Po tygodniu miałam serdecznie dość siedzenia w
czterech ścianach czarnego, stalowego mieszkania Josha. Nawet panorama Nowego
Jorku przestała mnie cieszyć, bo zaczęłam czuć, że jeszcze chwila, a zwariuję.
Zwariuję i zacznę wyć niczym zwierzę zamknięte w domu pod nieobecność
właściciela.
Moja głowa miała się właściwie dobrze, nieco
gorzej było z klatką piersiową. Nie na tyle oczywiście, żebym cały czas musiała
leżeć w łóżku, ale też nie dość dobrze, by wybierać się na samotne eskapady. Od
tego ostatniego odwodził mnie zwłaszcza Josh, troszcząc się o mnie z naprawdę
dużym poświęceniem (odwołał przeze mnie dwie służbowe kolacje i wyjście do
teatru, gdzie podobno mieliśmy się udać razem) i profesjonalizmem godnym
wykwalifikowanej, płatnej pomocy. Na szczęście Josh nie czuwał przy mnie
dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo inaczej pewnie nie opuściłabym
apartamentowca na Manhattanie przez najbliższy miesiąc.
Zadzwoniłam po taksówkę około dziesiątej rano;
zmieniłam opatrunek na żebrach, tak na wszelki wypadek, po czym przygotowałam
się do wyjścia. Odrobina makijażu, wygodne ciuchy w postaci szerokiej,
ciemnoniebieskiej sukienki przed kolano, odcinanej pod biustem, z zakończonymi
gumkami rękawami do łokci i właściwie byłam gotowa. Narzuciłam na sukienkę
kamizelkę, włożyłam najniższe z moich szpilek, ciągle niepewna, czy się w nich
nie zabiję, jasne włosy odgarnęłam z czoła opaską, chwyciłam tę samą torbę,
którą wyciągnięto z wraku samochodu po moim wypadku i byłam już gotowa do
wyjścia.
Dziwiłam się, jak naturalnie i łatwo mi to
przyszło. Josh przywiózł z mojego mieszkania całą szafę różnych ubrań,
kolorowych, wąskich dżinsów, szerokich tunik, krótkich sukienek i spódniczek;
było tego tak dużo, że gdy w pierwszej chwili stanęłam przed szafą, nie
wiedziałam, co wybrać. Wzięłam jednak pod uwagę moje możliwości związane z
opatrunkiem, wygodą i dopasowaniem poszczególnych części, po czym wybrałam
całość w ciągu piętnastu sekund. Musiałam być w tym kiedyś nieźle wytrenowana,
podobnie jak w robieniu makijażu. Niesamowite, jak odrobina różu, szminki i
tuszu może zmienić twarz, kiedy tylko zna się na ich odpowiednim użyciu.
Równie bezproblematycznie poszło mi poruszanie
się na szpilkach. Miałam takie wrażenie, jakbym się w nich urodziła, kiedy już
tylko zrobiłam pierwszych parę niepewnych kroków i nabrałam przekonania, że
jednak nie połamię sobie nóg. Niesamowite, że z jednej strony straciłam pamięć,
a z drugiej wszystkie te umiejętności gdzieś tam były, gotowe na wykorzystanie
ich, gdy tylko będę miała ochotę. Przecież jeszcze parę minut wcześniej nie
sądziłam, żeby te szpilki były dobrym pomysłem.
Zjechałam na dół, dopiero kiedy taksówka
podjechała, by niepotrzebnie na nią czekać. Pogoda na zewnątrz była piękna,
początek lata obdarzył nowojorczyków ciągiem bezchmurnych, słonecznych,
ciepłych dni. Przechodząc przez hol, uśmiechnęłam się do stojącego na
posterunku Jake’a.
– Dzień dobry, panno Adams – odezwał się na mój
widok młody portier. – Jak się pani dzisiaj czuje?
– Doskonale, Jake, dziękuję – nagięłam nieco
fakty. Ale serio, tylko odrobinkę. Ten ból w klatce piersiowej był prawie
niedostrzegalny. – Właściwie to mam do ciebie prośbę. Gdyby ktoś o mnie pytał,
nie widziałeś, żebym wychodziła, dobrze?
