13. Lojalni kłamcy


Obudziłam się w środku nocy zlana potem, z krzykiem siadając na łóżku i drżąc na całym ciele.
Trzęsącą się ręką odgarnęłam z czoła kosmyk włosów, a potem wsunęłam palce we włosy i całe je odsunęłam do tyłu, bo czoło miałam mokre od potu. Jezu, musiało mi się śnić coś strasznego.
Tak, nawet wiedziałam, co. Nadal miałam ten widok pod powiekami, gdy tylko zamykałam oczy. Huczący przerażająco pociąg, wyłaniający się powoli z czarnego tunelu, omiatający jasnymi światłami torowisko, na którym stałam, nie mogąc ruszyć się nawet na krok. Tyle że w moim śnie stacja metra była pusta, nie było człowieka, który pomógłby mi wydostać się na górę, a maszynista wykrzywiał twarz w nieludzkim, strasznym uśmiechu.
Sięgnęłam po szklankę wody i tabletkę przeciwbólową, przygotowaną na stoliku nocnym koło łóżka przez przewidującego Josha. Bez namysłu połknęłam tabletkę i popiłam ją wodą, wypijając od razu całą szklankę. Poczułam się odrobinę lepiej, ale nadal trzęsłam się cała, więc owinęłam się szczelniej prześcieradłem, nadal nie będąc w stanie się położyć. Omiotłam wzrokiem ciemną sypialnię, szukając podświetlanych liczb w budziku. Wskazywał trzecią dwadzieścia.
Świetnie, więc nie było mowy o wstawaniu i braniu prysznica. Powinnam raczej się położyć i spróbować z powrotem usnąć, jeśli nie chciałam mieć za chwilę na głowie Josha. A nie chciałam. Doceniałam jego starania i byłam wdzięczna za jego troskę, ale powoli zaczynało mnie to przytłaczać. Po prostu… było tego wszystkiego za dużo.
Od wypadku w metrze minął prawie tydzień. Koszmar o pociągu w tym czasie pojawił się raz, pierwszej nocy, teraz był drugi. Kiedy opowiedziałam o pierwszym mojemu narzeczonemu, wcale go to nie zdziwiło. Pokiwał ze zrozumieniem głową i stwierdził, że takie traumatyczne wspomnienia potrzebują czasu, żeby wybrzmieć, żeby się do nich przyzwyczaić. Osobiście uważałam się za mięczaka. W końcu ludzie przeżywają gorsze rzeczy i nie mają po tym koszmarów, prawda? Więc dlaczego ja miałam?
Prawda, kiedy wspominałam tamte chwile, gdy próbowałam wydostać się z torów, nie potrafiłam zrozumieć, jak to wtedy robiłam. Zupełnie tak, jakby ktoś wyłączył mi mózg, jakbym działała na autopilocie, jakbym wszystko robiła automatycznie. Kiedy teraz o tym myślałam, nie potrafiłam sobie przypomnieć, o czym wtedy myślałam, co zamierzałam zrobić, jak to się stało, że udało mi się uratować. Nie sądziłam, że będę miała tyle siły, by wdrapać się z powrotem, nawet z pomocą tamtego mężczyzny. A jednak wtedy… Wtedy to było takie oczywiste. Po prostu to zrobiłam, i już.
Adrenalina. Jasne, w tym tkwił szczegół. A równocześnie miałam wrażenie, że nie tylko. W końcu adrenalina zmusza ludzi do robienia różnych dziwnych rzeczy, do ataków paniki, zachowywania się jak kurczaki z poucinanymi łbami. Tymczasem ja zachowałam się jak dobrze wyszkolony żołnierz. Jakbym była szkolona, żeby radzić sobie w stresowych sytuacjach.
I jeszcze cała ta wyprawa do Jersey. Dopiero kiedy spojrzałam na to z perspektywy czasu, zrozumiałam, jak dziwnie się wtedy zachowywałam. Dobrze, miałam wrażenie, że ktoś mnie śledził, źle czułam się w pociągu pełnym ludzi i wolałam wtopić się w tłum. Ale sposób, w jaki to zrobiłam? Nie sądziłam, że wiem takie rzeczy, że potrafię tak niezauważenie się maskować. Wydawało mi się, że są to oczywiste sprawy, a równocześnie, kiedy potem na spokojnie o tym pomyślałam, doszłam do wniosku, że wielu ludzi nie potrafiłoby zachować się tak jak ja.
