Zanim wróciłam na Manhattan, zrobiło się późno,
bo po sprzątaniu mieszkania musiałam odpocząć i coś zjeść, żeby odzyskać siły. Miałam
ochotę przeklinać głupie ciało, które ciągle za mną nie nadążało i stanowczo za
szybko się zużywało. Nie miałam na to czasu, musiałam przecież wrócić do
apartamentowca, zanim Josh odkryje moją nieobecność!
Odkrył ją jednak ktoś inny. Kiedy wreszcie zeszłam
na dół, do kawiarni, żeby pożegnać się z chłopakami, okazało się, że na jednym
z niebieskich stołków przy barze siedziała Zoey i gawędziła w najlepsze z
Jeremym, popijając kawę. Widząc jej plecy, zatrzymałam się w pół kroku w
drzwiach, ale ponieważ zdradziecki dzwonek zdążył już obwieścić moją obecność,
nie mogłam odwrócić się na pięcie i uciec. To znaczy, mogłam, ale w tamtej
właśnie chwili Zoey odwróciła się i przeszyłam mnie takim spojrzeniem, że od
razu odechciało mi się stosować jakieś idiotyczne sztuczki.
Tym razem wyglądała równie interesująco,
nonszalancko i elegancko zarazem – miała na sobie szarą, koszulową bluzkę
wpuszczoną w obcisłą spódnicę przed kolano w poziome, niebiesko–zielone pasy i fioletowe
szpilki. Włosy tym razem miała upięte do góry, na szyi duży, srebrny wisior na
długim łańcuchu, a jej nieodłączna wielka, koralowa torba zajmowała sąsiedni
stołek. Tym razem użyła granatowej kredki do oczu i niebieskiego tuszu do rzęs.
Efekt był zabójczy.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Jeremy,
który wpatrywał się w nią z uwielbieniem, kiedy tylko Zoey odwracała wzrok.
Tak, to było jasne, ten chłopak czuł coś do naszej świeżo upieczonej
prawniczki. Ciekawe tylko, czemu nigdy jej o tym nie powiedział? Czyżby
onieśmielały go te długie nogi na niebotycznie wysokich szpilkach albo kocie
oczy? Trudno powiedzieć.
Onieśmielających elementów jej osoby było
przecież tak wiele do wyboru…
– Eee… cześć, Zoey – przywitałam się z nią bez
entuzjazmu, podchodząc bliżej. Zoey obrzuciła mnie zabójczym spojrzeniem.
– Ładne zestawienie. – Kiwnęła głową na moją
sukienkę albo kamizelkę, albo obydwie, pewna nie byłam. – Może ta amnezja cię
przekona, żeby zrobić jakąś ciuchową rewolucję, bo świetnie by ci zrobiła.
Słuchaj, co ty sobie wyobrażasz?
Całkowity brak zmiany tonu na chwilę mnie
zdezorientował, sugerując, że Zoey cały czas trzymała się jednego tematu.
Dopiero po sekundzie czy dwóch zorientowałam się, że jej ostatnie pytanie wcale
nie tyczyło się mojej rewolucji ubraniowej lub też jej braku. Skąd, chodziło jej
o moje samowolne oddalenie się z mieszkania Josha.
Westchnęłam, wywróciłam oczami i zajęłam
sąsiedni stołek, po drugiej stronie koralowej torby.
– Jezu, daj spokój – mruknęłam, uśmiechając się
równocześnie do Jeremy’ego. – Chyba nie powiedziałaś Joshowi, co?
– Żeby wyleciał z pracy w środku dnia i pobiegł
cię szukać? – uzupełniła uprzejmie. – Amanda, jemu na tobie zależy. Naprawdę. I
bardzo się o ciebie troszczy…
– Ja to wiem, naprawdę – przerwałam jej
pospiesznie. – I nie myśl, że tego nie doceniam, czy coś, bo wcale tak nie
jest… Tylko… Jezu, dusiłam się już w tych czterech ścianach, a on cały czas
stał nade mną jak Cerber, nie pozwalając mi nawet na krok się stamtąd ruszyć.
– I nie bez powodu – wtrąciła. – Raczej dlatego,
żebyś wyzdrowiała, zamiast się idiotycznie narażać.
– Nie narażam się idiotycznie, wiem, na ile mogę
sobie pozwolić – zaprotestowałam, lekko urażona. Moje spojrzenie padło na
paznokcie Zoey, które były pomalowane częściowo na różowo, a częściowo na
fioletowo. Ta dziewczyna naprawdę była odlotowa. – Problem w tym, że Josh tego
nie rozumie. Musiałam stamtąd wyjść, żeby nie zwariować. I nie powiedziałam mu
dokładnie dlatego, żeby nie zrywał się z pracy i za mną nie biegł, bo nie ma
takiej potrzeby. Doceniam jego troskę, jestem mu naprawdę wdzięczna, ale
czasami po prostu… muszę zrobić coś sama. Na pewno wiesz, co mam na myśli.
Zoey przyjrzała mi się z namysłem, po czym
powoli kiwnęła głową. Uznałam, że to już był spory postęp.
– Rozumiem, ale ciągle mam pretensje – mruknęła.
– Mogłaś chociaż zadzwonić do mnie. Ja też się o ciebie martwię, Amanda.
Wystarczająco wiele już przeszłaś. Chciałabym, żeby teraz wszystko było
łatwiejsze, ale nie pomagasz nam, uciekając z domu za naszym plecami. Jestem po
twojej stronie, chcę ci pomóc. Jeśli masz jakiś problem, możesz mi o nim
powiedzieć, wiesz? Na przykład zadzwonić, żebym zawiozła cię na Brooklyn.
Komórka nie gryzie, wiesz?
Zagryzłam wargę, bo te ostatnie słowa tylko
przypomniały mi uwagę Alexa o drugim telefonie, która cały czas mnie nurtowała.
Nie znalazłam w moim mieszkaniu żadnej drugiej komórki, co mogło oznaczać, że
albo jej tam nie było, albo włamywacz ją również ze sobą zabrał. O ile jednak
mogłam zrozumieć zabieranie notebooka – pomijając jego wartość, mogły się na
nim znajdować jakieś informacje, choć jakie, nie miałam pojęcia – nie miałam
pojęcia, po co ktoś miałby kraść moją komórkę. Chyba że było to jedno z tych
nowoczesnych cacuszek, mieszczących w sobie gigabajty danych. Ale czy naprawdę
instruktorkę fitnessu byłoby stać na dwa takie telefony, biorąc pod uwagę, że
ten, którego używałam na co dzień, do najprostszych też się nie zaliczał?
Przecież możliwe było również to, co Alex
wspominał o wymianie obudowy. Może raz używałam różowej, a raz czarnej, i
telefon w ogóle był tylko jeden? Mój sąsiad na pewno nie przyglądał się wtedy
na tyle dokładnie, by stwierdzić to z całą pewnością. Więc co, jednak
dostawałam paranoi?
Ale przecież ktoś faktycznie włamał mi się do
mieszkania. I faktycznie wyglądało to tak, jakby szukał tam czegoś konkretnego.
Więc czego?!
W mieszkaniu cholernej instruktorki fitnessu?!
– Wiem, przepraszam – mruknęłam. – Po prostu…
naprawdę musiałam coś zrobić sama. Przed wypadkiem chyba też byłam dosyć
samodzielna, co? Bo teraz czuję się wręcz… jak ubezwłasnowolniona.
– Samodzielna? – Zoey parsknęła śmiechem. –
Żartujesz sobie? Jesteś najbardziej wycofaną, niezależną osobą, jaką znam, a
uwierz mi, mam naprawdę wielu znajomych. Nigdy nie lubiłaś mówić o sobie dużo.
Nie chciałaś, żeby ludzie się nad tobą użalali. I próbowałaś za wszelką cenę
odciąć się od przeszłości. Wyłazi to z ciebie, choć na pewno czujesz się
zagubiona. Nie przejmuj się, wszystko będzie w porządku. Przeprosiny przyjęte,
nie będę niepotrzebnie denerwować Josha, jeśli tylko mi obiecasz, że następnym
razem zadzwonisz, zanim postanowisz zrobić coś głupiego.
To była kolejna już obietnica, do jakiej mnie
tego dnia zmuszono. Obiecałam.
– Świetnie – dodała Zoey z zadowolonym
uśmiechem. – A teraz, proszę, wracajmy do domu. Odwiozę cię do Josha, możemy po
drodze kupić coś do jedzenia, to zostanę na kolacji.
I jak tu nie uwielbiać Zoey? Mimo że słabo ją
znałam, mimo że momentami podejrzewałam, że wiedziała o mnie więcej, niż po
sobie pokazywała, i tak nie mogłam jej nie lubić. Nawet jeśli nie do końca jej
ufałam.
Ale czy była w moim życiu choć jedna osoba,
której aktualnie ufałam?
Zastanawiałam się nad tym całą drogę na
Manhattan. Kiedy już pożegnałam się z Zachem, Alexem i Jeremym, uznałam, że być
może mogłam ufać Alexowi – w końcu nie wyglądało na to, by przekazał komuś informację
o włamaniu do mojego mieszkania. Ale przecież nie chodziło o takie bzdury,
tylko o poważne sprawy. Fakt, że zachował tajemnicę w jednym temacie o niczym
jeszcze przecież nie świadczył.
Zastanawiałam się również, jak zapytać Josha o
mojego laptopa, żeby nie wzbudziło to żadnych podejrzeń. Chyba najprędzej od
niego mogłam się dowiedzieć, co dokładnie zniknęło z mojego mieszkania, ale
byłoby to naprawdę trudne, gdybym nie zamierzała mu mówić o włamaniu – a nie
miałam najmniejszego zamiaru. Josh i tak wystarczająco się o mnie martwił i
troszczył, nie chciałam mu jeszcze dokładać powodów do zmartwień. Może i miałam
amnezję, ale to nie znaczyło, że byłam niesamodzielna i nie potrafiłam sobie z
tym poradzić sama.
Na szczęście Josha jeszcze nie było, kiedy wróciłyśmy
do apartamentowca. Zoey kazała mi się położyć na kanapie, co uczyniłam bez
protestów, bo też nie czułam się najlepiej, a sama zajęła się naszą kolacją. To
znaczy wyłożyła ją na talerze, bo kupionego po drodze sushi z oczywistych
względów nawet nie trzeba było podgrzewać.
– Jak ci minął dzień, kochanie? – zapytał
beztrosko Josh, gdy tylko wkroczył do mieszkania. Wymieniłyśmy z Zoey znaczące
spojrzenia, których znaczenie znałam doskonale. „Nie powiem mu ani słowa pod
warunkiem, że więcej nie zrobisz takiego numeru”. Lekko kiwnęłam głową.
– Nudno, a tobie? – Uśmiechnęłam się, gdy
podszedł bliżej i cmoknął mnie w policzek. Zabawne, że Josh do tej pory nawet
nie próbował mnie porządnie pocałować. Chyba czuł, że cały czas nie byłam w
jego obecności do końca rozluźniona, i miał rację. Nie miałam pojęcia, jak bym
się czuła, gdyby jednak spróbował, więc byłam mu wdzięczna, że nie próbował. –
Zoey kupiła nam kolację.
– Zoey? O, Zoey! – Dopiero w tamtej chwili
spojrzał w stronę kuchni i dostrzegł swoją młodszą siostrę, która właśnie
buszowała w jego kolekcji win.
– Do sushi chyba lepsze będzie białe, nie? –
odpowiedziała zamiast powitania. – Czemu nigdy nie wykazywałam większego
zainteresowania dokształcaniem w kwestiach alkoholowych?
– Bo nie chciałaś iść w ślady naszej matki –
mruknął Josh, bardzo się starając, żebym nie usłyszała. I tak usłyszałam, ale
nie dałam po sobie nic poznać. – Białe będzie dobre, poczekaj, sam coś wybiorę,
chętnie też się napiję. Amanda?
– Nie, dzięki, brałam dzisiaj leki przeciwbólowe
– odparłam, nie tłumacząc, że powodem była wycieczka na Brooklyn. – Nie
powinnam ich mieszać z alkoholem.
– Daj spokój, nic ci nie będzie od jednego
kieliszka wina. – Josh mrugnął do mnie z rozbawieniem, więc w końcu się
zgodziłam, bardziej po to, żeby się nie upierać, niż że faktycznie miałam na
wino ochotę. Chwilę później Josh zaczął się sprzeczać wesoło ze swoją siostrą,
ale nie brałam udziału w ich rozmowie, pogrążona we własnych myślach.
Przypomniałam sobie o telefonie od Marcusa.
Postanowiłam delikatnie naprowadzić Josha na temat, który mnie interesował,
musiałam więc ułożyć plan. Bardzo ogólny plan, rzecz jasna.
Rozdzieliłam pałeczki i zaczęłam się nimi
bezmyślnie bawić, przyglądając się krzątającym się dookoła mnie Joshowi i Zoey.
Kiedy już podali na stolik wszystko – jedzenie, sosy i wino, szkoda, że nie
mieliśmy sake – zauważyłam od niechcenia:
– Wiesz, Josh, tak sobie myślałam… O moim stanie
posiadania.
Josh rzucił mi uważne spojrzenie.
– To znaczy? – zapytał z pełnymi ustami.
Chwyciłam kawałek sushi, zanurzyłam go w sosie sojowym, po czym włożyłam sobie
całe do ust.
– Na przykład komputer. Korzystam z twojego, a
czy mam swój? – kontynuowałam, kiedy już przełknęłam. Josh pokiwał głową.
– No właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. Masz,
tylko nie wiem, co z nim zrobiłaś. Ty pewnie też nie. – Spojrzał na mnie
krzywo. – Tak czy inaczej, nie znalazłem go w twoim mieszkaniu.
Zmarszczyłam brwi. Zaraz, coś mi tu nie
pasowało. Byłam pewna, że do mieszkania włamano się już po wizycie Josha, bo
przecież coś by wtedy zauważył. Nie mógł mnie uważać za aż taką bałaganiarę. A
skoro był u mnie przed włamaniem, a laptopa mimo to nie znalazł, to znaczyło,
że poczyniłam niewłaściwe założenie. Nikt go nie ukradł. Sama musiałam go
gdzieś wynieść, tylko cholera wiedziała, gdzie. I po co.
Może zapytać o to Alexa? Z drugiej strony, nie
chciałam przecież, żeby niepotrzebnie się tym zainteresował. On albo ktokolwiek
inny. Z nie do końca jasnych powodów wolałam zostawić to wszystko dla siebie i
nie rozpowiadać wszem i wobec o włamaniu. Tym bardziej że gdy już posprzątałam,
właściwie nie mogłam go udowodnić.
Może jednak miałam paranoję?
– No cóż, ode mnie się nie dowiesz, gdzie jest –
odpowiedziałam lekko, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Niestety. A oprócz
notebooka? Jakieś inne urządzenia elektroniczne?
Z trudem powstrzymałam odruchowe skrzywienie
się, bo przecież Josh nie wspominał wcześniej, że chodziło o notebooka,
przyznał tylko, że miałam komputer. Josh jednak nic nie zauważył, nadal wcinał
beztrosko sushi. Poczułam jednak na sobie uważne spojrzenie Zoey i już
wiedziałam, że była dużo bardziej spostrzegawcza od brata. Nie przejęłam się
tym jednak zbytnio.
Wiedziała przecież, że byłam w swoim mieszkaniu.
Mogła domyślić się, że zobaczyłam tam kabel od notebooka czy coś podobnego. W
zasadzie tajemnicę zachowywałam tylko przed Joshem.
Josh tymczasem zamyślił się, po czym odparł
powoli:
– Miałaś kiedyś dyktafon, widziałem go raz czy
dwa, chociaż nie wiem, co z nim robiłaś. I elektroniczny kalendarzyk. Aparat
fotograficzny, też rzadko z niego korzystałaś, ostatnio chyba na tej wycieczce
do Jersey. I iPoda. Nie pamiętam, czy coś jeszcze. Dlaczego pytasz?
Wzruszyłam ramionami, sięgając po kolejny
kawałek sushi.
– Z ciekawości – wyjaśniłam spokojnie. Aparatu
nie znalazłam, podobnie jak dyktafonu, ale kalendarzyk i iPoda znalazłam w
swojej torbie zaraz po wyjściu ze szpitala. Powinnam chyba dokładniej
przeszukać mieszkanie. Niestety, Josh nie wspomniał nic o drugim telefonie. Czy
to oznaczało, że jednak go sobie wymyśliłam? Na wszelki wypadek wolałam nie
pytać wprost, żeby nie wyjść na idiotkę. – Chcę wrócić do swojego życia, a
uczenie się obsługi tego elektronicznego sprzętu zajmuje trochę czasu –
skłamałam. W telefonem i resztą było tak samo jak z umiejętnościami języków: po
prostu je pamiętałam. Josh jednak nie musiał o tym wiedzieć. – Dopiero dzisiaj
na przykład odsłuchałam pocztę z komórki. A propos, wiesz, że dzwonił do mnie
Marcus? Wspominał coś o jakimś incydencie w firmie tego dnia, kiedy miałam
wypadek.
To były słowa Josha. On określił tamto zdarzenie
mianem incydentu, Marcus również o samobójstwie dyrektora mówił jak o wypadku.
Przyglądałam się uważnie Joshowi, żeby nie przegapić nic z jego reakcji; zrobił
zamyśloną minę, po czym ze zdziwieniem pokiwał głową. Nic podejrzanego.
– No tak, faktycznie, było coś takiego –
przyznał niechętnie. – Ale dlaczego właściwie Marcus ci o tym mówił?
– Przy okazji. – Nie zamierzałam wspominać mu,
że byłam tamtego dnia w firmie. Oczywiście wszystko i tak mogło się wydać,
jeśli Marcus porozmawia z Joshem, ale nie zamierzałam mu tego ułatwiać.
Ostatecznie nie kłamałam przecież, a poza tym kto mógłby mi udowodnić, że
Marcus powiedział mi o moim pobycie w biurze? Sama z siebie bym nie wiedziała,
przecież tego nie pamiętałam. – Co tam się wtedy stało?
– Bardzo nieprzyjemna sprawa, jeden z naszych
dyrektorów wyskoczył przez okno. Facet przepracował w firmie czterdzieści lat,
rozumiecie? A potem popełnił samobójstwo. – Z tonu głosu Josha wynikało, że
niechętnie o tym mówił. W zasadzie mu się nie dziwiłam. – Nie zostawił żadnego
listu pożegnalnego, nic, co by wyjaśniało takie zachowanie. Nikt tak naprawdę
nie wie, dlaczego to zrobił. Owszem, rok wcześniej zmarła mu żona, ale jak na
reakcję po jej śmierci, byłaby potwornie przeterminowana.
– Marcus wspominał, że on nie był sam – dodałam
ostrożnie. Josh rzucił mi zdziwione spojrzenie.
– Tak? Nawet jeśli, to nic mi o tym nie wiadomo.
Owszem, sprzątaczka coś tam wspominała, ale nikt nie brał jej na serio. Ma
jakieś inne dowody? Słyszał coś? Czemu nie przyszedł z tym do mnie, tylko
rozmawiał z tobą?
– Spokojnie, Josh. – Odłożyłam pałeczki na
talerz i wypiłam łyk wina, dając sobie dodatkowych kilka sekund na
zastanowienie się. Chyba jednak trochę przesadziłam. – On nic nie wie,
wspomniał mi tylko o tej sprzątaczce. Myślałam, że to potwierdzona informacja.
A ty gdzie wtedy byłeś?
– W domu – wyjaśnił, chętnie porzucając
niepokojący mnie temat. – Było już dosyć późno, większość pracowników wyszła
już z firmy. Oczywiście nie pamiętasz, ale czekałem na ciebie, bo mieliśmy
zjeść wtedy razem kolację. To znaczy, to było zanim… tuż przed tym, jak się
pokłóciliśmy i wyszłaś.
Nie umknęło mi wyrażenie „czekałem na ciebie”.
Wcale mi się nie podobało, bo oznaczało, że w chwili „incydentu” w firmie mnie
wcale nie było z Joshem. Było więc bardzo prawdopodobne, że Marcus miał rację –
z jakiegoś powodu byłam w ich biurze, dlatego spóźniłam się na kolację z
narzeczonym. O ile rzeczywiście się spóźniłam. Mogłam się jednak założyć o moje
nowe wspomnienia, że tak.
Byłam umówiona na kolację z Joshem, więc
wiedziałam, że nie będzie go wtedy w firmie. Po co poszłam więc do jego biura?
O czym rozmawiałam z Marcusem? Do diabła. Ta amnezja była naprawdę uciążliwa!
– No tak – bąknęłam, a w tej samej chwili Zoey
wykrzyknęła:
– Już pamiętam, chodzi wam o śmierć Lucasa
Andersona, tak? To był przyjaciel taty, pamiętam go jeszcze z dzieciństwa!
Przyjeżdżał do nas na wakacje do Hamptons, chodził z ojcem na polowania!
Mówiłam do niego „wujku”.
Josh pokiwał głową, potwierdzając jej słowa, co
ostatecznie zamknęło mi usta. Nie miałam ochoty dłużej omawiać przy kolacji
okoliczności śmierci człowieka, którego traktowali jak kogoś należącego do
bliskiej rodziny. Nawet ze strony dziewczyny cierpiącej na całkowitą amnezję
byłoby to bardzo nietaktowne.
Reszta kolacji upłynęła na wspominaniu przez
Josha i Zoey ich wspólnego dzieciństwa, a także późniejszych czasów, kiedy Zoey
chodziła do szkoły, a Josh na studia. Dowiedziałam się, że ich rodzice mieli
duży, letni dom w Hamptons, w którym przebywali również obecnie, a w którym
Josh i Zoey spędzali każde lato jako dzieci. Kiedy słuchałam ich wesołych
historyjek o psikusach, które płatali tam swojej mamie i niani, zazdrościłam im
po cichu. Ja nie pamiętałam nic ze swojego dzieciństwa, nawet własnych
rodziców. Mogłam zapomnieć Josha, Zoey, Scarlett, Zacha i Alexa, bo po wyjściu
ze szpitala miałam okazję na nowo ich poznać; ale moi rodzice? Zmarli dawno
temu i to było właściwie wszystko, co na ich temat wiedziałam. Nie było mi dane
zdobyć nowych wspomnień z nimi. Josh i Zoey mieli wspomnienia cudownego
dzieciństwa, a co miałam ja? Pustkę i brak poczucia przynależności. Jak drzewo
wyrwane z korzeniami.
Ale one wrócą, pocieszałam się w takich
chwilach. Wspomnienia prędzej czy później wrócą. Nawet jeśli do tej pory nic mi
się nie przypomniało, to nie znaczyło, że nie miało to nastąpić w przyszłości.
Wszystko wróci, musiałam tylko cierpliwie poczekać.
Albo spróbować się dowiedzieć czegoś na własną
rękę, oczywiście, ale to dotyczyło tylko ostatniego okresu mojego życia. O rodzicach
nie miał mi kto opowiadać.
W rezultacie byłam w kiepskim nastroju, gdy
żegnaliśmy Zoey. Miałam wrażenie, że straciłam całe swoje życie i nie było
sposobu, by je odzyskać. Robiłam dobrą minę do złej gry, żegnając Zoey
uśmiechem i jakąś zabawną uwagą, ale robiłam to wszystko automatycznie, jakby
ktoś włączył mi autopilota, bo w głębi duszy kotłowało się we mnie tyle
nieprzyjemnych uczuć. Zazwyczaj doskonale sobie radziłam z ich ukrywaniem –
przysięgłabym, że wśród przodków miałam jakąś aktorkę lub aktora, ale
oczywiście nie miałam jak tego sprawdzić – ale tym razem nawet Josh musiał coś
dostrzec, bo gdy już zostaliśmy sami, podszedł do mnie (stałam akurat przy
oknie, wpatrując się w panoramę Nowego Jorku) i objął mnie mocno od tyłu.
– Nie przejmuj się – szepnął mi następnie do
ucha, gdy się nie poruszyłam. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. W końcu
sobie przypomnisz. Zresztą… Czasami się zastanawiam, czy to dla ciebie nie
lepiej.
– Co masz na myśli? – Odwróciłam się do niego
przodem, ale mnie nie puścił. Przeciwnie, przyciągnął mnie jeszcze bliżej,
wzdychając ciężko.
– Oj, wiesz, Amanda… Nie masz w mieszkaniu na
Brooklynie ani jednego zdjęcia oprócz tych, które zrobiłaś, mieszkając tutaj.
Ani jednej pamiątki. Wyprowadzając się z Pasadeny, nie zabrałaś ze sobą nic, co
miałoby ci przypominać o tamtym życiu. Najwidoczniej… Nie chciałaś pamiętać. –
Spojrzał na mnie poważnie. – Za każdym razem, gdy próbowałem dowiedzieć się od
ciebie czegoś więcej na temat twojej przeszłości, odpowiadałaś półsłówkami i
zmieniałaś temat, więc nie naciskałem. Dlatego tak niewiele potrafię ci
powiedzieć o twoim życiu przed Nowym Jorkiem. Bo ty sama nie chciałaś tego
pamiętać. Nie chciałaś mieć niczego, co by ci o nim przypominało. Więc może to
i dobrze, że teraz nie pamiętasz?
W moim wzroku musiała się odbić niepewność.
Wierzyłam mu, bo nie miał żadnego powodu, żeby kłamać. Potrafiłam wyobrazić
sobie Amandę Adams próbującą odciąć się od nieprzyjemnej przeszłości, zapomnieć
o wcześniejszym, nieudanym życiu. Ale przekonałam się już, że Amanda Adams była
również dociekliwa. Musiała wiedzieć wszystko. A kiedy mi tej wiedzy odmawiano,
naprawdę źle się z tym czułam. Josh, choć pełen empatii i z całej siły
starający się wejść w moje położenie, nie mógł zrozumieć tej strasznej pustki i
poczucia wyobcowania, i kompletnej niewiedzy. Tego nie dało się zrozumieć,
jeśli samemu się tego nie przeżyło.
Z westchnieniem położyłam mu głowę na ramieniu,
zmuszając mięśnie do rozluźnienia się. Z niewiadomych mi powodów wciąż nie
potrafiłam w jego obecności pozbyć się ciągłej czujności. Nie ufałam mu, to
jasne; w końcu to był facet, który wykorzystał swoją byłą żonę, a potem okłamał
mnie, że byliśmy zaręczeni. Ale przecież widziałam, jaki był naprawdę,
spędzałam z nim mnóstwo czasu przez ostatnie tygodnie i wiedziałam doskonale,
że Josh nie był złym człowiekiem. Owszem, był słaby i popełniał błędy, ale nie
był zły.
Więc dlaczego wciąż nie potrafiłam się
rozluźnić, kiedy był blisko?
– Muszę odzyskać pamięć, Josh – jęknęłam mu do
ucha, gdy jego dłonie spoczęły na moich plecach. Były duże i ciepłe. – To mnie
zabija. Wariuję, próbując to wszystko zrozumieć. To nie może trwać wiecznie, bo
inaczej dostanę świra.
Josh roześmiał się i pocałował mnie w kark.
Mocno zacisnęłam zęby. On nic nie rozumiał, nie traktował mnie poważnie. Nie
wiedział, że mówiłam serio, nie wyczuł tego w moim głosie albo po prostu to
bagatelizował.
Ale cóż, Josh nie wiedział o wielu sprawach. Nie
miał pojęcia, że okłamałam go z nieznajomością języków obcych. Nie wiedział, że
ktoś włamał się do mojego mieszkania. Nie wiedział, że w dniu mojego wypadku z
niewiadomych mi powodów spotkałam się z Marcusem w jego firmie, wybierając taki
moment, żeby Josh był wtedy w domu. Do diabła. Może jednak faktycznie
dostawałam świra i widziałam problemy tam, gdzie ich nie było? Może nie
powinnam szukać dziury w całym, tylko patrzeć na całą sprawę tak prosto i jasno
jak on? Przestać szukać jakichś idiotycznych spisków i tajemnic?
Wszystkie te myśli natychmiast wywietrzały mi z
głowy, gdy tylko Josh odsunął się, żeby spojrzeć mi w oczy, po czym pochylił
się i mnie pocałował. Zesztywniałam odruchowo, przyjmując go, ale w żaden
sposób nie odpowiadając na pieszczotę; jak miałabym się do tego zmusić? On
tymczasem objął mnie mocniej, przyciągnął do siebie, jedną dłoń wplótł mi we
włosy, a drugą objął podbródek. Ciepły, wilgotny język wślizgnął mi się do ust;
zadrżałam, ale wcale nie dlatego, że pieszczota tak mi się spodobała; raczej
dlatego, że nie czułam nic.
Nic. Naprawdę, nic. Czy ja aby na pewno byłam
całkiem normalna? Może jednak byłam jakąś socjopatką? Ale zaraz, z drugiej
strony, czułam przecież różne inne rzeczy. Strach, kiedy myślałam o tym, że już
na zawsze zostanę z tą straszną pustką w głowie, ciepło, gdy Zach i Alex
gościli mnie w swojej kawiarni. Socjopatka chyba nie powinna czuć w ogóle nic,
prawda? Nie tylko całując się ze swoim narzeczonym…?
– Amanda? O czym myślisz? – Josh oderwał się ode
mnie i spojrzał na mnie z uśmiechem. Otworzyłam usta, ale przez moment byłam
tak zdezorientowana, że zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Że właśnie
zastanawiałam się, czy przypadkiem nie jestem socjopatką?
Łagodnie, ale stanowczo wyswobodziłam się z jego
objęć. Widząc jego wyraz twarzy, miałam wrażenie, jakbym kopała szczeniaka, ale
nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam go tak okrutnie oszukiwać, a co
najważniejsze, nie mogłam oszukiwać siebie.
– To… to chyba za wcześnie, Josh –
odpowiedziałam w końcu, zdziwiona, jak bardzo drżał mi głos. Szczelniej
owinęłam się długim do kolan swetrem, który miałam na sobie, bo nagle zrobiło
mi się bardzo zimno. – Przepraszam cię, ale… nie jestem na to gotowa. Jeszcze.
Dodałam to ostatnie słowo, choć w tamtej chwili
zupełnie w to nie wierzyłam. Byłam pewna, że nie chodziło o czas, póki Josh nie
parsknął śmiechem i nie stwierdził:
– To zabawne, że to mówisz, wiesz, Amanda? Bo
dokładnie to samo powiedziałaś po naszej pierwszej randce, kiedy znaliśmy się
dopiero jakieś dwa tygodnie. I patrzyłaś na mnie wtedy tak samo jak teraz.
Nie wytrzymałam, też się zaśmiałam, choć nieco
histerycznie. Jeśli chciał mnie pocieszyć, to udało mu się to doskonale, ale
wyglądało na to, że mówił poważnie. I że nie miał do mnie pretensji, dzięki
Bogu.
Naprawdę nie chciałam go zranić. Josh przecież
na to nie zasługiwał.
– Już mówiłem, że dam ci tyle czasu, ile trzeba,
kochanie – dodał czule, gładząc mnie po policzku. – I zamierzam dotrzymać
słowa. Nie przejmuj się, chciałem cię tylko pocieszyć.
Jeśli to miało być pocieszenie, to naprawdę
kiepsko mu wyszło. Czułam się okropnie mimo tych wszystkich słów, którymi
próbował mnie uspokoić. I coraz bardziej niepewnie.
Przecież to był najbliższy mi w życiu człowiek.
Jeśli nie potrafiłam z nim być, jeśli nie potrafiłam go pokochać, to kto mi
pozostawał? Na kim miałam oprzeć swoją przyszłość?
Może to było z mojej strony nieco egoistyczne,
ale właśnie tego najbardziej się bałam. Że w końcu zostanę sama. Ale biorąc pod
uwagę pustkę w mojej głowie, chyba nie była to bezpodstawna obawa, prawda?
Przeczytałam jednym tchem. Doprawdy ciężko oderwać się od czytania, świetny styl :)
OdpowiedzUsuń