– Chodzi pani o pana Hamiltona? – domyślił się
natychmiast. Pokiwałam głową. – Oczywiście, nic mu nie wspomnę, że wychodziła
pani z mieszkania. Chociaż może pan Hamilton ma rację i nie powinna pani
jeszcze…
– Jake – przerwałam mu z pięknym uśmiechem – uwierz
mi, wiem, co robię. Josh jest po prostu… nieco przewrażliwiony. Nie ma potrzeby
go denerwować.
– Oczywiście, panno Adams – zgodził się
natychmiast portier. – Życzę miłego dnia.
– Dziękuję. I nawzajem – odpowiedziałam,
obdarzyłam go jeszcze jednym uśmiechem i wyszłam wreszcie na zewnątrz, prosto
na zalany światłem słonecznym chodnik.
Znowu odczułam różnicę temperatur między
klimatyzowanym wnętrzem apartamentowca a ulicą. Na zewnątrz musiało być
dwadzieścia parę stopni. Zawahałam się, rozejrzałam dookoła, odruchowo
chwytając się za uszkodzone żebra, po czym stanowczym krokiem podeszłam do
stojącej przy chodniku taksówki, wsiadłam do środka i podałam adres, który parę
dni wcześniej wydębiłam wreszcie od Josha.
Co prawda, podzielił się nim bardzo niechętnie.
Wyglądało to zupełnie tak, jakby Josh nie chciał, żebym kiedykolwiek wracała na
Brooklyn. Jakby zaplanował sobie, że na zawsze już u niego zostanę. W końcu
jednak jakoś go przekonałam; adres zaś w zupełności mi wystarczył, nie musiałam
nawet znać okolicy, bo musiałam tylko podać go taksówkarzowi. Po drodze
zachłannie przyglądałam się mijanym ulicom, częściowo po to, żeby sobie je na
nowo utrwalić w pamięci, a częściowo na wszelki wypadek, gdyby coś miało
pobudzić wspomnienia. Nic takiego jednak nie nastąpiło; w końcu – miałam
wrażenie, że po dwóch latach – zatrzymaliśmy się na szerokiej ulicy,
ograniczonej z obydwu stron niewysokimi kamienicami, z drzewami w klombach
rosnącymi na skraju obydwu chodników. Okolica była ładna i nawet spodobało mi
się to miejsce.
Przyglądałam mu się przez chwilę przez okno, aż
w końcu z zamyślenia wytrącił mnie taksówkarz, oznajmiając głośno, że jesteśmy
na miejscu. Jakbym się sama nie domyśliła. No, ale może tak mu się wydawało,
skoro nie wysiadałam.
Zapłaciłam mu, a już po chwili znalazłam się
sama na chodniku, nie mając pojęcia, w którą stronę pójść. Żaden z budynków nie
był opisany, nie wiedziałam więc nawet, w którym z nich mieszkałam. Przez
chwilę jeszcze rozglądałam się dookoła, stojąc w miejscu i wyraźnie przeszkadzając
licznym przechodniom, ale żadne olśnienie na mnie nie spłynęło. Postanowiłam
więc zaglądać do każdego po kolei i właśnie ruszałam się z miejsca, kiedy tuż
obok siebie usłyszałam swoje imię, wykrzykiwane przez jakiś obcy, męski głos.
– Amanda! Amanda! To ja, Jeremy! – Tuż obok mnie
pojawił się nagle młody, dwudziestokilkuletni chłopak. Wysoki i raczej chudy, z
rozczochranymi, jasnymi włosami i błyskiem w niebieskich oczach wyglądał na
rozrabiakę i łobuziaka, ale miał ładny uśmiech, którym mnie obdarzył, gdy
wreszcie na niego spojrzałam. Był ubrany w dżinsy i zwykłą bluzę z kapturem, co
nic mi o nim nie powiedziało. – Co ty tutaj robisz?
– Zdaje się, że przyjechałam do domu –
odpowiedziałam niepewnie, nadal mu się przyglądając. W lewym uchu Jeremy’ego
zalśnił niewielki kolczyk, ale to też nie pobudziło żadnych wspomnień. Nadal
nie miałam pojęcia, kim był ten facet, postanowiłam więc postawić sprawę jasno.