Przecież było możliwe, że napastnik dostrzegł mnie tylko dlatego, że pomogłam tamtej staruszce. Że czekał na dogodny moment, ale tracił mnie po wyjściu z pociągu właśnie dlatego, że dobrze się maskowałam. Wracając myślami do tamtych chwil, zrozumiałam, że w tamtym momencie się odsłoniłam. Nie poszłam za tłumem, pomogłam staruszce, wystawiłam się na cel i zamarudziłam przy brzegu stacji, dając napastnikowi doskonałą okazję. Owszem, ostatni akcent był nieudany, ale cały dzień świadczył o czymś innym. Wiedziałam, jak się maskować.
Skąd?
To było takie naturalne. Jakbym miała to głęboko w głowie, skąd po prostu wszystkie informacje wyszły same, kiedy były potrzebne, i zniknęły z powrotem, kiedy skończyłam z nich korzystać. Ale skąd wiedziałam?!
Chwyciłam komórkę leżącą na stoliku nocnym i wbiłam wzrok w połyskujący w mroku wyświetlacz telefonu. Numer Ryana, powiedziałam bezgłośnie, poruszając wargami. Numer Ryana. Wybierz numer Ryana.
Moje palce zatrzymały się niepewnie nad klawiaturą. Do diabła. Jeśli pewne umiejętności wyłaziły ze mnie podświadomie, dlaczego nie to?! Dlaczego nie mogłam przypomnieć sobie jednego cholernego numeru?!
Spróbowałam jeszcze raz, ale znowu nic z tego nie wyszło. Westchnęłam, przetarłam twarz dłonią i odłożyłam komórkę na miejsce. Ból w ramieniu zaczął powoli ustępować, widocznie tabletka zaczynała działać. Nie znaczyło to jednak, że zachciało mi się nagle spać. Może powinnam brać też coś nasennego?
Jasne, i wkrótce skończyć jako uzależniona od prochów narkomanka.
Dobrze, może i była to przesada, ale wolałam dmuchać na zimne. Nie chciałam być od niczego zależna, nawet od proszków przeciwbólowych. Pewnie to dlatego tak strasznie frustrowała mnie ciągła obecność Josha. Nie znosiłam tego.
Położyłam się, ale gdy przez dłuższy czas nie mogłam zmrużyć oka, zrezygnowałam w końcu ze snu, znowu się podniosłam, chwyciłam leżącego na biurku notebooka i wróciłam z nim do łóżka. Uruchomiłam wyszukiwarkę, po czym, ciągle trochę się wahając, czy słusznie robiłąm, wyszukałam frazę „Victoria Griffin”.
Było sporo trafień dla samego nazwiska, ale ani jednego dla całości. Zmarszczyłam brwi. Dziwne. W zasadzie każdy z nas, nawet żyjąc normalnym życiem, może zostać znaleziony w Internecie. Choćby była to głupia wzmianka ze szkoły średniej albo bloga, na temat prawie każdego można coś znaleźć. Cokolwiek. A tu taka całkowita pustka? Przygryzłam wargę, po czym wpisałam hasło „Victoria Mason”. Znowu zero trafień. No tak, staruszka z New Jersey wspominała, że Victoria Griffin wyprowadziła się do Pasadeny blisko trzydzieści lat temu, wtedy jeszcze nie wrzucano do Internetu wszystkiego, co ludziom wpadło w ręce. Wtedy nie wrzucano niczego, nic dziwnego, że nie znalazłam wzmianek sprzed trzydziestu lat.
Oparłam się o poduszki, myśląc gorączkowo. Skąd właściwie wiedziałam to wszystko o Internecie? Kolejna rzecz, która wypływała z mojej podobno utraconej pamięci? Dziwna była ta amnezja, chyba powinnam o to zapytać doktora Gray’a. Może jednak tak naprawdę tego nie wiedziałam, może tylko mi się wydawało? Szybko wpisałam w wyszukiwarkę „Joshua Hamilton”. Znalazłam co najmniej dziesięć odnośników, głównie do stron związanych ze stroną internetową firmy Josha, ale było też trochę innych informacji. Dobrze, więc tym razem trafiłam. Kolejna próba. „Amanda Adams”. Jedna informacja ze strony internetowej Fitness Paradise, poza tym cisza. Nic na temat Pasadeny? Zawiodłam się srodze.
Zawahałam się, po czym wpisałam ostatnie hasło. „Ryan Montgomery”.
Chwilę potem rozszerzałam oczy ze zdumienia, oglądając skan największej gazety wydawanej w Pasadenie. Jeden z największych nagłówków szczególnie przykuł moją uwagę.
Wtyczka w policji współpracująca ze znanym gangiem narkotykowym rozpracowana dzięki tajnemu śledztwu detektywa Ryana Montgomery.
Wprost nie wierzyłam własnym oczom. Ryan był policjantem…?!
Zamknęłam oczy, by jeszcze raz przypomnieć sobie tę twarz, zaobserwowaną pod kinem tydzień wcześniej. Gdybym miała decydować o zawodzie człowieka po jego wyglądzie, to uznałabym, że owszem, Ryan Montgomery świetnie nadawałby się na policjanta. Pospiesznie przejrzałam inne trafienia; ze wszystkich jasno wynikało jedno. Ryan faktycznie pracował w policji Pasadeny.
Więc to chyba było niemożliwe, żeby policjant zasadzał się na moje życie?
Z drugiej strony, kto ich tam wie? Zdążyłam obejrzeć z Joshem parę filmów o skorumpowanych glinach. Było przecież na przykład Nie słysząc zła, czy jak tam się to nazywało. Albo któraś z części Zabójczej broni. Dobra, może to i były tylko filmy, ale posiłkowałam się na nich, bo nie miałam pojęcia o rzeczywistości. A to chyba było możliwe…?
To by nawet pasowało, uznałam po chwili, gdy spłynęło na mnie natchnienie. A jeśli to dlatego nie chciałam iść z powodu Ryana na policję? Jeśli problem tkwił w tym, że obawiałam się niedowierzania ze strony funkcjonariuszy, skoro składałabym skargę na jednego z nich? Jeśli bałam się, że mi nie uwierzą, przedkładając zaufanie i solidarność wobec innego funkcjonariusza nad nieskładne zeznania dziewczyny z paranoją?
Tak, to miało sens. Tylko dlaczego nie powiedziałam o tym Joshowi, skoro to było doskonałe wytłumaczenie? Przecież gdyby wiedział, na pewno by mnie o tym poinformował. Nie przyszło mu widocznie do głowy sprawdzić go w Internecie, bo i po co? Byłego faceta swojej narzeczonej? Nie, to było bez sensu. Po co miałabym trzymać taką informację dla siebie? Czyżbym się bała, że to tylko wszystko skomplikuje, że Joshowi nie spodoba się taka nietykalność Ryana?
Wiele rzeczy można było powiedzieć o Joshu, ale na pewno nie to, że był typem wojownika. Nie zdecydowałby się przecież zrobić nic głupiego. Więc dlaczego tak bardzo nie chciałam rozmawiać o przeszłości? Nic już z tego nie rozumiałam.
Znowu starannie wyczyściłam historię, tak na wszelki wypadek, bardziej chyba z powodu manii prześladowczej niż dlatego, że była po temu jakaś sensowna przyczyna. Schowałam notebooka, próbując oderwać swoje myśli od Ryana i skupić je znowu na Victorii Griffin.
O każdym z nas znalazłam coś w Internecie, nawet jeśli w moim przypadku była to tylko jedna, niewielka wzmianka. Ale nawet to świadczyło, że każdy z nas zostawia jakiś odcisk palca w wirtualnym świecie. Jakim więc cudem Victorii Griffin w ogóle tam nie było?
Jasne, był taki jeden powód. Nie byłoby jej, gdyby nie żyła. Ale przecież byłam w jej domu. Jechałam tam specjalnie z Manhattanu. A jeśli dom miałby nie być jej, to czyj? Męża? Dziecka? Nie wiedziałam nawet, w jakim wieku było to dziecko ani jakiej było płci. Spokojnie, zaraz. Biorąc pod uwagę, że Victoria Griffin wyszła za mąż około trzydziestu lat temu, jej dziecko mogłoby być mniej więcej w moim wieku, może nieco starsze. Więc może nie znałam jej, tylko właśnie to dziecko?
Szkoda tylko, że nie miałam pojęcia, jak się ono nazywało, w związku z czym nie miałam szans na wyszukanie go w Internecie.
Kiedy w końcu usnęłam, była blisko szósta, a Josh właśnie wstawał, by przyszykować się do pracy. Usłyszałam jeszcze jego kroki, gdy z sypialni przechodził do łazienki; być może to wreszcie mnie nieco uspokoiło, bo zaraz potem zapadłam w płytki, niespokojny sen.
Dzień spędziłam na czytaniu książek, próbując odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli związane ze wszystkim tym, co działo się dookoła mnie. Raz tylko przemknęło mi przez głowę, że może powinnam zmienić zamki w mieszkaniu na Brooklynie; potem jednak doszłam do wniosku, że co się miało stać, to już się stało, ktokolwiek wszedł w posiadanie mojego kompletu kluczy – a najpewniej był to Ryan – już włamał mi się do mieszkania i poprzestawiał wszystko, jak chciał. Z drugiej strony, nie uśmiechało mi się wcale, by jakiś morderczy dupek o złych zamiarach miał stały dostęp do mojego domu, zwłaszcza gdy już tam wrócę, więc może to miało sens.
Po namyśle zadzwoniłam jednak do Alexa i zapytałam, czy mógłby bez mojej obecności zorganizować ślusarza. Zgodził się natychmiast, obiecując też niechętnie, że Zachowi i Jeremy’emu powie tylko tyle, ile było absolutnie konieczne: że zgubiłam klucze i wobec tego chciałam zmienić zamki. Na koniec podsumował z niezadowoleniem:
– Nie podoba mi się, że muszę mieć tajemnice przed Zachem, księżniczko. Robię to tylko z powodu słabości do ciebie, ale wiedz, że czuję się z tym coraz gorzej. Powinnaś powiedzieć im prawdę, zanim wyrzuty sumienia nie każą mi chlapnąć czegoś niepotrzebnie.
Nie wzięłam jego słów na poważnie, bo brzmiały tak, jakby Alex po prostu ostrzegał mnie przed konsekwencjami moich kłamstw. No dobrze, może i miał rację, ale cóż mogłam robić? O pewnych sprawach Josh po prostu nie powinien się dowiedzieć.
Rozłączając się, pomyślałam ponuro, że właściwie to tych rzeczy było całkiem sporo. Wyglądało na to, że zwłaszcza przed wypadkiem miałam nieprzyjemny zwyczaj ukrywania przed moim narzeczonym wielu spraw. Czyżbym wracała do starych nawyków?
Około pierwszej wpadła Scarlett, żeby dotrzymać mi towarzystwa, a o trzeciej zamieniła się z wracającą z pracy Zoey. Wyglądało to na świadome działanie Josha w celu kontrolowania mnie przez cały czas, nie miałam jednak o to do niego pretensji, bo przynajmniej czas tak bardzo mi się nie dłużył. Przez ostatni tydzień właściwie ciągle ktoś ze mną siedział w mieszkaniu Josha. Czułam się przez to zupełnie jak małe dziecko, które potrzebuje na stałe opiekunki.
– Pod koniec lipca jadę do rodziców, do Hamptons – wyjaśniła w pewnym momencie Zoey, gdy już posłużyłam jej za wieszak, przymierzając kolejne kreacje, które ze sobą przywiozła. Wytłumaczyła, że wybrała coś specjalnie dla mnie: z szeroką talią, żeby nie urazić klatki piersiowej, i nieco dłuższymi rękawami, żeby nie widać było opatrunku na ramieniu i paskudnych siniaków, których się tam nabawiłam. Obecnie, po tygodniu, zmieniły barwę z fioletowej na cudownie siną. – Potrzebuję odrobiny wypoczynku. Może ty i Josh też byście wpadli? Dobrze by ci to zrobiło, na świeżym powietrzu na pewno lepiej by ci się wypoczywało niż tutaj, w środku miejskiej dżungli.
Gdy się odwróciła, zdjęłam ostatnią sukienkę i pospiesznie wskoczyłam z powrotem w swoje ciuchy.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparłam, oddając Zoey ubrania. – Ja w zasadzie w ogóle nie znam waszych rodziców, widziałam ich raz w życiu i to była nieco… dziwna wizyta. Czułabym się dziwnie, mieszkając w ich domu i nie wiem, co myślałby o tym Josh. Zresztą pewnie nawet nie chcieliby mnie tam widzieć.
– I tu się zdziwisz – odparła Zoey, kręcąc głową i nie przyjmując sukienek. – Nie, te weź, są dla ciebie, żebyś wiedziała, że nawet ranna możesz być seksowna. I nie chcę twoich pieniędzy, bo nie płaciłam za nie, uszyłam je samodzielnie, specjalnie z myślą o tobie.
– Ach… W takim razie dziękuję – mruknęłam niepewnie, kładąc sukienki na oparciu sofy, po czym usiadłam obok Zoey. – Więc co miałoby mnie tak zdziwić?
– Właściwie to nasi rodzice wystąpili z tym zaproszeniem – wyjaśniła Zoey z promiennym uśmiechem. – Też pomyśleli, że byłoby lepiej, gdybyś przychodziła do zdrowia w nieco bardziej przyjaznych warunkach. Poza tym w Hamptons jest regularna służba, a nie tylko Juanita na przychodne, ktoś mógłby cały czas się tobą opiekować.
Zrobiłam sceptyczną minę, bo nadal nie byłam do tego pomysłu przekonana. Musiałabym dostać oddzielną sypialnię, a nie byłam pewna, jak na to zareagowaliby rodzice Josha – dobrze czy źle? Poza tym miałam wątpliwości, czy w ogóle ich lubiłam. Matka Josha wyglądała na ukrytą alkoholiczkę, a jego ojciec na niezłego tyrana. To chyba nie było najlepsze towarzystwo dla świeżej rekonwalescentki, ale głupio mi było mówić o tym Zoey. To przecież byli też jej rodzice.
Poza tym Hamptons było miejscem, gdzie raczej nie miałam szans na odzyskanie wspomnień. W końcu chyba nigdy w życiu tam nie byłam. To znaczy pewna nie byłam, ale Josh nigdy o tym nie wspominał.
Z drugiej strony, tam raczej nie groziłyby mi ataki ze strony Ryana. Tylko czy z tego powodu warto było narażać się na niechciane towarzystwo i skomplikowane relacje?
– Pomyślimy o tym – odpowiedziałam więc krótko, tym samym ucinając temat. – Nie wiem też, czy Josh będzie mógł zostawić firmę… Zresztą zapytam go o to, jeśli chcesz.
– Tak, chcę – oświadczyła Zoey, nadal z tym zaraźliwym, szerokim uśmiechem. – Byłoby naprawdę super, gdybyście też pojechali. Może wtedy nie byłabym cały czas pod ostrzałem rodziców i was też by trochę pomęczyli.
Ach, więc o to chodziło. Właściwie mogłam się domyślić, że nawet Zoey miała w tym jakiś swój interes.
Przyjrzałam jej się uważnie, po czym przypomniała mi się rozmowa z nią przy okazji języków obcych. Jeśli Zoey myślała, że wiedziałam więcej, niż mówiłam, to świetnie to ukrywała. Zmieszała się trochę pod moim spojrzeniem.
– Jezu, jak patrzysz tak na mnie, to mam wrażenie, że masz w oczach rentgen – mruknęła. – O co chodzi?
– Zoey, ty wiesz, że znam włoski, prawda? – Postanowiłam wreszcie zagrać w otwarte karty. Zoey przez chwilę nie odpowiadała, przyglądając mi się spokojnie, aż wreszcie kiwnęła głową i przyznała:
– Może nie wiedziałam, domyślałam się tego. Jeszcze przed twoim wypadkiem. Kilka razy wymknęło mi się parę słówek po włosku, a ty nigdy nie prosiłaś o tłumaczenie.
– To chyba kiepskie wyjaśnienie.
– Właśnie dlatego mówię, że podejrzewałam, a nie wiedziałam – podkreśliła. – Nic nie mówiłam, bo czekałam, kiedy sama o tym powiesz, ale z niejasnych mi powodów milczałaś. Potem miałam nadzieję, że jakoś wytłumaczysz to milczenie, ale ty dostałaś amnezji i teraz pewnie sama nie wiesz, o co chodziło.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – To jest strasznie głupie. Nie powiedziałam Joshowi, że znam włoski i hiszpański, praktycznie to przed nim ukryłam; kiedy więc dowiedziałam się o tym po wypadku, nie wiedziałam, jak mu to wyjaśnić, więc wolałam milczeć. Żeby nie miał pretensji, że wcześniej go okłamałam, bo nawet nie potrafiłabym powiedzieć, dlaczego to zrobiłam. Czasami czuję się strasznie… zagubiona w tym moim życiu.
Zoey pokiwała głową. Z jej miny wywnioskowałam, że rozumiała albo przynajmniej próbowała to zrozumieć. To już było coś. Przynajmniej nie wyglądało na to, by zamierzała na mnie donieść Joshowi.
Musiałam mieć naprawdę oddanych przyjaciół, skoro zgadzali się dla mnie kłamać – najpierw Alex, teraz Zoey. A w dodatku każde z nich musiało oszukiwać swoich najbliższych. Ciekawe, czym sobie zasłużyłam na taką lojalność?
Wkrótce potem Zoey wyszła, a ja znowu zostałam sama. Pochowałam sukienki do mojej przepastnej szafy w gościnnej sypialni, stwierdzając po drodze, że wciąż zostały mi przynajmniej dwie godziny do powrotu Josha z pracy. Postanowiłam zejść na dół, do kawiarni naprzeciwko, po kawę. Nawet jeśli ktoś na mnie czyhał, chyba nic nie groziło mi na tak krótkiej trasie, prawda?
Tak zwyczajnie dla zabawy włożyłam jedną z sukienek przywiezionych mi przez Zoey, żeby zobaczyć, jakie zrobi wrażenie. Na dole, w portierni, Jake oglądał jakiś mecz baseballowy na jednym z telewizorów, ale słysząc stukot moich szpilek, odwrócił się i zmierzył mnie pełnym aprobaty spojrzeniem.
– Dzień dobry, świetnie pani wygląda, panno Adams! – wykrzyknął z uśmiechem. – Wcale po pani nie widać, że miała pani dwa wypadki w jednym miesiącu!
Cholerny Josh, pomyślałam z irytacją. Zabiję go, normalnie go zabiję.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się do niego szeroko, idealnie ukrywając swoje uczucia. – Gdybym czuła się tak dobrze, jak wyglądam, byłoby już idealnie.
– Proszę trzymać się z dala od kłopotów – poradził mi jeszcze Jake, gdy już dotarłam do drzwi wejściowych, po czym wrócił do oglądania meczu. Wyszłam na zewnątrz, na zalaną lipcowym światłem ulicę, gdzie w słońcu było przynajmniej trzydzieści stopni.
Piękna pogoda od razu nieco poprawiła mi humor. Ostatnie dni były do kitu, cieszyłam się, że wreszcie mogłam wyjść na zewnątrz i przejść się ulicą. Dobiegłam do świateł w tym samym momencie, gdy zmieniły się na zielone. Z zadowoleniem stwierdziłam, że faceci oglądali się za mną na ulicy. Świetnie, a więc mimo ostatnich przejść i faktu, że byłam nieco sponiewierana, nadal robiłam dobre wrażenie. Miło wiedzieć.
Kupiłam sobie gorące cappuccino i w nieco lepszym nastroju popędziłam z powrotem na górę. Nie było mnie może kwadrans, może dwadzieścia minut, bo całkiem możliwe, że zwolniłam nieco kroku na chodniku, by dłużej rozkoszować się ciepłym dniem i piękną pogodą. Jake nadal oglądał mecz; tym razem był już tak wciągnięty, że nawet nie odpowiedział na moje powitanie. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym wjechałam windą na górę.
Na miejscu od razu zauważyłam, że coś było nie tak. Zatrzymałam się w pół kroku z kluczami w jednej, a kawą w drugiej ręce, wpatrując się hipnotycznie w uchylone drzwi do mieszkania Josha. Byłam całkowicie pewna, że zamknęłam je za sobą, wychodząc. Czyżby to Josh wrócił wcześniej do domu?
Ale po co zostawiałby uchylone drzwi?
Ostrożnie zajrzałam do środka, butem szerzej otwierając drzwi. W salonie było pusto, ale miałam wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Wszędzie panował jakby większy nieporządek. Kompakty Josha leżały na podłodze, a książki były ułożone byle jak, grzbietami do tyłu, chociaż Josh zawsze bardzo dbał, żeby na wierzchu widać było tytuły. W kuchni też na blatach leżały różne sprzęty. Zmarszczyłam brwi.
Czyżby włamywacz, który odwiedził już moje mieszkanie na Brooklynie, był teraz tutaj? Ogólnie to miało sens. Mógł obserwować mieszkanie i zobaczyć, kiedy wyszłam. Spodziewać się, że skoro byłam ubrana tak wyjściowo, nie będzie mnie znacznie dłużej. Przemknąć się niezauważony obok Jake’a, całkowicie zajętego oglądaniem meczu. A może miałam też komplet kluczy do mieszkania Josha? Może zabrał je razem z moimi… kiedyś, trudno powiedzieć, kiedy?
Czy to mógł być Ryan?!
Ta ostatnia myśl sprawiła, że poczułam lekką panikę i właśnie miałam zamiar się wycofać, kiedy nagle ciemna, wysoka sylwetka wyłoniła się z mojej sypialni. Włamywacz miał na głowie kaptur, więc nie mogłam dostrzec twarzy, a na dłoniach rękawiczki; niewątpliwie był mężczyzną, na to wskazywała jego postura, ale oprócz tego nie byłam pewna niczego. Na moment zamarliśmy oboje, ja na środku salonu, a on tuż pod drzwiami gościnnej sypialni; potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Włamywacz natarł na mnie, nie wiedziałam, czy żeby zrobić mi krzywdę, czy raczej żeby koło mnie przedostać się do wyjścia; zareagowałam odruchowo, zaciskając dłoń w pięść, a między palce wystawiając końcówkę klucza do mieszkania Josha; kiedy napastnik znalazł się tuż przy mnie, zamachnęłam się i walnęłam z całej siły.
Celowałam gdzieś na wysokości głowy, ale nie trafiłam do końca; ostra końcówka klucza ześlizgnęła się po szyi i ramieniu włamywacza, rozcinając skórę, choć niezbyt głęboko. Ryknął ze złości i naparł na mnie ze zdwojoną siłą, a widząc, że klucze nie zrobiły mu większej krzywdy, rzuciłam je na podłogę i wykonałam dwa ruchy.
Jednym usunęłam wieczko z kubka z kawą. Drugim chlusnęłam gorącym płynem prosto w twarz napastnika.
Trafiłam częściowo, pewnie dlatego, że używałam do tego lewej ręki. Mężczyzna – po głosie poznawałam bez pudła – zawył znowu, chwycił się za twarz, która musiała go paskudnie piec, po czym zamachnął się wolną ręką i walnął wierzchem dłoni. Nie zdążyłam się uchylić; dostałam w policzek i padłam na podłogę, nieco zamroczona.
Obok swojej głowy słyszałam szybko oddalające się kroki, ale nie byłam w stanie się podnieść ani jakoś mu przeszkodzić. Policzek palił mnie żywym ogniem, wyglądało na to, że włamywacz przeciął mi na nim skórę. Usłyszałam krew skapującą na podłogę i zrozumiałam, że to była moja krew.
Nie mam pojęcia, ile czasu leżałam na podłodze. Kiedy w końcu się podniosłam, w głowie mi huczało, zapewne nie tylko od tego upadku, ale także pozostałości po poprzednim urazie. Na klęczkach przedostałam się do porzuconej przeze mnie pod drzwiami torby, po czym drżącymi rękami wyciągnęłam z niej komórkę. Wystukałam znajomy numer i miałam wrażenie, że czekałam wiek, zanim odebrano.
– Portiernia, słucham. – Usłyszałam spokojny, beztroski głos Jake’a. Wolną dłonią otarłam krew z policzka, po czym rzuciłam do słuchawki:
– Jake, mówi Amanda Adams. Przed chwilą wypłoszyłam włamywacza z mieszkania Josha. Przechodził już obok ciebie wysoki, ubrany na czarno mężczyzna w kapturze na głowie?
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. A potem Jake odparł:
– Tak, właśnie wyszedł.
Podniosłam się z podłogi, zaciskając zęby. Do diabła, i jeszcze to!
– Mam wezwać policję? – Usłyszałam znowu pełen niepokoju głos Jake’a. – Gonić go? Zadzwonić na pogotowie? Nic pani nie zrobił, panno Adams?
– Zadzwoń na policję – postanowiłam. – Niech przyjadą jak najszybciej. Mnie na szczęście nic się nie stało. I nie próbuj go gonić, jeszcze mógłby ci zrobić coś złego.
Rozłączyłam się, zanim Jake zdążył odpowiedzieć na ostatnią uwagę, z pewnością coś bardzo męskiego i bardzo szowinistycznego, jak każdy mężczyzna, gdy oskarżyć go o słabość fizyczną. Nie miałam czasu na bzdury. Musiałam zadzwonić do Josha.
Podejrzewałam, że kiedy już powiem mu o włamaniu na Brooklynie, będę musiała się gęsto tłumaczyć.

5 komentarzy :

  1. Skoro Ryan jest policjantem, to i Amanda też pracuje w policji. Zbliżyła się do Josha, aby być bliżej jego rodziny. Pewnie ojciec działa w grupie przestępczej, Lucas Anderson pewnie był jego prawą ręką. Amanda odwiedziła go w firmie. Dowiedziała się, że tego dnia ojca Josha nie ma i przyszła. Odsłoniła swoje karty. Ten nie wytrzymał i się zabił.

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Amanda nie pracuje w policji;) a co do reszty... no, coś w tym jest, ale co dokładnie... Nie, nie będę już dawać żadnych wskazówek, bo od szesnastki już się zacznie wszystko wyjaśniać xD czyli już niedługo w sumie xD

      ;***

      Usuń
    2. A ile planujesz rozdziałów?
      Niektórych rzeczy można było domyśleć się już na początku.

      Ryan wcale nie był facetem Amandy? Musiała coś powiedzieć Joshowi.

      Zainspirowałaś mnie ;)

      :***

      Usuń
  2. Jaacie, ile się dzieje!
    Ryan jest policjantem, no proszę, na to bym nie wpadła. :D
    No dobra, chwila skupienia i będziemy dedukować... Skoro Ryan jest policjantem, to i Mandy nie może raczej być "po stronie zła", ale sama zwykłą policjantką na pewno nie jest - zbyt dobrze wyszkolona, to pewne. Czyli jest raczej jakimś agentem specjalnym współpracującym z policją (albo tylko z Ryanem). Może być właśnie taką wtyczką, która miała inwigilować firmę, która zapewne jest związana z jakimiś nieczystymi biznesami. Zakładam, że Josh o niczym nie wie. Ale w takim razie skąd ojciec Josha dowiedział się, że Amanda jest undercover szpiegiem? Od Marcusa? Niee, już uznałam, ze to mało pasuje do charakteru tego faceta... Ale ojciec Josha swój mózg ma i mógł wysnuć takie same wnioski jak M. Kolejne pytania - czym szantażowany był Anderson? Bo jakoś nie wierzę, żeby miał się zabijać tylko z powodu demaskacji. A może Anderson też działał po tej dobrej stronie i po spotkaniu z Amandą "ci źli" uznali, ze jest zamieszany i trzeba go wykończyć? Ale nie, nie, bo to było samobójstwo...
    Jestem w zasadzie usatysfakcjonowana, bo tym razem rzuciłaś wystarczająco dużo wskazówek, żebym miała nowy materiał do główkowania. ^^

    A w ogóle to coraz bardziej mi się podoba to opowiadanie! ;D
    Pozdrav!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wpadłabyś? A myślałam, że to takie łatwe do przewidzenia, bo Wy tutaj świetnie mnie wszystkie rozszyfrowujecie xD

      No, nie jest, to fakt. Czy agentem... Mogę zdradzić, że ze szpiegostwem w ogóle ma coś wspólnego, ale co, to się niedługo okaże;) I podoba mi się Twoja dedukcja w sprawie ojca Josha - tylko tak to skomentuję:) co do Andersona zaś... powiedzmy, że on nie był złym człowiekiem, tylko trochę przypadkiem, a trochę z głupoty wplątał się w coś, co mu potem na sumieniu ciążyło. I tyle, więcej nie powiem;]

      No, to się cieszę, bo tak się właśnie starałam - żeby nie cały czas Czytelniczki mruczały "Coooo?", tylko żeby po trochu jakieś informacje się pojawiały. ^^

      To się muszę chyba sprężyć i pisać, bo mało zapasu mi zostało o.O

      Całuję!

      Usuń