresowaniem
Josh, wyjeżdżając z miejsca parkingowego.
Naprawdę nie potrafiłam potem zrozumieć,
dlaczego to zrobiłam. Jednak kiedy o to zapytał, wcisnęłam GPS głębiej do
torebki, a zamiast tego wyciągnęłam stamtąd moją komórkę. Chyba; naprawdę
nosiłabym takie różowe cacko z dotykowym ekranem i rozsuwaną na bok, pełną
klawiaturą? To było w moim stylu?
– Komórkę – odparłam zupełnie spokojnie.
Kłamstwo przyszło mi zaskakująco łatwo. Choć nadal nie rozumiałam, dlaczego
okłamałam Josha, trzymałam się tego konsekwentnie. – To naprawdę moja komórka?
– Tak, chociaż też się dziwiłem, kiedy pierwszy
raz ją zobaczyłem – zaśmiał się. – To znaczy, jeśli mam być całkiem szczery, za
pierwszym razem się nie zdziwiłem, bo pasowała doskonale do różowego trykotu i
pomarańczowych spodenek, w których ćwiczysz w fitness klubie. Dopiero potem
zaczęło mnie to dziwić.
Różowy trykot? Pomarańczowe spodenki? Nie
brzmiało jak ja, zdecydowanie. Ale pewnie Josh lepiej ode mnie wiedział, co do
mnie pasowało. Niestety.
Przez chwilę nie wiedziałam, co robić najpierw –
przeglądać komórkę czy grzebać dalej w torbie – ale w końcu wybrałam to drugie,
dochodząc do wniosku, że podręczną komórką mogłam się zająć w każdej chwili.
Schowałam telefon do zapinanej na zasuwak kieszonki bryczesów, po czym znowu
zanurzyłam się w torbie.
Czego tam nie było! Miarka, podręczna latarka,
nożyczki, taśma klejąca, tabletki od bólu głowy (nieprzydatne, od lekarza
dostałam receptę na dużo mocniejsze), dwa długopisy, w tym jeden zielony,
jednorazowe chusteczki, zbożowy batonik, nieduży, fioletowy notesik, szeroki,
czerwony, lakierowany portfel, a także kolejna kosmetyczka; ładowarka do
telefonu, wizytownik i elektroniczny kalendarzyk. W zasadzie wniosek z tego był
tylko jeden – musiałam być bardzo przewidującą i przezorną osobą. Kto inny
nosiłby ze sobą zapałki i multiwitaminę w tabletkach? Brakowało tylko odznaki
skauta.
W końcu wyciągnęłam portfel i zaczęłam go
oglądać z zainteresowaniem. W środku miałam zdjęcie Josha i Scarlett, kilka
banknotów, prawo jazdy wystawione na nazwisko Amanda Adams. Na zdjęciu wyszłam
bardzo ładnie, wyglądało na robione niedawno. W wizytowniku znalazłam wizytówki
Fitness Paradise i kilku innych firm,
w tym jednej prawniczej, w której, jak wyjaśnił Josh, Zoey miała staż, a także
jego własnej. Nazywała się Hamilton
Developments, bardzo oryginalnie. Od Josha dowiedziałam się, że zajmowali
się skupywaniem terenów pod budowę i stawianiem apartamentowców, które
następnie urządzali ich dekoratorzy wnętrz. Ostatnio zajmowali się podobno
jakimś nowoczesnym osiedlem na skraju miasta, gdziekolwiek by to miało być.
Potem zajrzałam do notesiku i kalendarzyka.
Dowiedziałam się z nich, że prowadziłam bardzo aktywny tryb życia – dużo czasu
spędzałam w pracy, w fitness klubie, poza tym należałam też do klubu
tenisowego, chodziłam na basen, strzelnicę i Bóg wie, gdzie jeszcze. Wyglądało
jednak na to, że znajomych faktycznie nie miałam zbyt dużo. Wszędzie powtarzały
się te same nazwiska – kilka osób z pracy, kilka z otoczenia Josha, ktoś z
klubu tenisowego, sąsiedzi i ich znajomi. Josh na wszystkie moje pytania
odpowiadał cierpliwie i wyczerpująco, a miałam nadzieję, że także i szczerze.
Wyglądało na to, że rzeczywiście najwięcej z moich znajomych wiedział o moim
życiu. Prawie zapomniałam już o tym, co parę dni wcześniej powiedział mi o
byłej żonie i swoim ojcu.
Ale tylko prawie. To ciągle tkwiło we mnie
gdzieś głęboko, jak zadra, która nie pozwalała mu do końca zaufać. Może gdybym
miała swoje wspomnienia, wiedziała, na czym stoję, może wtedy…? Ale i tego nie
byłam pewna. Ostatecznie nawet gdy znamy swoją przeszłość, to czy możemy być w
stu procentach pewni ludzi, którzy nas otaczają? Czy możemy być pewni, że nic
przed nami nie ukrywają?
Nie wiedziałam, i w tym właśnie tkwił problem.
Tak bardzo zajęłam się swoją torebką, że nawet
nie zauważyłam, kiedy zajechaliśmy na miejsce. Uświadomiła mi to dopiero cisza,
jaka nastała po wyłączeniu silnika SUV–a. Półprzytomnie spojrzałam na Josha,
który przyglądał mi się z uśmiechem, opierając przedramiona o kierownicę
samochodu.
– Jesteśmy na miejscu, czego chyba w ogóle nie
zauważyłaś – powiedział wesoło. – Może trzeba było raczej rozejrzeć się po
okolicy, a torebką zająć później?
– Ale to takie ciekawe! – zaprotestowałam, choć
nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że byłam strofowana jak mała dziewczynka. – Nie
mogłam się oprzeć. W tej torebce jest całe moje życie! Przynajmniej takiej
mnie, jaką byłam przed wypadkiem.
– Kochanie, ciągle jesteś tą samą osobą – odparł
Josh łagodnie, opierając przedramię na zagłówku za moją głową i pochylając się
w moją stronę. – Nie możesz myśleć, że przez amnezję stałaś się inną kobietą,
bo tak nie jest. Uwierz mi, znałem cię przed wypadkiem i kiedy patrzę w te twoje
piękne, orzechowe oczy, ciągle widzę tam moją Amandę. Tę Amandę, która
wybaczyła mi wszystkie moje grzechy i pokochała mnie tak bezwarunkowo, jak
tylko mógłbym o tym marzyć. Tę Amandę, z którą chcę spędzić resztę życia.
Rozumiesz? To ciągle jesteś ty. Musisz tylko sobie przypomnieć.
– A jeśli sobie nie przypomnę? – bąknęłam,
opiekuńczym gestem obejmując torbę. Josh stanowczo pokręcił głową.
– Przypomnisz sobie.
– A jeśli nie?! – podniosłam nieco głos, jakbym
wierzyła, że wtedy wreszcie weźmie to na poważnie. Josh jednak uśmiechnął się
lekko i wierzchem dłoni pogłaskał mnie po policzku. Miałam ochotę się cofnąć,
ale siłą się przed tym powstrzymałam. To nie wyglądałoby zbyt dobrze.
– Nawet jeśli nie, to niczego nie zmieni –
zapewnił mnie, a ja wiedziałam, że mówił szczerze. Nie miałam pojęcia, skąd,
ale po prostu to wiedziałam. – Nadal będę cię kochał, taką, jaką jesteś w tej
chwili. Dokładnie taką, bo właśnie taka jesteś idealna.
Nie byłam idealna. Nie miałam pojęcia o sobie
ani o swoim życiu, nie pamiętałam uczucia, jakim musiałam go darzyć przed
wypadkiem i amnezją; nie zasługiwałam na to. Z drugiej strony, on też nie był
idealny. Może więc pasowaliśmy do siebie bardziej, niż mi się to wydawało?
Przez krótki jak mgnienie oka moment wydawało mi
się, że Josh spróbuje mnie pocałować. Potem jednak cofnął się z westchnieniem,
otworzył szarpnięciem drzwiczki SUV–a i wyskoczył na asfalt, zostawiając mnie w
samochodzie samą. Potrzebowałam chwili, żeby się uspokoić, a kiedy wreszcie
nieco ochłonęłam, Josh już otwierał dla mnie drzwi po mojej stronie.
Podziękowałam mu roztargnionym uśmiechem, po czym pozwoliłam sobie pomóc w
wysiadaniu. Zabandażowane żebra odpowiedziały ostrzegawczym bólem, ale nie
zwróciłam na to większej uwagi. Albo ból stawał się coraz słabszy, albo ja
coraz bardziej się do niego przyzwyczajałam.
Josh zabrał z bagażnika moje rzeczy i
poprowadził mnie przez ulicę do apartamentowca, przy którym zaparkowaliśmy.
Dopiero wtedy rozejrzałam się dookoła, stwierdzając ze zdziwieniem, że
znaleźliśmy się chyba w jednej z najdroższych części Manhattanu. To on aż tak
dobrze zarabiał?
Z obydwu stron otaczały nas wysokie na
kilkadziesiąt pięter, przeszklone wieżowce. Obydwa chyba były mieszkalne. Josh
poprowadził mnie do jednego z nich, kiwnął głową portierowi w czerwonej
liberii, stojącemu na zewnątrz, po czym wspólnie weszliśmy do środka przez
przeszklone, przesuwne drzwi. W korytarzu powitał nas stojący za kontuarem,
również ubrany po służbowemu portier.
– Dzień dobry, panie Hamilton. Witamy z
powrotem, panno Adams. Cieszę się, widząc panią w dobrym zdrowiu – odezwał się,
uśmiechając do mnie szeroko. Josh tylko kiwnął mu głową, ale ja zatrzymałam się
w pół kroku, przyglądając portierowi uważnie.
Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat; na jego
twarzy wciąż widać było niedoskonałości cery wynikające z wieku, miał nieco
wyłupiaste oczy i grube okulary, ale uśmiechał się sympatycznie, a mimo chudej
postury trzymał się prosto, głowę trzymając wysoko. Z miejsca go polubiłam.
– Dziękuję – odparłam, również się uśmiechając.
– Przepraszam, nie pamiętam imienia.
– Jake – wyjaśnił, a na jego twarzy pojawił się
lekki rumieniec. Palcem wskazałam swoją głowę.
– Przepraszam, Jake, może słyszałeś, że dostałam
amnezji. To dlatego.
– Tak, pan Hamilton o tym wspominał, panno Adams
– przytaknął Jake. – Ale nigdy nie zapytała mnie pani o imię, więc chyba nie
było czego zapominać.
Byłam zaskoczona, ale bardzo się postarałam,
żeby żaden z nich nie dostrzegł tego na mojej twarzy. Naprawdę? Bywałam u Josha
na tyle często, by jego portier życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia, a ja
nawet nie znałam jego imienia? Głupia instruktorka fitnessu uważała się za
ważniejszą od portiera tylko dlatego, że spotykała się z nadzianym
przedsiębiorcą?
Jezu, jakim człowiekiem ja właściwie byłam przed
tą amnezją? Bo miałam coraz większe wątpliwości, czy aby na pewno sympatycznym.
– No cóż… Teraz już na pewno nie zapomnę, Jake –
zaśmiałam się w końcu prawie naturalnie. Choć wiele mnie to kosztowało. –
Przepraszam, musimy już iść. Wciąż nie czuję się najlepiej.
– Oczywiście, panno Adams. Zaraz zawołam dla
państwa windę! – Wyskoczył zza kontuaru i jednym susem znalazł się przy
windach; zanim zdążyłam tam dokuśtykać, nawet podpierana przez Josha, winda już
na nas czekała.
Podziękowałam młodemu portierowi uśmiechem, po
czym ostrożnie weszłam do środka. Winda była wielka, zmieściłaby przynamniej
osiem osób, i w dodatku przeszklona, co jeszcze optycznie ją powiększało. Josh
wpakował się za mną i kiedy wreszcie drzwi windy się za nami zamknęły,
odetchnęłam z ulgą.
Może to było głupie, ale nie czułam się w
porządku względem Jake’a. No bo dlaczego nigdy wcześniej nie zapytałam go o
imię?!
Nie mogło mi się to pomieścić w głowie. I nie
bardzo chciałam wierzyć, że byłam… złym człowiekiem.
Oderwałam wzrok od własnych butów na obcasie i
spojrzałam na Josha. Przyglądał mi się uważnie, z pewnym rozbawieniem. Pytająco
podniosłam brwi.
– No wiesz… Chłopak chyba właśnie się w tobie
zakochał – prychnął, obejmując mnie lekko ramieniem. Zesztywniałam, ale nie
odsunęłam się. Chociaż ledwie.
– Dlaczego, bo okazałam odrobinę uprzejmości? –
prychnęłam. Josh wzruszył ramionami.
– Daj spokój, to tylko pracownik. Nigdy
wcześniej nie poświęciłaś mu tyle uwagi, chociaż on zawsze cię lubił. Wszystkie
wcześniejsze razy, kiedy się z nim witałaś, wspólnie były chyba krótsze od tego
dzisiejszego.
Rzuciłam mu ponure spojrzenie. I właśnie w tym
sęk.
– I może właśnie dlatego dostałam amnezji –
mruknęłam. – Żeby naprawić to, co w moim życiu było złe.
Słysząc to, Josh roześmiał się głośno.
– Kochanie, nie wiedziałem, że z ciebie taka
egzystencjalistka! Wierzysz w przeznaczenie? – Pocałował mnie przelotnie w
policzek. – Naprawdę wierzysz, że to, co się stało, stało się z jakiegoś
powodu? I że jest coś, co powinnaś w sobie poprawić?
Niechętnie wzruszyłam ramionami. Nie podobało mi
się to, co mówił, ale starałam się tego po sobie nie pokazać. Za to
odpowiedziałam lekko:
– No cóż, zawsze to lepiej myśleć, że coś
niedobrego przydarza ci się z jakiegoś powodu, niż że jest to całkiem
przypadkowe, prawda? Ta druga możliwość czyniłaby nasze życie bardzo… smutnym.
Josh przyjrzał mi się z zaciekawieniem widocznym
w zielonych oczach. Już wtedy wiedziałam, że przeszarżowałam. Może i nie
powinnam była tego mówić, ale komu innemu miałam się zwierzyć ze swoich
dylematów, jeśli nie człowiekowi, który podobno był mi najbliższy ze wszystkich
moich znajomych? Nie miałam nikogo innego.
– Wiesz, ta amnezja chyba jednak coś w tobie
zmieniła – powiedział następnie z namysłem, powoli. Nadal nie spuszczał ze mnie
wzroku, przez co czułam się nieco niepewnie. – Nigdy wcześniej nie słyszałem,
żebyś mówiła takie rzeczy, choćby na temat tego, co przydarzyło ci się w życiu.
A przecież przydarzyło się sporo. Choćby śmierć twoich rodziców. Nigdy tak na
nią nie patrzyłaś.
Spoglądałam na niego z zakłopotaniem, nie bardzo
wiedząc, co odpowiedzieć. Może faktycznie tak na nią nie patrzyłam, a może po
prostu nie uważałam za słuszne się tym z nim dzielić? Któż to mógł wiedzieć.
Jednego tylko byłam pewna – powinnam uważać na swój język. Nie chciałam
przecież powiedzieć czegoś, co mogłoby postawić w złym świetle Amandę „sprzed
wypadku”. A mimo braku wspomnień, jak się okazywało, mogło mi to przyjść bardzo
łatwo.
– Może tylko o tym nie wiesz. – Ostatecznie
jednak zdecydowałam się na tę wersję. – Może nie chciałam o tym mówić, bo to
było zbyt bolesne. A może faktycznie coś się we mnie zmieniło. Nie wiem, Josh.
Nie pytaj mnie o coś, na co nie znam odpowiedzi.
Miałam nadzieję, że to była któraś z tych
wersji, choć szczerze mówiąc, wolałabym pierwszą. Nie chciałam myśleć o tym, że
przed amnezją mogłam być dziewczyną, która całkowicie bezrefleksyjnie
przechodziła nad śmiercią swoich rodziców. Czy to było w ogóle możliwe? Aż tak
zmienić się tylko dlatego, że zostało mi odebrane moje życie, moje wspomnienia?
Przecież ciągle byłam tą samą Amandą Adams. Charakter nie powinien mi się
zmienić tylko dlatego, że nie pamiętałam, co się ze mną działo parę miesięcy
czy lat wcześniej.
Ale czy na pewno?
W milczeniu dojechaliśmy na dwudzieste piętro,
na którym mieściło się mieszkanie Josha. Na piętrze był tylko jeden apartament,
co sugerowało duży metraż. Bardzo duży.
Kiedy weszłam do środka, przekonałam się, że
miałam rację. Mieszkanie było jednak urządzone całkowicie bezosobowo,
nowocześnie, w stali i czarnej skórze. Ogromny salon zajmował komplet
wypoczynkowy z czarnej skóry i ogromna plazma na ścianie; terakota na podłodze
była oczywiście czarna. Meble wykończone lśniącą stalą mieściły sporą kolekcję
muzyki klasycznej, trochę filmów i książek. Biały dywan rzucony na środek
pokoju, pod przeszklony stolik do kawy, odcinał się mocno od reszty
wyposażenia.
– Kazałem przygotować gościnną sypialnię –
powiedział Josh, gdy rozglądałam się dookoła. – Uznałem, że na pewno nie
będziesz gotowa…
Nie dokończył, ale i tak wiedziałam, co miał na
myśli. Nie byłam gotowa na dzielenie z nim łóżka, oczywiście. Jak to dobrze, że
sam o tym pomyślał, nie stawiając mnie w niezręcznej sytuacji, gdybym sama
musiała mu to tłumaczyć.
– Tak, dziękuję ci – odpowiedziałam, odwracając
się do niego od najpiękniejszej panoramy Nowego Jorku, jaką w życiu widziałam.
No, może i nie było to zbyt imponujące stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że
wspomnienia z mojego życia obejmowały jedynie pobyt w szpitalu przez ostatnich
kilka dni, ale i tak wiedziałam, że nawet ze swoją przeszłością ten widok
robiłby na mnie duże wrażenie. Po prostu wiedziałam.
Jedna ze ścian salonu była cała przeszklona, od
podłogi do sufitu. Roztaczał się przez nią piękny widok na całe miasto, widok,
jaki jest możliwy do osiągnięcia tylko z dwudziestego piętra – lub wyżej,
oczywiście. Najbliżej miałam Central Park i główne aleje handlowe Manhattanu,
potem most i rzekę, a potem dachy domów innych dzielnic. Wszystko to tętniło
życiem, choć z tej wysokości idący chodnikami ludzie wyglądali jak mrówki, a
poruszające się ulicami auta – jak samochodziki–zabawki. Niesamowite.
– Rzeczywiście, zawsze lubiłaś ten widok. – Josh
zbliżył się do mnie cicho, po czym objął mnie od tyłu w pasie, a brodę oparł na
moim ramieniu. Zesztywniałam, nadal nieprzyzwyczajona do jego dotyku. – Piękny,
co? Choćby dla niego warto mieszkać tak wysoko.
Chyba tylko dla niego, sprostowałam w myślach,
ale zostawiłam tę uwagę dla siebie. Szybko wyswobodziłam się z jego objęć i
całkiem swobodnie poprosiłam o pokazanie reszty mieszkania. Chociaż czułam
okropne skrępowanie z powodu faktu, że miałam mieszkać pod jednym dachem z
obcym facetem, który w dodatku przy byle okazji mnie obłapiał, nie pokazałam
tego po sobie. I byłam z siebie bardzo dumna.
Josh pokazał mi więc resztę mieszkania, na którą
składały się: nieskazitelna, chromowana kuchnia, która wyglądała tak, jakby od
nowości nie była używana; sypialnia pana domu, z ogromnym, dwuosobowym łóżkiem,
na widok którego zaczęłam się odruchowo zastanawiać, czy w przeszłości kiedyś w
nim wylądowałam; łazienka wielkości połowy przeciętnego mieszkania, mieszcząca
w sobie kabinę prysznicową, wannę, jacuzzi i Bóg wie, co jeszcze; gabinet
Josha, który wyglądał na jedyne używane w tym mieszkaniu pomieszczenie;
wreszcie nieco mniejszą sypialnię gościnną z osobną, choć niewielką łazienką,
sporym łóżkiem z czarnego drewna i zestawem mebli w podobnym stylu. Wszystko
to, włącznie z obrazami na ścianach i podłogami, wyglądało na żywcem wyjęte z
katalogu dekorowania wnętrz i bynajmniej nie było przytulne. Nie miało też w
sobie nic z charakteru właściciela.
Nie powiedziałam tego na głos, nie chcąc urazić
Josha, nie mogłam jednak przestać się zastanawiać, czy kiedyś w przeszłości mu
to wytknęłam. Sądząc po tym, z jaką dumą oprowadzał mnie po swoim przybytku, chyba
nie. Dlatego na koniec wydukałam bez przekonania:
– Jest… eee… bardzo interesujące.
Tyle mu wystarczyło. Usadził mnie na zimnej
kanapie w salonie, przyniósł dwadzieścia tysięcy koców, po czym nauczył obsługi
pilota wielofunkcyjnego, którym włączało się równocześnie telewizor, sprzęt
grający, klimatyzację, oświetlenie i zapewne także prom kosmiczny ukryty w
piwnicy. Jezu. To mieszkanie było mądrzejsze ode mnie, a to był bardzo zły
znak. Znak, że nie nadążałam za swoimi czasami.
Potem Josh odgrzał kolację, zostawioną mu przez
gosposię (co ograniczyło się do włożenia dwóch talerzy do mikrofali na parę
minut), którą zjedliśmy przy przeszklonym stoliku do kawy w salonie. W jego
mieszkaniu nie było normalnego jadalnego stołu, chyba dlatego, że Josh po
prostu nigdy tam nie jadał. A jeśli już, to siadał przy bufecie w kuchni, w
pośpiechu kończąc poranną kawę i gazetę, by zdążyć na czas do pracy.
Naprawdę mnie to dołowało. Uważałam, że
prawdziwy dom nie może obejść się bez jadalnego stołu. Przecież to przy nim, na
wspólnych posiłkach, powinna zbierać się rodzina, prawda? Rozkłady dnia w
rodzinie są zawsze różne, jej członkowie mogą mijać się cały dzień, ale na
posiłki powinni zbierać się przy stole, by wreszcie spokojnie porozmawiać. A
skoro w mieszkaniu Josha nawet nie było stołu…
Ciekawe, skąd mi się to w ogóle wzięło. Z
własnych doświadczeń? Z tego, co powiedział mi o mnie Josh, wynikało, że mój
ojciec zmarł wcześnie i że byłam jedynaczką. Co wobec tego mogłam wiedzieć o
jadalnym stole i rodzinnych posiłkach? Chyba niewiele.
A jednak to przeświadczenie kołatało się gdzieś
głęboko w mojej głowie. Czyżby jednak matka wpoiła we mnie w dzieciństwie takie
przekonanie? Jezu, niewiedza była taka frustrująca!
Wieczorem Josh pokazał mi, jak korzystać z
łazienki, po czym czule cmoknął mnie w sam czubek nosa. Siłą opanowałam chęć
otrząśnięcia się i oddalenia przynajmniej o dwa kroki, żeby zyskać niezbędną mi
przestrzeń życiową.
– Miłej kąpieli – powiedział tymczasem Josh. – I
witaj w domu, kochanie.
W domu, myślałam sobie, zamykając się w
sterylnej łazience i próbując zdecydować, czy wziąć kąpiel, czy prysznic. W
domu, powtarzałam, nalewając wody do wanny i dodając jakichś olejków do
kąpieli. W domu?
W tym obcym mieszkaniu wcale nie czułam się jak
w domu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz