Spokojnie, poleciłam sobie w myślach. Tylko
spokojnie. Niczego nie zdziałasz ślepą paniką, Mandy.
Dźwięk ucichł, po czym znowu wrócił, wywołując
niekontrolowany dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. A potem przestałam wreszcie
doszukiwać się w tym dźwięku czegoś nienormalnego – w końcu był środek dnia i w
mieszkaniu było jasno, co nie sprzyjało wierze w duchy – i zaczęłam się
zastanawiać. To musiało być coś całkiem naturalnego, choć niespodziewanego. Na
pewno nie żadne z urządzeń elektrycznych, znałam już mniej więcej dźwięki,
jakie z siebie wydobywały. Ale czy coś mechanicznego? Wsłuchałam się uważniej;
dźwięk był dość powtarzalny, za każdym razem takim sam. Z czymś mi się
kojarzył. A potem wreszcie zrozumiałam, co to takiego było.
Wibracja telefonu.
Problem w tym, że swój telefon miałam w ręce,
więc zostawało jedno wyjście. Zaczęłam nasłuchiwać, po czym rzuciłam się w
stronę, z której, jak mi się wydawało, dochodził dźwięk. Przy oknie było go
słychać dużo lepiej, tylko jakoś… niżej. Spuściłam wzrok i wróciłam do mebla,
który już kiedyś przeszukiwałam.
Spiesząc się, żeby dźwięk znowu nie umilkł,
odrzuciłam na bok poduszki i podniosłam wieko skrzyni. Tak, to z pewnością
dobiegało stamtąd; wibrację słyszałam już coraz wyraźniej. Pomacałam dno, ale
niczego szczególnego w nim nie znalazłam. Skrzynia była pusta w takim samym
stopniu, jak ostatnio, gdy ją przeszukiwałam. Tylko… W jednym miejscu deski
były jakby nierówno ułożone…
Chwyciłam za brzeg deski i spróbowałam
pociągnąć. Nic z tego, trzymała się mocno. Z drugiej strony? Włożyłam palce w
podłużną szczelinę między jedną deską a drugą i wtedy wreszcie drewno puściło.
Moim oczom ukazała się skrytka pod skrzynią, ciemna, niewielka dziura, w której
w foliowej torbie spoczywało kilka niewielkich przedmiotów.
Wyjęłam je z rosnącym podekscytowaniem,
rozumiejąc, że wreszcie co nieco się wyjaśni. Usiadłam prosto na podłodze,
opierając się o przednią ścianę skrzyni–ławki, nawet jej nie zamykając. Za
bardzo chciałam wreszcie zobaczyć, co takiego kryło się w skrytce, o której
wspominał Ryan. I, jak się okazało, miał rację!
Pospiesznie wysypałam na podłogę znajdujące się
w foliowym opakowaniu przedmioty. Czarna, niewielka komórka nadal wibrowała;
spojrzałam na wyświetlacz i ze zdziwieniem stwierdziłam, że była wyłączona, ale
mimo to włączył się ustawiony na tę właśnie godzinę budzik. Ciekawe, czy
telefon wibrował tak codziennie, przez cały ten czas, kiedy mieszkałam na
Manhattanie z Joshem?
Wyłączyłam budzik i na tym skończyły się moje
sukcesy, bo nie znałam kodu PIN. Wpisałam ten sam, którego używałam na drugim
telefonie, ale był błędny. Więcej nie chciałam próbować, postanowiłam zapytać o
to potem Ryana. Może tym razem nie usłyszę odpowiedzi w stylu „Hasło jest
związane z Pasadeną”?
Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale warto
było spróbować.
Odsunęłam komórkę na bok i przyjrzałam się
reszcie przedmiotów ukrytych pod skrzynią. Niewielki, srebrny dyktafon
postanowiłam sprawdzić za moment na netbooku. Tuż obok niego leżał, połyskując
niepokojąco czernią, porządny pistolet. No proszę, a więc jednak miałam broń,
chociaż Josh o niej nie wiedział. No ale nic w tym dziwnego, skoro nie wiedział
także o samym fakcie, że umiałam się bronią posługiwać.
Na sam koniec w ręce wpadło mi prawo jazdy.
Prawo jazdy wystawione na nazwisko Amanda
Griffin.
Nigdzie nie widziałam mojego notebooka, ale to i
tak mi wystarczyło. Podwinęłam nogi, obejmując je ramionami, i położyłam
policzek na kolanie. Cholera jasna. Chyba nie dało się już dłużej uciekać od
prawdy: Ryan miał rację, nie próbował mnie okłamywać. Rzeczywiście byłam Amandą
Griffin.
Potrzebowałam chwili, żeby to wszystko
przetrawić. Owszem, wiedziałam już o wszystkim wcześniej i miałam czas, żeby
oswoić się z szaloną myślą o córce szpiega, ale przecież nie sądziłam, że to
mogła być prawda. Owszem, były momenty, gdy skłaniałam się ku temu
wytłumaczeniu, ale póki nie miałam pewności, póki była to tylko możliwość, to
jeszcze nie było wiążące, jeszcze nic nie znaczyło. Prawo jazdy z moim zdjęciem
jako brunetki i prawdziwym nazwiskiem kopnęło mnie w tyłek tak mocno, że
natychmiast wróciłam na ziemię. To była prawda, obojętne, czy mi się to
podobało czy nie. Byłam Amandą Griffin.
Amandą Griffin, która na potrzeby swojego
prywatnego śledztwa zagrała na uczuciach kilku osób, które uznały ją za
przyjaciółkę, a także jednej, która szczerze się w niej zakochała. Amandą
Griffin, której nie przeszkadzało oszukiwanie osób pokładających w niej spore zaufanie, skoro były dla niej gotowe na wiele. Amandą Griffin, która dla zmarłej
przyjaciółki wplątała się w taką grę kłamstw, że w końcu sama uznała ją za
rzeczywistość.
Co miałam w tej sytuacji zrobić? A raczej, co
w ogóle miałam zrobić?
Nie miałam pojęcia o okolicznościach śmierci
Dylan Hastings. Musiałam wiedzieć na ten temat coś więcej, skoro informacja w
gazecie wydała mi się na tyle podejrzana, że postanowiłam zbadać tę sprawę. Co
takiego jednak mogłam wiedzieć? Czy Dylan napisała coś w mailu? Na pewno nic
wprost, bo przecież wtedy nie spędziłabym prawie pół roku na rozgryzaniu tej
sprawy. Naprawdę potrzebowałam na to tyle czasu? A nie, prawda, Josha znałam
dopiero niecałe cztery miesiące. No więc cztery miesiące, powiedzmy. Czego
mogłam się dowiedzieć w ciągu czterech miesięcy?
Spojrzałam w zamyśleniu na dyktafon i po namyśle
podłączyłam go do netbooka. Może tam były jakieś istotne informacje? Przecież
nie chowałabym go bez powodu…
Niestety, dyktafon był starannie wyczyszczony;
brak jakichkolwiek plików sugerował jednak, że wcześniej coś się na nim
znajdowało. A jeśli tak, to gdzie się podziało? Na moim notebooku, który
również gdzieś zaginął? Przecież znalazłam skrytkę, to gdzie jeszcze mógł być?
Cholera. Włamywacz nie mógł go zabrać, bo nie włamywałby się wtedy do Josha,
skoro miałby już w ręce swój dowód. Ach, do diabła, wszystko to razem było
bardzo frustrujące. Za dużo w tej historii było niewiadomych, a za mało punktów
stałych.
Zebrałam wszystkie rzeczy znalezione pod
skrzynią i z powrotem je tam schowałam. No więc, co jeszcze mogłam zrobić?
Dobrze, przekonałam się, że historia Ryana nie była wyssana z palca, a Josh
opowiadał mi tylko te bajki, którymi sama go nakarmiłam. Nie byliśmy zaręczeni;
w gruncie rzeczy nie byliśmy nawet razem. Żadnego z ludzi poznanych w Nowym
Jorku nie uznawałam tak naprawdę za przyjaciela; nie byłam instruktorką
fitnessu, choć najwyraźniej się na tym znałam, skoro na takim stanowisku
pracowałam; a co najważniejsze, zamierzałam wrócić do Pasadeny, gdy tylko
znajdę mordercę przyjaciółki.
To było ciężkie do przełknięcia, ale nie
niemożliwe. Gorzej, że zupełnie nie wiedziałam, co w takiej sytuacji dalej
robić. Jak stwierdzić, czego mogłam dowiedzieć się przed wypadkiem? Ryan
utrzymywał, że coś takiego istniało i to dlatego ktoś próbował mnie wepchnąć
pod pociąg. Ale skąd miałam wiedzieć, co to takiego?
Nawet nie zauważyłam, kiedy mój telefon
zadzwonił trzeci raz; byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami. Z zamyślenia
wyrwało mnie dopiero gwałtowne łomotanie w drzwi. Podskoczyłam tak mocno, że aż
stłukłam sobie tyłek, opadając z powrotem na podłogę. A potem usłyszałam
znajomy głos, wołający:
– Mandy, do cholery ciężkiej, przestań mnie
ignorować! Wiem, że tu jesteś, więc otwieraj natychmiast!
Poderwałam się z podłogi i zamykając po drodze
netbooka oraz odstawiając go na stolik, pospieszyłam w stronę drzwi
wejściowych. Łomotanie właśnie rozlegało się po raz kolejny, gdy otworzyłam
drzwi.
Podniosłam głowę wyżej, żeby spojrzeć Ryanowi
prosto w oczy. Był zdenerwowany, ale nie tak bardzo, jak sugerował to jego ton
głosu. Spojrzał na mnie ponuro tymi swoimi czarnymi oczami, dłonią pocierając
szczękę, na której rósł mu już trzydniowy zarost. Ciekawiło mnie, czy kiedyś
zobaczę go ogolonego, bo nawet na naszym wspólnym zdjęciu nie był.
– Otworzyłam. Zadowolony? – zapytałam krótko,
zastanawiając się, czy go wpuścić. Niby się go nie bałam, ale jednak… było w
nim coś niepokojącego. I choć wiedziałam już, że nie był wobec mnie
nieprzyjaźnie nastawiony, nadal miałam jakieś bliżej niesprecyzowane obawy.
Pewnie miały coś wspólnego z faktem, że widziałam go trzeci raz w życiu.
– Dzwoniłem trzy razy – poinformował spokojnie,
zupełnie jakbym sama nie wiedziała. – Dlaczego nie odebrałaś?
– Musiałam pomyśleć – wyjaśniłam cierpko i, co
najważniejsze, nawet zgodnie z prawdą. Ryan podniósł jedną brew.
– A więc namyśliłaś się? Doszłaś do jakichś genialnych
wniosków? Widzę, że wyprowadziłaś się od Hamiltona, to już pierwszy objaw
powracającego zdrowego rozsądku.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie, ale zanim
zdążyłam coś odpowiedzieć, drzwi mieszkania naprzeciwko się otwarły i w progu
ukazała się rozczochrana, jasna czupryna Zacha w swoich nieodłącznych okularach
w czarnych oprawkach.
Zach był mniej więcej mojego wzrostu, ale
wydawało się, że to zupełnie nie miało dla niego znaczenia, gdy wpatrzył się
twardo w Ryana, jakby miał z nim jakieś szanse. No dobrze, ja wiedziałam, że
nie miał, ale Zach był mężczyzną, a mężczyźni myślą na różne pokrętne sposoby.
Na przykład męską dumą albo hormonami. Pewna nie byłam.
Zach tymczasem zrobił krok przed siebie, wystawił
do przodu szczękę i zakładając ramiona na piersi, zapytał odważnie:
– Masz jakiś problem, koleś?
Pewnie usłyszał gwałtowne pukanie i uznał, że
Ryan mnie nachodzi, przemknęło mi przez głowę, po czym pospiesznie uznałam, że
powinnam jakoś załagodzić sytuację. Zwłaszcza że Ryan już z niebezpieczną miną
zbliżył się do Zacha – nie sposób było nie zauważyć, że był od niego dużo, dużo
wyższy i chyba ze dwa razy szerszy w barach – i odparł powoli, chłodno:
– Wracaj do swojego mieszkania, człowieku.
– Ach tak? – pisnął Zach, ale nie postąpił nawet
kroku do tyłu. Dziwne; gdyby to na mnie Ryan patrzył z tak oczywistym
ostrzeżeniem, dawno dałabym sobie spokój. A Zach nadal trwał na posterunku.
Albo niezwykle odważny, albo bardzo głupi. Albo i to, i to. – Nie wrócę, dopóki
nie zostawisz Amandy w spokoju. Wiem, kim jesteś.
– Naprawdę, wiesz? – Ryan z rozbawieniem znowu
zrobił ten trik z podniesieniem jednej brwi. Zach niespokojnie rozejrzał się na
boki, jakby szukając drogi ucieczki. A jednak nadal nie uciekał. – Wobec tego
powinieneś też wiedzieć, żeby ze mną nie zadzierać.
– Nie zrobisz jej krzywdy – odpowiedział Zach
twardo.
Dopiero na te słowa Ryan nieco złagodniał.
Przysunął się do mnie i obrzucił mnie pełnym rozbawienia spojrzeniem.
– Oczywiście, że nie – zgodził się miękko, co
nieco skonsternowało Zacha. – Nie chcę jej wcale krzywdzić. Mandy i ja mamy po
prostu… pewne sprawy do obgadania.
– Jasne, i dlatego tak się tłukłeś w drzwi –
prychnął Zach odważnie. – Ona po prostu nie chciała cię wpuścić!
– Nie, to nie tak – włączyłam się wreszcie;
wyszłam z mieszkania i na wszelki wypadek stanęłam między nimi, choć bardziej
obawiałam się jednak o Zacha. – Po prostu nie słyszałam, dlatego otworzyłam
dopiero po chwili. Zach, spokojnie, nic się nie dzieje.
– Nic się nie dzieje?! – powtórzył mój sąsiad z
niedowierzaniem. – I to mówi dziewczyna, która jeszcze miesiąc temu wariowała
ze strachu na myśl o tym facecie?!
– Wariowałaś ze strachu? – powtórzył Ryan
uprzejmie, nadal wesoło. Wywróciłam oczami.
– Nie! To znaczy, może… Nie wiem! – zaplątałam
się w końcu. – Zach, nie wiem, co wtedy myślałam, bo tego nie pamiętam…
– Właśnie dlatego chcę ci przypomnieć! –
wtrącił, ale go zignorowałam.
– …ale dzisiaj wiem, że Ryan nie stanowi dla
mnie żadnego zagrożenia – dokończyłam za to. – Musisz mi uwierzyć, bo naprawdę
wiem, co robię.
– Jasne, jak ślepy w ciemności – prychnął Zach.
W tej samej chwili, ku mojej rozpaczy, w drzwiach sąsiedniego mieszkania
pokazał się również ubrany w seledynowy podkoszulek Alex. Ten już wyglądał
nieco bardziej odpowiednio na bójkę z Ryanem, chociaż pewnie też skończyłby z
rozkwaszonym nosem albo i gorzej. Może jakby dwóch na jednego…? Nie, w to też
wątpiłam, w końcu Ryan był policjantem.
– Co tu się dzieje? – zapytał ostro Alex,
rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie. – Księżniczko, niech ci się nawet nie śni,
że wpuścisz tego faceta do mieszkania. Bo zaraz uznam, że źle zrobiłaś,
wyprowadzając się od Josha, i zadzwonię do niego, żeby mu to powiedzieć.
Osłabiło mnie to. Naprawdę! Jezu, Josh już
zdążył do nich zadzwonić i prosić, żeby mieli mnie na oku?! A Zach i Alex
musieli teraz niczym posłuszne pieski wypełniać jego polecenia?! Co gorsza,
byłam przekonana, że Alex mówił serio i byłby w stanie to zrobić, a wcale
przecież nie chciałam pokazywać Joshowi, że dzień po wyprowadzce od niego
przyjmuję u siebie w domu innych facetów, zwłaszcza rzekomo moich byłych
facetów. To by nie służyło dobrze naszemu związkowi.
Więc co miałam robić, do diabła?!
Zebrałam w sobie wszystkie siły, które
zdecydowanie były mi potrzebne, żeby opanować tę sytuację, bo Ryan patrzył na
Alexa i Zacha tak, jakby za chwilę miał ich jednak sponiewierać z ziemią.
Stanowczo powinnam temu zapobiec.
– Dość tych bzdur – oświadczyłam stanowczo,
używając całego swojego autorytetu, po czym podniosłam wyżej brodę i powiodłam
po nich zirytowanym spojrzeniem. – Alex, nie będziesz mnie szantażował, jasne?
Mam dwadzieścia siedem lat i umiem o siebie zadbać. Zach, wracaj do siebie.
Obiecuję, że jeśli nie zamelduję się u ciebie za piętnaście minut, nie będę
miała pretensji, gdy przyjdziecie sprawdzić, co się dzieje u mnie w mieszkaniu.
Będziecie go mogli nawet pobić – dodałam z paskudnym uśmieszkiem. – A ty, Ryan,
przestań się zachowywać jak neandertal, który wszystkie spory załatwia przy
użyciu pięści. Dobrze wiem, że naprawdę tak nie myślisz.
Znowu powiodłam po nich wzrokiem, żeby zobaczyć,
jakie zrobiłam na nich wrażenie, i o mało nie wydałam się z niedowierzającym
wyrazem twarzy. Zaskakujące. Wszyscy trzej wyglądali jak dopiero co ukarani
dziesięcioletni chłopcy. A najbardziej Ryan!
Nie odezwali się, tylko popatrzyli po sobie
niepewnie. Zupełnie jakby za bardzo nie wiedzieli, jak się zachować. Przecież
chyba niemożliwe, żebym pierwszy raz tak się do nich zwróciła; może po prostu
za bardzo przyzwyczaili się do zgodnej Amandy Adams?
– To nie jest szantaż, księżniczko – powiedział
w końcu dość niepewnie Alex. – My tylko… się o ciebie martwimy.
– Tak, wiem – potwierdziłam spokojnie. –
Gwarantuję, że niepotrzebnie.
– Ale ty nie możesz wiedzieć…
– Ale wiem! – przerwałam mu ze zdenerwowaniem. –
Ryan teraz wejdzie ze mną do mieszkania, zamkniemy za sobą drzwi, a wy wrócicie
do siebie. A jeśli Josh się o tym dowie, to przysięgam, nigdy więcej się do
was nie odezwę.
Coś w tonie mojego głosu musiało ich przekonać,
że nie żartowałam, bo znowu zaczęli po sobie niepewnie spoglądać. Wyglądali
zupełnie tak, jakby zamierzali się naradzić po cichu i dopiero potem wydać
werdykt; ewentualnie jakby właśnie porozumiewali się telepatycznie. Ostatecznie
to Zach, jako przybyły pierwszy, niepewnie skinął głową.
– Dobrze… Ale wchodzimy za piętnaście minut –
ostrzegł już bardziej Ryana niż mnie. – A jeśli coś wtedy będzie nie tak…
Trafisz na glinowo, koleś.
Ryan wywrócił oczami i wiedziałam, o czym
myślał: że przecież on sam był z glinowa. Nie powiedział tego jednak, co tylko
świadczyło o jego opanowaniu. Nie byłam pewna, czy mnie w podobnej sytuacji coś
takiego by się nie wyrwało.
– Jasne – mruknął tylko, odwracając się do mnie.
Lekko położył mi dłoń na łopatkach, pokazując w
ten sposób, żebym wróciła do mieszkania, i właśnie wtedy zza jego pleców
rozległ się ostrzegawczy syk. Rzuciłam Alexowi i Zachowi zirytowane spojrzenie.
– Co, obowiązuje nas zasada niedotykania się? –
zapytałam kąśliwie. Alex spojrzał na mnie z niechęcią w oczach.
– Nie, ale nie zapominaj, księżniczko, za kogo
zgodziłaś się wyjść za mąż.
Tym razem to ja wywróciłam oczami. Zupełnie
jakbym zdradzała Josha, zapraszając Ryana do swojego mieszkania…! Oni naprawdę
tak to widzieli?!
Sądząc z ich ponurych min, jednak tak. Wprost
nie mogłam w to uwierzyć.
Zatrzasnęłam drzwi, gdy tylko Ryan wszedł do
środka. Byłam wściekła i nie zamierzałam tego ukrywać.
– Nie wolno ci tak z nimi rozmawiać, jasne? –
syknęłam, wskazując na drzwi, za którymi zostawiliśmy Alexa i Zacha. – To moi
przyjaciele, Ryan!
Ryan prychnął, rozsiadając się na mojej
koralowej kanapie.
– Przyjaciele? Serio, Mandy? – zapytał z
pobłażaniem. – Co ta amnezja z tobą zrobiła?
Otwarłam usta, po czym z powrotem je zamknęłam.
Tak, chyba rzeczywiście w tym był problem.
Nie byłam Amandą Adams, ale nie byłam też do
końca Amandą Griffin. Byłam jakąś cholerną hybrydą, kimś, kto wyrósł na styku
tych dwóch. Niby wiedziałam, że moje życie w Nowym Jorku nie było prawdziwe, że
to była tylko przykrywka, ale równocześnie przez pierwsze tygodnie po wypadku
przyzwyczajałam się do niego bez żadnego dystansu. Niby pamiętałam te wszystkie
niecodziennie umiejętności, których uczyli mnie członkowie mojej niecodziennej
rodziny, ale w tym samym czasie chciałam być normalną dziewczyną dla nowo
poznanych przyjaciół, zwyczajnych ludzi: właścicieli kawiarni, instruktorki
fitnessu, prawniczki, studenta antropologii. I szefa firmy deweloperskiej.
Przez to, że przez pierwszy miesiąc po wypadku
wszyscy dookoła wmawiali mi, że byłam Amandą Adams, a ja w to uwierzyłam, teraz
nie byłam żadną z nich. Albo obydwiema. Tak czy inaczej, nie potrafiłam już
patrzeć na tych ludzi z mojego nowojorskiego życia jak na przykrywkę, jak na
obcych, jak na środki służące do osiągnięcia celu. W tym krótkim czasie dzięki
temu, że zawsze mogłam na nich liczyć, że tak chętnie mi pomagali, stali się
moimi przyjaciółmi.
I co ja miałam z tym fantem teraz zrobić? Życie
Amandy Adams nadal było dla mnie bliższe niż życie Amandy Griffin; odmówiłam
przecież powrotu do Pasadeny i zaznajomienia się z tym, co Ryan uważał za
prawdziwe. Znałam tylko Nowy Jork.
– Posłuchaj, nie wiem, co mówiłam ci o nich
przed wypadkiem, jeśli w ogóle coś mówiłam – zaczęłam, ze wszystkich sił
starając się zachować spokój, choć pod wpływem tych wszystkich myśli zaczynałam
znowu odczuwać panikę – ale oni naprawdę się o mnie troszczą. Naprawdę im na
mnie zależy. I mnie też zależy na tym, żeby ich nie skrzywdzić.
Ryan wpatrywał się we mnie obojętnie, jakby
zupełnie go to nie ruszyło. W końcu wzruszył ramionami.
– Rozumiem, że oczekujesz też, że i ja ich nie
skrzywdzę? – podsunął z lekkim rozbawieniem. Pokręciłam głową, stając nad nim z
rękami założonymi na piersi.
– Nie, oczekuję, że będziesz się zachowywał
zgodnie z tym, co ustaliłam z tobą przed wypadkiem – odpowiedziałam. –
Oczekuję, że nie wyjdziesz z roli i nie wsypiesz mnie.
– Mandy, czy ja kiedykolwiek coś takiego
zrobiłem? – zapytał z błyskiem w oku. A zaraz potem dodał, nadal wyraźnie
rozbawiony: – Ach, zaraz, przecież nie pamiętasz. Więc musisz uwierzyć mi na
słowo, że nie. Zawsze cię kryłem, nawet przed twoimi rodzicami. Kiedyś nawet,
gdy miałaś siedemnaście lat, poszedłem do ciebie na wywiadówkę, podając się za
twojego wujka, tylko po to, żeby twoi rodzice nie dowiedzieli się, że użyłaś na
sprawdzianie szpiegowskich zabawek twojego taty.
Chociaż miałam szczerą ochotę się na niego
gniewać, po tych słowach po prostu nie mogłam. W zdumieniu szeroko otworzyłam
oczy.
– Szpiegowskich?! – powtórzyłam z
niedowierzaniem. Poważnie pokiwał głową.
– A owszem, Mandy. Zabrałaś swojemu ojcu
urządzenie łączące w sobie mikrofon, kamerę i słuchawkę do tego, a także
odbiornik, po czym poinstruowałaś swojego starszego kolegę, geniusza
matematycznego, żeby z tymże odbiornikiem schował się w łazience, zrobił test
za ciebie i podyktował ci odpowiedzi przez mikrofon. Odbierałaś wszystko w
słuchawce i zapisywałaś; twoja nauczycielka wprawdzie niczego nie zauważyła,
ale zaczęła się robić podejrzliwa, gdy zobaczyła samotne A pośród reszty dużo gorszych ocen. Poszedłem na wywiadówkę zamiast twoich rodziców, bo bałaś
się, że twój ojciec natychmiast odkryje, co się kryło za tą oceną.
Nadal wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
Jezu, naprawdę byłam tego typu nastolatką? Moi rodzice stworzyli potwora!
– Wtedy to był dla ciebie świetny żart – dodał
od niechcenia Ryan. – Teraz najwyraźniej masz na ten temat nieco inne zdanie.
Nieco? Nieco inne?! Czy on całkiem zwariował?!
Oszukałam system szkolnictwa, wykorzystując zawód mojego ojca! Naprawdę taką osobą była Amanda Griffin?!
– Znalazłam skrytkę – odpowiedziałam, w jednej
chwili porzucając tamten temat. Nie było sensu go ciągnąć, bo i po co? Mogliśmy
się tylko niepotrzebnie pokłócić. – Było w niej moje prawo jazdy, pistolet,
dyktafon i komórka. Niestety, do komórki nie znam kodu PIN, a mój notebook
zaginął bez śladu. Nie wiesz, gdzie mogłam go dać?
Ryan na szczęście też nie zamierzał ciągnąć
tematu, bo po chwili zagadkowego wpatrywania się we mnie, przeniósł wzrok na
stolik do kawy, na którym leżał netbook, wskazał go ruchem głowy i zapytał:
– A to? Skąd go masz?
– Od Josha – odparłam, zgrzytając zębami. –
Chyba nie przypomina notebooka, prawda?
– Dlaczego? Jest tylko troszkę mniejszy. – Ryan
wzruszył ramionami. – A wracając do twojego pytania, nie, Mandy, nie mam
pojęcia, gdzie mogłaś go upchnąć. Znając ciebie, musiało być na nim coś ważnego,
skoro znalazłaś dla niego lepszą kryjówkę. Na dyktafonie nic nie ma? –
Pokręciłam przecząco głową. – Skoro go schowałaś, to znaczy, że nie chciałaś,
by ktoś dowiedział się o jego istnieniu. Czyli pewnie było tam coś ważnego, co
potem przekopiowałaś na komputer.
– Albo miałam paranoję – mruknęłam. Ryan ze
śmiechem pokręcił głową.
– Nie, Mandy, co by o tobie nie powiedzieć,
nigdy nie byłaś paranoiczką. Paranoikami bywają ludzie, którzy szpiegostwem
zajmują się na poważnie, całe swoje życie. Mój ojciec na przykład. Pracował w
wywiadzie tak długo, że w końcu zaczął wszędzie widzieć zagrożenia i sprawdzać
każde najmniejsze odstępstwo od normy. Ty nie masz z tym co czynienia na co
dzień. Jesteś po prostu… ostrożna.
Przygryzłam wargę, przyglądając mu się uważnie.
Po raz pierwszy Ryan wspominał o swoich rodzicach. Ponieważ ten człowiek nadal
był dla mnie zagadką, postanowiłam pociągnąć go za język i zapytałam:
– A twojemu tacie to przeszło?
Twarz Ryana pozostała bez zmian, nadal była tak
samo bez wyrazu; jednak w oczach zobaczyłam coś, co sprawiło, że natychmiast
pożałowałam tego pytania. Odruchowo odwróciłam wzrok; znałam odpowiedź, jeszcze
zanim ją usłyszałam.
– Któregoś dnia nie sprawdził wszystkiego
wystarczająco dokładnie – mruknął w odpowiedzi po chwili milczenia. – Ledwie
udało mu się uratować mnie i mamę. Właśnie dlatego nigdy nie chciałaś być
szpiegiem, Mandy. Za bardzo się obawiałaś, że narazisz przez to swoich bliskich
na niebezpieczeństwo.
Po plecach przeszły mnie ciarki. W tamtej chwili
wiele bym dała za to, by mogło się okazać, że Ryan jednak karmił mnie wyssanymi
z palca opowieściami, że tak naprawdę byłam zwykłą instruktorką fitnessu. Najwyraźniej
jednak nie mogłam na to liczyć, bo Ryan wpatrywał się we mnie bez słowa, z
zainteresowaniem. Z trudem przełknęłam ślinę i odparłam w końcu:
– Przykro mi.
– To było dawno temu, już się z tym pogodziłem.
– Machnął ręką. – Nie rozmawiajmy na takie przykre tematy, dobrze? Powiedz mi
lepiej, co teraz zamierzasz. Jak rozumiem, znalezienie prawa jazdy utwierdziło
cię w przekonaniu, że jednak nie kłamałem. Zresztą powinnaś o tym wiedzieć od
wczoraj, odkąd śledziłaś mnie do kawiarni. To był naprawdę majstersztyk, Mandy.
– Ach tak? – Skrzywiłam się. – Więc jakim cudem
udało ci się mnie zauważyć?
– Poznałem cię po głosie – wyjaśnił, znowu z
rozbawieniem. Po pokerowej twarzy sprzed minuty, gdy mówił o śmierci ojca, nie
pozostało już ani śladu. – Mandy, poznałbym twój głos wszędzie. Dopóki nie
podeszłaś do tych ludzi, naprawdę myślałem, że to tylko kelnerka. W ogóle nie
widziałem cię na ulicy, choć, jak teraz o tym pomyślę, wydaje mi się, że
mijałem kogoś ubranego tak jak ty wtedy przy stoisku z bajglami.
– Tak, to byłam ja – potwierdziłam. Zrobiło mi
się nieco lepiej na duchu. W końcu Ryan znał mnie od zawsze, mogłam się
domyślić, że pozna mój głos, nawet jeśli starałam się go lekko zmienić. – I
owszem, masz rację, prawo jazdy i informacje na temat Dylan rzeczywiście mnie
przekonały, że mówiłeś prawdę. Co tylko wszystko utrudnia, bo nie mam pojęcia,
co teraz robić. W sumie to dobrze, że wpadłeś, bo miałam nadzieję, że coś mi
podsuniesz. Może mówiłam ci o czymś przed wypadkiem? O jakichś śladach? O tym,
co zamierzam robić? Cokolwiek?
Ryan zamyślił się, a zanim zdążył odpowiedzieć,
rozległo się głośne dudnienie w drzwi. Wywróciłam oczami, spoglądając na
zegarek; dziwne, minęło już sporo czasu, odkąd zamknęłam się z Ryanem w
mieszkaniu, Alex i Zach powinni dawno wpaść i sprawdzić, czy jeszcze żyję. A
potem zza drzwi dobiegł mnie znajomy głos:
– Amanda, otwieraj! Wiem, że tam jesteś i że nie
jesteś sama! Otwieraj!
Zmartwiałam, po czym zalała mnie zimna furia.
Znałam ten głos i to znaczyło, że moi sąsiedzi nie dotrzymali obietnicy.
Za drzwiami stał Josh.
Komórka, proste nie? xD Ale autentycznie, ja mam tak, że kiedy słyszę wibracje innego telefonu (modelu) niż swój, to już układam teorię spiskową! :P Także wcale się nie dziwę, że musiała trochę pomyśleć zanim doszła o co chodzi ;)
OdpowiedzUsuńCi faceci to jest jednak nabuzowani testosteronem. Ale Ryan też trochę kretyn, bo niepotrzebnie walił tak mocno w te drzwi, a tak by w ogóle nikt nie musiał zauważyć, że ktoś przyszedł ;P Już myślałam, że Mandy taka straszna, pogroziła wszystkim paluszkiem i schowali się z podkulonym ogonem, a tutaj zonk. Chociaż też się zastanawiam, czy Josh nie mógł być już wcześniej w drodze, więc w sumie Zach i Alex nie musieli mu dawać znać ;) W każdym razie, pewnie się dowiem za tydzień ;)
A ja tutaj byłam po północy, ale nic nie było :P No i jeszcze absolutnie genialny kursor :D Pozdrawiam! ;**
No właśnie, też tak czasami mam xD wydało mi się to prawdopodobne, zwłaszcza że dźwięk dochodził przecież spod podłogi xD
UsuńAch, no pewnie... i to nawet Zach i Alex :D tłukł się, bo myślał, że Mandy znowu zamierza go unikać, ale faktycznie mógł to zrobić nieco... dyskretniej. To znaczy na początku prawdopodobnie tak zrobił;) a, pewnie się dowiesz;]
Tak, bo trochę mi zeszło i było już przed pierwszą, jak rozdział opublikowałam, bo musiałam go jeszcze sprawdzić. I kursor mi właśnie tu bardzo pasował :D
Całuję! ;**
Jednak dobrze myślałam, że siedzisko miało jakieś drugie dno :) Odkrywam tutaj jakąś nową naturę :D
UsuńFakt, z drugiej strony nigdy nie wiadomo, co tam strzeli jej do głowy, równie dobrze mogła zacząć się ukrywać xD Oczywiście jestem bardzo ciekawa, co tam nam wysmażyłaś na kolejny rozdział :D
Też tak sobie myślałam ;) Haha, można jej celować między oczy :p Powinien być jeszcze taki bajer, że jak się kliknie, to zostawia ślad po kuli xD
:**
No widzisz, jaka jesteś spostrzegawcza xD
UsuńNo właśnie, zresztą ja myślę, że Ryan ciągle nie jest pewien, czy Mandy w którejś chwili znowu nie odbije^^ a, z tym następnym rozdziałem... cóż, trzeba trochę poczekać ;/
Nie? Byłoby super, ale niestety nie ma takich bajerów xD a tak, można sobie tylko wyobrazić, że może jest ktoś, kto faktycznie chciałby jej celować między oczy^^
;**
Dlaczego Ty mi to robisz? Jesteś okrutna! :(
OdpowiedzUsuńŚcielę się,
Psia Gwiazda.
PS Ten i poprzedni rozdział skomentuję dziś wieczorem :)
No wiem, wiem, ale naprawdę nic nie poradzę, uznałam, że tak będzie lepiej, niż jakbym nagle miała stanąć w miejscu. Pisanie mi ostatnio całkiem nie idzie ;/
UsuńKomentuj, kiedy tylko zechcesz, przymusu nie ma;)
Całuję!