– Wiesz, nie mam pojęcia, kim jesteś.
– Tak mi się zdawało, wyglądałaś na lekko
zdezorientowaną. – Wzruszył ramionami. – Chodź, napijesz się czegoś.
Zanim zdążyłam zaprotestować, pociągnął mnie za
rękę w stronę mieszczącego się po tej samej stronie ulicy baru, czy też
kawiarni, na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić. Dopiero gdy pchnął drzwi
wejściowe – gdy weszliśmy, zadźwięczał dzwonek nad drzwiami – i zobaczyłam
laminowane blaty, czteroosobowe boksy obite
beżową sztuczną skórą, a także plastikowe, niebieskie krzesełka barowe,
stwierdziłam, że to jednak była kawiarnia. A za barem ze zdziwieniem zauważyłam
Alexa. Tym razem miał na sobie szeroką koszulę w kwiaty; nalewał właśnie kawę
jakiejś kobiecie w garsonce. Tu i ówdzie miejsca były zajęte, ale ogólnie tłoku
w lokalu nie było.
– Cześć, księżniczko – ucieszył się na mój widok
Alex, rzucając mi szeroki uśmiech. – Tak właśnie myślałem, że widziałem cię na
ulicy, dlatego posłałem po ciebie Jeremy’ego.
– Jestem tu barmanem – wyjaśnił Jeremy chętnie.
– Albo kimś w tym stylu. Jak się nazywa ten, kto obsługuje w kawiarni?
– Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. – Z
zaplecza wyszedł Zach, w okularach na nosie, obcisłym czarnym podkoszulku i
dżinsach; za ich pasek miał wetkniętą ścierkę. – Kochanie, co ty tutaj robisz?
– Tymi słowami zwrócił się do mnie, a w jego szarych oczach błyszczała nagana.
– Przecież jesteś chora. Nie powinnaś wstawać.
– Nie jestem chora – zaprotestowałam stanowczo.
– I nie mogę wiecznie siedzieć w mieszkaniu, bo zwariuję. Cały dzień jestem
sama, tylko czasem wpadnie do mnie Zoey albo Scarlett. Nie mam nawet o czym
myśleć.
To nie była prawda, bo tematów do przemyśleń
miałam aż nadto, ale wolałam im o tym nie wspominać. Chyba bardziej naturalne
było, że dziewczyna z amnezją nie ma o czym myśleć, niż zastanawia się nad
powodami swoich kłamstw, więc tak też postanowiłam się zaprezentować.
Zach wymienił z Alexem porozumiewawcze
spojrzenia. Potem ten ostatni przeniósł wzrok na mnie i powiedział ze skruchą:
– Wybacz, księżniczko, powinniśmy cię częściej
odwiedzać. To nasza wina.
– Nie, to nie jest wasza wina! – zaprotestowałam
stanowczo. Widziałam ich raz w życiu, nie mogłam przecież od nich oczekiwać, że
będą mnie zabawiać, prawda? – Muszę jakoś… sama sobie z tym poradzić. Dlatego
przyjechałam do siebie.
– Rzecz w tym, księżniczko, że właśnie nie
musisz sobie sama radzić – wtrącił Zach, ścierając pusty blat i odbierając
pieniądze od dwójki klientów z jednego z boksów. Po namyśle podeszłam do baru i
usiadłam na jednym z niebieskich stołków. – Masz przyjaciół. Masz nas. Chcemy
ci pomóc, jak tylko będziemy mogli.
Rzuciłam mu powątpiewające spojrzenie, co
natychmiast zauważył Jeremy. Zakrzątnął się po drugiej stronie baru,
przygotowując coś i stukając szkłem, a równocześnie zauważył:
– Właśnie w tym sęk, ludzie, że ona nie chce
waszej pomocy. Jesteśmy dla niej obcymi ludźmi. Może powinniście jej pokazać te
zdjęcia z wycieczki do Jersey, czy coś, bo inaczej chyba nam nie uwierzy, że
jesteśmy przyjaciółmi. Wygląda na to, że nasza Amanda zrobiła się bardzo
podejrzliwa.
Zaczęłam protestować, jeszcze zanim skończył
mówić, ale Zach i Alex natychmiast podchwycili moje słowa. Zaczęli mnie
przekonywać, że wcale nie są obcy, że wiedzą o mnie dużo i że wszystkim mogą
się ze mną podzielić, a następnie Zach skoczył na górę do mieszkania, żeby
przynieść swojego laptopa ze zdjęciami. Nie udało mi się przekonać ich, że było
to całkowicie niepotrzebne, bo już zobaczyli przed sobą misję do spełnienia.
Mogłam tylko westchnąć, poddać się i posłusznie obejrzeć zdjęcia z wycieczki.
Dowiedziałam się przy tym, że moje mieszkanie
znajdowało się w tej właśnie kamienicy, nad kawiarnią, naprzeciwko ich
mieszkania na drugim piętrze, zaś sama kawiarnia była własnością Zacha i Alexa.
Prowadzili ją od trzech lat i prawie tyle samo pracował z nimi Jeremy, na co
dzień student antropologii, a w wolnym czasie barman i kelner. Z rozmowy z nimi
udało mi się jednak wywnioskować, że w przeciwieństwie do nich, Jeremy był
heteroseksualny.
Jeremy, ten wysoki, chudy blondyn, był zresztą
nieco starszy, niż go początkowo o to podejrzewałam, bo miał już prawie
dwadzieścia cztery lata. Oznaczało to, że jego studia były na wykończeniu,
nawet jeśli powtarzał rok. A właściwie nie powtarzał, tylko z uwagi na braki
finansowe musiał sobie zrobić rok przerwy. On również był na tej wycieczce w
Jersey; właściwie byliśmy tam w szóstkę, z Jeremym, Zachem, Alexem, Scarlett i
Zoey – zaś po spojrzeniach, jakie Jeremy rzucał Zoey na tych zdjęciach,
wyczuwałam, że coś między nimi było. Albo on chciał, żeby było.
Kiedy Jeremy postawił przede mną filiżankę
cappuccino i kawałek sernika na ciepło z lodami, spojrzałam na niego ze
zdziwieniem i niezrozumieniem. Wzruszył ramionami.
– No co? Zawsze to jesz i pijesz, gdy do nas
wpadasz. Twoje ulubione – wyjaśnił, jakby to było oczywiste. – I na koszt
firmy.
Posiedziałam w kawiarence jakieś pół godziny, zjadłam
sernik i wypiłam cappuccino; bez trudu przyszło mi uwierzyć, że faktycznie były
to moje ulubione przysmaki, bo smakowały wyśmienicie. Potem poprosiłam ich,
żeby któryś odprowadził mnie do mieszkania. Po krótkiej batalii wygrał Alex,
który odprowadzając mnie schodami na górę, nie przestawał gadać. Mówił głównie
o moich codziennych nawykach i o tym, ile czasu spędzałam w ich mieszkaniu – a
sądząc z jego słów, wyglądało na to, że sporo.
Nie spieszyłam się z wchodzeniem na górę, żeby
klatka piersiowa nie zaczęła mnie boleć jeszcze bardziej, dlatego miałam czas
na zastanowienie się nad pewnymi słowami podczas słuchania jego wywodów jednym
uchem. W końcu uznałam, że warto zapytać, dlatego kiedy już znaleźliśmy się pod
drzwiami opatrzonymi ósemką – i tabliczką z napisem „A. Adams” – zagadnęłam go:
– Alex, mówi ci coś imię Ryan?
– Ryan? – Alex zastanawiał się szczerze przez
chwilę, po czym zrobił niepewną minę. – Chodzi o tego gościa, który dzwonił do
ciebie kilka razy, a z którym nie chciałaś rozmawiać?
Więc jednak nie chciałam. Nie, żebym
podejrzewała Josha o kolejne kłamstwa, ale musiałam przyznać, że wersja z
szalonym byłym facetem próbującym mnie zabić była mu bardzo na rękę. Zwłaszcza
że jak do tej pory, jeszcze nic mi się nie stało.
Bo gdyby ktoś nastawał na moje życie, próbowałby
ten atak powtórzyć, prawda? Jego brak oznaczał, że to jednak był tylko wypadek.
Jakbym kiedykolwiek miała jakieś wątpliwości.
– Tak, chyba o niego – odpowiedziałam z
wahaniem. – Wiesz coś na jego temat? Pokazywał się tu kiedyś?
– Nie, nigdy. – Alex podrapał się w głowę, co
chyba było jego dowodem na wytężoną pracę umysłową. Spuściłam wzrok, by w
torbie poszukać kluczy do mieszkania, równocześnie myśląc, że chyba nie można
było powiedzieć, że Ryan mnie nachodził, skoro nigdy nie pojawił się osobiście,
prawda? – Mówiłaś tylko, że to twój były facet i że nie chce się od ciebie
odczepić. Słyszałem kiedyś przypadkiem, jak rozmawiałaś z nim, idąc po
schodach. Mówiłaś wtedy, że to nie jego sprawa i że ma cię zostawić w spokoju,
bo sama sobie poradzisz. Byłaś wtedy na tyle zdenerwowana, że wyjrzałem na
korytarz i spytałem, czy wszystko w porządku, ale nie chciałaś ze mną
rozmawiać.
Wyjęłam z torby klucze i komórkę, tak na wszelki
wypadek. Zajrzałam w spis połączeń, ale nie znalazłam tam nic interesującego.
Nic, co wskazywałoby, że kiedyś w przeszłości rozmawiałam z kimś z
zastrzeżonego numeru.
– Dawno to było? – mruknęłam znad telefonu. Alex
pokręcił przecząco głową.
– Nie, ze dwa tygodnie temu. Ale wiesz,
księżniczko… – Spojrzałam na niego, bo w jego głosie usłyszałam znowu
niepewność i dostrzegłam, że wpatrywał się w mój telefon – tutaj chyba nic nie
znajdziesz. Nie pamiętam tamtego dnia idealnie, ale na pewno nie trzymałaś
wtedy przy uchu różowego telefonu. O ile nie zmieniłaś obudowy, to była inna
komórka.
Nie dałam po sobie poznać, jakie wrażenie
zrobiła na mnie ta informacja. Mogłam oczywiście zapytać kogoś o obudowę, ale
byłam prawie pewna, jaką odpowiedź usłyszę. Czyli co, miałam dwa telefony? Po
co niby?
– Nie, to na pewno była inna komórka – dodał po
chwili Alex bardziej zdecydowanie. – Z tym różowym widywałem cię już wcześniej,
więc zmiana obudowy nie wchodzi w grę, chyba że zmieniasz je nieustannie. Ale
tamta była na pewno czarna. Czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? Po co o to właściwie
pytasz?
Wzruszyłam ramionami. No właśnie, po co? W
zasadzie sama nie wiedziałam. Coś mi jednak śmierdziało w tej całej sprawie z
Ryanem i musiałam się dowiedzieć, co takiego. Może gdybym znalazła ten drugi
telefon? Jeśli faktycznie go miałam, musiał być gdzieś w mieszkaniu.
Wystarczyło dobrze poszukać.
– W zasadzie to nie wiem – odpowiedziałam w
końcu zgodnie z prawdą. – Próbuję po prostu dowiedzieć się jak najwięcej o
swojej przeszłości. Były chłopak też się w nią wlicza.
– Josh wspominał, że on może być niebezpieczny –
mruknął Alex, wyjmując mi klucze z ręki i otwierając drzwi. – Powinnaś chyba na
niego uważać. Skoro facet prześladuje cię od tak dawna, to tylko znaczy, że nie
wszystko z nim w porządku. Weź to pod uwagę, kiedy będziesz próbowała poznać
swoją przeszłość, proszę.
– Ale mimo wszystko jest jedyną osobą, która
znała mnie, zanim przyjechałam do Nowego Jorku – zaprotestowałam. – Choćby
dlatego powinnam z nim porozmawiać. Żeby czegoś się o sobie dowiedzieć.
– Nie możesz mieć pewności, że powie ci prawdę,
księżniczko. A poza tym, czy jesteś pewna, że warto? Warto grzebać w
przeszłości? Może dlatego masz amnezję, żeby właśnie o niej zapomnieć?
Oddzielić ją grubą kreską od teraźniejszości i żyć chwilą obecną, nie
przejmując się tym, co było kiedyś? Z tego, co wiem, sporo przeszłaś, Amanda.
Jesteś pewna, że chcesz do tego wracać, na nowo rozgrzebywać stare rany?
Jego słowa mnie zastanowiły, bo było w nich
sporo racji. A jeśli rzeczywiście powinnam patrzeć na amnezję jak na możliwość,
a nie uciążliwy stan, który powinnam natychmiast przerwać? Jeśli to wszystko nie
było wyłącznie przypadkiem?
Nie, co za bzdura. Nikt nie powinien żyć bez
swojej przeszłości.
– Powinnam mimo wszystko wiedzieć…
Urwałam wypowiedź w połowie, kiedy tylko
zobaczyłam wnętrze mieszkania, którego drzwi otworzył przede mną Alex.
Spodziewałam się ciepłego, miłego mieszkanka,
zupełnej odwrotności tego, w czym żyłam przez ostatni tydzień. Mieszkanie
rzeczywiście było przytulne, utrzymane w jasnych, pastelowych barwach; nie na
to jednak zwróciłam uwagę, gdy tylko weszliśmy do środka. Chodziło raczej o to,
w jakim było stanie.
Wszystkie rzeczy były porozrzucane po całym
salonie w sposób zupełnie przypadkowy; ubrania powyrzucane z szafy, poduszki na
kanapie poprzewracane, również te z ławki przy parapecie były pościągane,
książki powyciągane z regałów. W otwartej na salon kuchni sprawa miała się
podobnie, tyle że w jej przypadku na podłodze spoczywały reszta zastawy
stołowej, sztućce i część produktów spożywczych. Ogólnie rzecz biorąc, mieszkanie
było w stanie kompletnej demolki.
Kiedy już udało mi się zebrać szczękę z podłogi,
przeniosłam wzrok na równie jak ja zdumionego Alexa.
– Czy moje mieszkanie zwykle tak wygląda? –
zapytałam spokojnie, dumna z siebie, że tak potrafię. Alex powoli pokręcił
głową.
– Nie, księżniczko, uwierz mi, że nie. Nie
jesteś typem pedanta, owszem, ale to… Ktoś tu musiał być.
– Josh, parę dni temu – odparłam automatycznie.
– Zabierał stąd moje rzeczy.
– Chyba by zauważył, gdyby mieszkanie było
zdemolowane? – prychnął Alex, ostrożnie wchodząc do środka. Odruchowo chwyciłam
go za rękę i zrobiłam za nim krok do środka. – A i sam na pewno nie
porozrzucałby wszystkiego w ten sposób w poszukiwaniu twoich kosmetyków.
Spójrzmy prawdzie w oczy, Amanda, ktoś tu był, i to już po twoim wyjściu ze
szpitala i wizycie Josha. I najwyraźniej czegoś szukał.
– Ale niby czego? – zawyłam z irytacją. Amnezja
czasami bywała naprawdę uciążliwa, przecież nawet nie wiedziałam, co dokładnie
trzymałam we własnym mieszkaniu! – To kompletnie niedorzeczne. Poza tym, jak
niby wszedł do środka?
– A ile masz kompletów kluczy? – zapytał Alex,
ale widząc moje spojrzenie, natychmiast się zmitygował. – No jasne, głupie
pytanie, skąd masz wiedzieć. Zastanówmy się. Miałaś jeden w torbie, co znaczy,
że Josh pewnie korzystał ze swojego, gdy tu wpadł. My z Zachem mamy trzeci. Nie
sądzę, żebyś komuś jeszcze go dawała, chyba że Scarlett, możesz ją przy okazji
zapytać. Ale wątpię. Czyli ten, kto się włamał, kimkolwiek był, musiał mieć
dostęp do któregoś z tych kompletów kluczy. Jeśli tak było, mógł bez przeszkód
dorobić kolejny.
– Albo mógł to być ktoś, kto zna się na
włamaniach – dodałam trzeźwo, podnosząc z podłogi parę czerwonych szpilek.
Miałam ich więcej, niż przywiózł mi Josh? – Poza tym nie użyłam swoich kluczy,
tylko Josha. Nie mam pojęcia, gdzie zostawiłam swoje.
– Może i znał się na włamaniach, ale bardziej
prawdopodobne jest, że jednak zrobił to za pomocą klucza – odparł Alex
stanowczo. – Nie ruszaj nic, kochanie! Trzeba to tak zostawić do przyjazdu policji.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
– Policji? Jakiej policji? Nie zamierzam wzywać
policji! – zaprotestowałam natychmiast. Alex rzucił mi potępiające spojrzenie.
– Amanda, bądź poważna. Musisz zawiadomić
policję.
– Nie, wcale nie muszę – zaprzeczyłam. – Straty
są niewielkie, głównie zastawa, łatwo to odkupię, reszta to sprzątanie, zrobię
je, kiedy tylko poczuję się lepiej. A co do sprawcy… Cóż, oni i tak nie
dowiedzą się, kto to, jeśli w ogóle wyrażą zainteresowanie tą sprawą. Alex, to
tylko głupie włamanie, a ja nawet nie będę im potrafiła powiedzieć, czy jest
ktoś, kto mi źle życzy i czy coś zginęło, bo nie mam pojęcia, co tu trzymałam.
To bez sensu.
Przecież mogło być tak, że nikt niczego w moim
mieszkaniu nie szukał, tylko po prostu chciał zabrać jakieś fanty, prawda? To
było nawet całkiem logiczne. Prędzej można było po mnie oczekiwać biżuterii
albo pieniędzy, albo sprzętów elektronicznych, niż, no nie wiem… jakichś
tajnych dokumentów. Albo czegoś innego, na czym mogłoby zależeć potencjalnemu włamywaczowi.
Czyż to nie oczywiste?
Przez chwilę jeszcze pokłóciłam się na ten temat
z Alexem, ale w końcu, ku mojej niewysłowionej uldze, postawiłam na swoim. Sama
nie wiedziałam, czemu tak bardzo nie chciałam mieszać do tego policji, ale
chyba chodziło o to, że miałam już wystarczająco dużo problemów. Nie
potrzebowałam do tego dokładać sobie jeszcze powodów do zdenerwowania w postaci
przesłuchiwania mnie przez policję.
Alex uszanował moją wolę, domyślając się chyba,
że głównym powodem mojego sprzeciwu była chęć pozostania normalną. Chociaż
przez moment, nawet jeśli zaraz w następnej chwili przypominałam sobie o
tysiącu innych spraw, które prędzej czy później musiały zostać rozwiązane.
Byłam mu za to naprawdę wdzięczna.
Obiecał też nic nie mówić Zachowi ani Jeremy’emu,
chociaż widziałam, że przyszło mu to z trudem. Chyba przywykł dzielić się
wszystkim z Zachem, trzymanie przed nim tajemnic musiało mu być bardzo nie na
rękę. Włożyłam ręce do kieszeni sukienki i rozejrzałam się bezradnie po
zdemolowanym salonie.
– Wiesz, wracaj już na dół – poprosiłam po
chwili kłopotliwego milczenia. – Chłopcy na pewno będą się martwić, czemu cię
tak długo nie ma. Nie chcę, żebyś musiał wymyślać kolejne kłamstwa.
– Ale, księżniczko… Jesteś pewna, że sobie
poradzisz? – Rzucił mi niepewne spojrzenie. Podniosłam wyżej podbródek.
– Czy kiedyś sobie nie poradziłam? – To nie było
retoryczne pytanie. Przecież nie miałam pojęcia. Ale i tak spodziewałam się tej
odpowiedzi, jeszcze zanim Alex przyznał:
– Nie, choć nie mam pojęcia, skąd o tym wiesz.
Pewnie po prostu dowiedziałaś się o sobie wystarczająco. Ty zawsze sobie
radzisz, Amando. Boję się raczej o to, co w takich wypadkach skrywasz potem w
sobie.
Obdarzyłam go szerokim uśmiechem, który wyszedł
mi całkiem swobodnie. Powoli dochodziłam do wniosku, że byłam naprawdę niezłą
aktorką.
– Nic mi nie będzie, naprawdę. Jeśli źle się
poczuję, zadzwonię po Josha – obiecałam. – Albo do któregoś z was. W końcu
jesteście blisko.
Chyba to go w końcu uspokoiło, bo po tych
słowach zgodził się zostawić mnie samą. Na odchodnym wymógł jeszcze na mnie
obietnicę, że dam znać natychmiast, gdyby tylko coś się działo, a potem
wreszcie sobie poszedł.
Odetchnęłam z ulgą, siadając ciężko na
ustawionej w salonie, koralowej kanapie. Alex był cudowny, ale stanowczo zbyt
troskliwy wobec mnie. Zresztą oni wszyscy tacy byli. Traktowali mnie trochę
tak, jakbym miała dziesięć lat. Nawet jeśli miałam amnezję, to jeszcze nie
czyniło ze mnie niesamodzielnej idiotki. Powinni chyba o tym wiedzieć.
Ale cóż, mieli się za moich przyjaciół. Nawet
jeśli odnosiłam się wobec nich z pewnym dystansem, dla nich ciągle byłam starą
Amandą, ich przyjaciółką. To jasne, że chcieli mnie chronić i pomagać mi w
każdej sytuacji. Po prostu się troszczyli.
Wiedziałam to, ale jednak odetchnęłam z ulgą,
gdy zostałam w swoim całkowicie obcym mieszkaniu sama. Mogłam wziąć się do
pracy.
W ciągu godziny, nie przemęczając się
specjalnie, posprzątałam część bałaganu, na inną okazję zostawiając sobie tylko
kuchnię. Próbowałam przy tym stwierdzić, czy coś mogło mi zginąć; opierałam się
na oczywistych brakach, które mogłam dostrzec na pierwszy rzut oka, bo przecież
jeśli miałam, na przykład, biżuterię ukrytą między skarpetami, to jej braku i
tak bym nie zauważyła. Posprzątałam wszystko, dzięki czemu doszłam do jednego
wniosku.
Nie brakowało prawie niczego. W sypialni
znalazłam pudełko z biżuterią, z którego nie zabrano nawet jednej pary
kolczyków; w przedpokoju w słoju na szafce nadal leżała spora ilość banknotów.
Wyglądało na to, że czegokolwiek chciał włamywacz, nie chodziło o łatwy
zarobek. Nie wziął niczego, co przedstawiało sobą jakąkolwiek wartość, oprócz
jednej rzeczy.
Oprócz mojego laptopa.
Jego brak zauważyłam natychmiast – nie mogłam
wiedzieć, czy w ogóle miałam laptopa, ale skoro na biurku w salonie znalazłam
bezprzewodową mysz i głośniki, a pod nim – porzucony zasilacz, sprawa stała się
dosyć oczywista. Przeszukałam całe mieszkanie w poszukiwaniu laptopa, ale go
nie znalazłam. Wiedziałam też, że Josh nie zabrał go na Manhattan, bo tam
korzystałam z jego komputera; wniosek pozostawał jeden.
Włamywacz wszedł do mieszkania, zignorował
wszelkie kosztowności, po czym ukradł notebooka, nie fatygując się nawet
zabraniem zasilacza. Nie miałam pojęcia, co to był za model, ale milionerką nie
byłam, więc chyba nic bardzo wymyślnego. A skoro zabrał tylko tę jedną,
konkretną rzecz, kolejny wniosek nasuwał się sam. Oczywiście mogłam sobie
wmawiać, że chodziło tylko o pieniądze, ale i tak wiedziałam, że to było za
dużo zachodu jak dla tego jednego przedmiotu. Co pozostawiało jedną możliwość.
Włamywacz zabrał laptopa, ponieważ spodziewał
się na nim coś znaleźć. Pytanie, co?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz