19. Siła dedukcji


Spokojnie, poleciłam sobie w myślach. Tylko spokojnie. Niczego nie zdziałasz ślepą paniką, Mandy.
Dźwięk ucichł, po czym znowu wrócił, wywołując niekontrolowany dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. A potem przestałam wreszcie doszukiwać się w tym dźwięku czegoś nienormalnego – w końcu był środek dnia i w mieszkaniu było jasno, co nie sprzyjało wierze w duchy – i zaczęłam się zastanawiać. To musiało być coś całkiem naturalnego, choć niespodziewanego. Na pewno nie żadne z urządzeń elektrycznych, znałam już mniej więcej dźwięki, jakie z siebie wydobywały. Ale czy coś mechanicznego? Wsłuchałam się uważniej; dźwięk był dość powtarzalny, za każdym razem takim sam. Z czymś mi się kojarzył. A potem wreszcie zrozumiałam, co to takiego było.
Wibracja telefonu.
Problem w tym, że swój telefon miałam w ręce, więc zostawało jedno wyjście. Zaczęłam nasłuchiwać, po czym rzuciłam się w stronę, z której, jak mi się wydawało, dochodził dźwięk. Przy oknie było go słychać dużo lepiej, tylko jakoś… niżej. Spuściłam wzrok i wróciłam do mebla, który już kiedyś przeszukiwałam.
Spiesząc się, żeby dźwięk znowu nie umilkł, odrzuciłam na bok poduszki i podniosłam wieko skrzyni. Tak, to z pewnością dobiegało stamtąd; wibrację słyszałam już coraz wyraźniej. Pomacałam dno, ale niczego szczególnego w nim nie znalazłam. Skrzynia była pusta w takim samym stopniu, jak ostatnio, gdy ją przeszukiwałam. Tylko… W jednym miejscu deski były jakby nierówno ułożone…
Chwyciłam za brzeg deski i spróbowałam pociągnąć. Nic z tego, trzymała się mocno. Z drugiej strony? Włożyłam palce w podłużną szczelinę między jedną deską a drugą i wtedy wreszcie drewno puściło. Moim oczom ukazała się skrytka pod skrzynią, ciemna, niewielka dziura, w której w foliowej torbie spoczywało kilka niewielkich przedmiotów.
Wyjęłam je z rosnącym podekscytowaniem, rozumiejąc, że wreszcie co nieco się wyjaśni. Usiadłam prosto na podłodze, opierając się o przednią ścianę skrzyni–ławki, nawet jej nie zamykając. Za bardzo chciałam wreszcie zobaczyć, co takiego kryło się w skrytce, o której wspominał Ryan. I, jak się okazało, miał rację!
Pospiesznie wysypałam na podłogę znajdujące się w foliowym opakowaniu przedmioty. Czarna, niewielka komórka nadal wibrowała; spojrzałam na wyświetlacz i ze zdziwieniem stwierdziłam, że była wyłączona, ale mimo to włączył się ustawiony na tę właśnie godzinę budzik. Ciekawe, czy telefon wibrował tak codziennie, przez cały ten czas, kiedy mieszkałam na Manhattanie z Joshem?
Wyłączyłam budzik i na tym skończyły się moje sukcesy, bo nie znałam kodu PIN. Wpisałam ten sam, którego używałam na drugim telefonie, ale był błędny. Więcej nie chciałam próbować, postanowiłam zapytać o to potem Ryana. Może tym razem nie usłyszę odpowiedzi w stylu „Hasło jest związane z Pasadeną”?
Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale warto było spróbować.
Odsunęłam komórkę na bok i przyjrzałam się reszcie przedmiotów ukrytych pod skrzynią. Niewielki, srebrny dyktafon postanowiłam sprawdzić za moment na netbooku. Tuż obok niego leżał, połyskując niepokojąco czernią, porządny pistolet. No proszę, a więc jednak miałam broń, chociaż Josh o niej nie wiedział. No ale nic w tym dziwnego, skoro nie wiedział także o samym fakcie, że umiałam się bronią posługiwać.
Na sam koniec w ręce wpadło mi prawo jazdy. Prawo jazdy wystawione na nazwisko Amanda Griffin.
Nigdzie nie widziałam mojego notebooka, ale to i tak mi wystarczyło. Podwinęłam nogi, obejmując je ramionami, i położyłam policzek na kolanie. Cholera jasna. Chyba nie dało się już dłużej uciekać od prawdy: Ryan miał rację, nie próbował mnie okłamywać. Rzeczywiście byłam Amandą Griffin.
Potrzebowałam chwili, żeby to wszystko przetrawić. Owszem, wiedziałam już o wszystkim wcześniej i miałam czas, żeby oswoić się z szaloną myślą o córce szpiega, ale przecież nie sądziłam, że to mogła być prawda. Owszem, były momenty, gdy skłaniałam się ku temu wytłumaczeniu, ale póki nie miałam pewności, póki była to tylko możliwość, to jeszcze nie było wiążące, jeszcze nic nie znaczyło. Prawo jazdy z moim zdjęciem jako brunetki i prawdziwym nazwiskiem kopnęło mnie w tyłek tak mocno, że natychmiast wróciłam na ziemię. To była prawda, obojętne, czy mi się to podobało czy nie. Byłam Amandą Griffin.
Amandą Griffin, która na potrzeby swojego prywatnego śledztwa zagrała na uczuciach kilku osób, które uznały ją za przyjaciółkę, a także jednej, która szczerze się w niej zakochała. Amandą Griffin, której nie przeszkadzało oszukiwanie osób pokładających w niej spore zaufanie, skoro były dla niej gotowe na wiele. Amandą Griffin, która dla zmarłej przyjaciółki wplątała się w taką grę kłamstw, że w końcu sama uznała ją za rzeczywistość.
Co miałam w tej sytuacji zrobić? A raczej, co w ogóle miałam zrobić?
Nie miałam pojęcia o okolicznościach śmierci Dylan Hastings. Musiałam wiedzieć na ten temat coś więcej, skoro informacja w gazecie wydała mi się na tyle podejrzana, że postanowiłam zbadać tę sprawę. Co takiego jednak mogłam wiedzieć? Czy Dylan napisała coś w mailu? Na pewno nic wprost, bo przecież wtedy nie spędziłabym prawie pół roku na rozgryzaniu tej sprawy. Naprawdę potrzebowałam na to tyle czasu? A nie, prawda, Josha znałam dopiero niecałe cztery miesiące. No więc cztery miesiące, powiedzmy. Czego mogłam się dowiedzieć w ciągu czterech miesięcy?
Spojrzałam w zamyśleniu na dyktafon i po namyśle podłączyłam go do netbooka. Może tam były jakieś istotne informacje? Przecież nie chowałabym go bez powodu…
Niestety, dyktafon był starannie wyczyszczony; brak jakichkolwiek plików sugerował jednak, że wcześniej coś się na nim znajdowało. A jeśli tak, to gdzie się podziało? Na moim notebooku, który również gdzieś zaginął? Przecież znalazłam skrytkę, to gdzie jeszcze mógł być? Cholera. Włamywacz nie mógł go zabrać, bo nie włamywałby się wtedy do Josha, skoro miałby już w ręce swój dowód. Ach, do diabła, wszystko to razem było bardzo frustrujące. Za dużo w tej historii było niewiadomych, a za mało punktów stałych.
Zebrałam wszystkie rzeczy znalezione pod skrzynią i z powrotem je tam schowałam. No więc, co jeszcze mogłam zrobić? Dobrze, przekonałam się, że historia Ryana nie była wyssana z palca, a Josh opowiadał mi tylko te bajki, którymi sama go nakarmiłam. Nie byliśmy zaręczeni; w gruncie rzeczy nie byliśmy nawet razem. Żadnego z ludzi poznanych w Nowym Jorku nie uznawałam tak naprawdę za przyjaciela; nie byłam instruktorką fitnessu, choć najwyraźniej się na tym znałam, skoro na takim stanowisku pracowałam; a co najważniejsze, zamierzałam wrócić do Pasadeny, gdy tylko znajdę mordercę przyjaciółki.
To było ciężkie do przełknięcia, ale nie niemożliwe. Gorzej, że zupełnie nie wiedziałam, co w takiej sytuacji dalej robić. Jak stwierdzić, czego mogłam dowiedzieć się przed wypadkiem? Ryan utrzymywał, że coś takiego istniało i to dlatego ktoś próbował mnie wepchnąć pod pociąg. Ale skąd miałam wiedzieć, co to takiego?
Nawet nie zauważyłam, kiedy mój telefon zadzwonił trzeci raz; byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami. Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero gwałtowne łomotanie w drzwi. Podskoczyłam tak mocno, że aż stłukłam sobie tyłek, opadając z powrotem na podłogę. A potem usłyszałam znajomy głos, wołający:
– Mandy, do cholery ciężkiej, przestań mnie ignorować! Wiem, że tu jesteś, więc otwieraj natychmiast!
Poderwałam się z podłogi i zamykając po drodze netbooka oraz odstawiając go na stolik, pospieszyłam w stronę drzwi wejściowych. Łomotanie właśnie rozlegało się po raz kolejny, gdy otworzyłam drzwi.
Podniosłam głowę wyżej, żeby spojrzeć Ryanowi prosto w oczy. Był zdenerwowany, ale nie tak bardzo, jak sugerował to jego ton głosu. Spojrzał na mnie ponuro tymi swoimi czarnymi oczami, dłonią pocierając szczękę, na której rósł mu już trzydniowy zarost. Ciekawiło mnie, czy kiedyś zobaczę go ogolonego, bo nawet na naszym wspólnym zdjęciu nie był.
– Otworzyłam. Zadowolony? – zapytałam krótko, zastanawiając się, czy go wpuścić. Niby się go nie bałam, ale jednak… było w nim coś niepokojącego. I choć wiedziałam już, że nie był wobec mnie nieprzyjaźnie nastawiony, nadal miałam jakieś bliżej niesprecyzowane obawy. Pewnie miały coś wspólnego z faktem, że widziałam go trzeci raz w życiu.
– Dzwoniłem trzy razy – poinformował spokojnie, zupełnie jakbym sama nie wiedziała. – Dlaczego nie odebrałaś?
– Musiałam pomyśleć – wyjaśniłam cierpko i, co najważniejsze, nawet zgodnie z prawdą. Ryan podniósł jedną brew.
– A więc namyśliłaś się? Doszłaś do jakichś genialnych wniosków? Widzę, że wyprowadziłaś się od Hamiltona, to już pierwszy objaw powracającego zdrowego rozsądku.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie, ale zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, drzwi mieszkania naprzeciwko się otwarły i w progu ukazała się rozczochrana, jasna czupryna Zacha w swoich nieodłącznych okularach w czarnych oprawkach.
Zach był mniej więcej mojego wzrostu, ale wydawało się, że to zupełnie nie miało dla niego znaczenia, gdy wpatrzył się twardo w Ryana, jakby miał z nim jakieś szanse. No dobrze, ja wiedziałam, że nie miał, ale Zach był mężczyzną, a mężczyźni myślą na różne pokrętne sposoby. Na przykład męską dumą albo hormonami. Pewna nie byłam.
Zach tymczasem zrobił krok przed siebie, wystawił do przodu szczękę i zakładając ramiona na piersi, zapytał odważnie:
– Masz jakiś problem, koleś?
Pewnie usłyszał gwałtowne pukanie i uznał, że Ryan mnie nachodzi, przemknęło mi przez głowę, po czym pospiesznie uznałam, że powinnam jakoś załagodzić sytuację. Zwłaszcza że Ryan już z niebezpieczną miną zbliżył się do Zacha – nie sposób było nie zauważyć, że był od niego dużo, dużo wyższy i chyba ze dwa razy szerszy w barach – i odparł powoli, chłodno:
– Wracaj do swojego mieszkania, człowieku.
– Ach tak? – pisnął Zach, ale nie postąpił nawet kroku do tyłu. Dziwne; gdyby to na mnie Ryan patrzył z tak oczywistym ostrzeżeniem, dawno dałabym sobie spokój. A Zach nadal trwał na posterunku. Albo niezwykle odważny, albo bardzo głupi. Albo i to, i to. – Nie wrócę, dopóki nie zostawisz Amandy w spokoju. Wiem, kim jesteś.
– Naprawdę, wiesz? – Ryan z rozbawieniem znowu zrobił ten trik z podniesieniem jednej brwi. Zach niespokojnie rozejrzał się na boki, jakby szukając drogi ucieczki. A jednak nadal nie uciekał. – Wobec tego powinieneś też wiedzieć, żeby ze mną nie zadzierać.
– Nie zrobisz jej krzywdy – odpowiedział Zach twardo.
Dopiero na te słowa Ryan nieco złagodniał. Przysunął się do mnie i obrzucił mnie pełnym rozbawienia spojrzeniem.
– Oczywiście, że nie – zgodził się miękko, co nieco skonsternowało Zacha. – Nie chcę jej wcale krzywdzić. Mandy i ja mamy po prostu… pewne sprawy do obgadania.
– Jasne, i dlatego tak się tłukłeś w drzwi – prychnął Zach odważnie. – Ona po prostu nie chciała cię wpuścić!
– Nie, to nie tak – włączyłam się wreszcie; wyszłam z mieszkania i na wszelki wypadek stanęłam między nimi, choć bardziej obawiałam się jednak o Zacha. – Po prostu nie słyszałam, dlatego otworzyłam dopiero po chwili. Zach, spokojnie, nic się nie dzieje.
– Nic się nie dzieje?! – powtórzył mój sąsiad z niedowierzaniem. – I to mówi dziewczyna, która jeszcze miesiąc temu wariowała ze strachu na myśl o tym facecie?!
– Wariowałaś ze strachu? – powtórzył Ryan uprzejmie, nadal wesoło. Wywróciłam oczami.
– Nie! To znaczy, może… Nie wiem! – zaplątałam się w końcu. – Zach, nie wiem, co wtedy myślałam, bo tego nie pamiętam…
– Właśnie dlatego chcę ci przypomnieć! – wtrącił, ale go zignorowałam.
– …ale dzisiaj wiem, że Ryan nie stanowi dla mnie żadnego zagrożenia – dokończyłam za to. – Musisz mi uwierzyć, bo naprawdę wiem, co robię.
– Jasne, jak ślepy w ciemności – prychnął Zach. W tej samej chwili, ku mojej rozpaczy, w drzwiach sąsiedniego mieszkania pokazał się również ubrany w seledynowy podkoszulek Alex. Ten już wyglądał nieco bardziej odpowiednio na bójkę z Ryanem, chociaż pewnie też skończyłby z rozkwaszonym nosem albo i gorzej. Może jakby dwóch na jednego…? Nie, w to też wątpiłam, w końcu Ryan był policjantem.
– Co tu się dzieje? – zapytał ostro Alex, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie. – Księżniczko, niech ci się nawet nie śni, że wpuścisz tego faceta do mieszkania. Bo zaraz uznam, że źle zrobiłaś, wyprowadzając się od Josha, i zadzwonię do niego, żeby mu to powiedzieć.
Osłabiło mnie to. Naprawdę! Jezu, Josh już zdążył do nich zadzwonić i prosić, żeby mieli mnie na oku?! A Zach i Alex musieli teraz niczym posłuszne pieski wypełniać jego polecenia?! Co gorsza, byłam przekonana, że Alex mówił serio i byłby w stanie to zrobić, a wcale przecież nie chciałam pokazywać Joshowi, że dzień po wyprowadzce od niego przyjmuję u siebie w domu innych facetów, zwłaszcza rzekomo moich byłych facetów. To by nie służyło dobrze naszemu związkowi.
Więc co miałam robić, do diabła?!
Zebrałam w sobie wszystkie siły, które zdecydowanie były mi potrzebne, żeby opanować tę sytuację, bo Ryan patrzył na Alexa i Zacha tak, jakby za chwilę miał ich jednak sponiewierać z ziemią. Stanowczo powinnam temu zapobiec.
– Dość tych bzdur – oświadczyłam stanowczo, używając całego swojego autorytetu, po czym podniosłam wyżej brodę i powiodłam po nich zirytowanym spojrzeniem. – Alex, nie będziesz mnie szantażował, jasne? Mam dwadzieścia siedem lat i umiem o siebie zadbać. Zach, wracaj do siebie. Obiecuję, że jeśli nie zamelduję się u ciebie za piętnaście minut, nie będę miała pretensji, gdy przyjdziecie sprawdzić, co się dzieje u mnie w mieszkaniu. Będziecie go mogli nawet pobić – dodałam z paskudnym uśmieszkiem. – A ty, Ryan, przestań się zachowywać jak neandertal, który wszystkie spory załatwia przy użyciu pięści. Dobrze wiem, że naprawdę tak nie myślisz.
Znowu powiodłam po nich wzrokiem, żeby zobaczyć, jakie zrobiłam na nich wrażenie, i o mało nie wydałam się z niedowierzającym wyrazem twarzy. Zaskakujące. Wszyscy trzej wyglądali jak dopiero co ukarani dziesięcioletni chłopcy. A najbardziej Ryan!
Nie odezwali się, tylko popatrzyli po sobie niepewnie. Zupełnie jakby za bardzo nie wiedzieli, jak się zachować. Przecież chyba niemożliwe, żebym pierwszy raz tak się do nich zwróciła; może po prostu za bardzo przyzwyczaili się do zgodnej Amandy Adams?
– To nie jest szantaż, księżniczko – powiedział w końcu dość niepewnie Alex. – My tylko… się o ciebie martwimy.
– Tak, wiem – potwierdziłam spokojnie. – Gwarantuję, że niepotrzebnie.
– Ale ty nie możesz wiedzieć…
– Ale wiem! – przerwałam mu ze zdenerwowaniem. – Ryan teraz wejdzie ze mną do mieszkania, zamkniemy za sobą drzwi, a wy wrócicie do siebie. A jeśli Josh się o tym dowie, to przysięgam, nigdy więcej się do was nie odezwę.
Coś w tonie mojego głosu musiało ich przekonać, że nie żartowałam, bo znowu zaczęli po sobie niepewnie spoglądać. Wyglądali zupełnie tak, jakby zamierzali się naradzić po cichu i dopiero potem wydać werdykt; ewentualnie jakby właśnie porozumiewali się telepatycznie. Ostatecznie to Zach, jako przybyły pierwszy, niepewnie skinął głową.
– Dobrze… Ale wchodzimy za piętnaście minut – ostrzegł już bardziej Ryana niż mnie. – A jeśli coś wtedy będzie nie tak… Trafisz na glinowo, koleś.
Ryan wywrócił oczami i wiedziałam, o czym myślał: że przecież on sam był z glinowa. Nie powiedział tego jednak, co tylko świadczyło o jego opanowaniu. Nie byłam pewna, czy mnie w podobnej sytuacji coś takiego by się nie wyrwało.
– Jasne – mruknął tylko, odwracając się do mnie.
Lekko położył mi dłoń na łopatkach, pokazując w ten sposób, żebym wróciła do mieszkania, i właśnie wtedy zza jego pleców rozległ się ostrzegawczy syk. Rzuciłam Alexowi i Zachowi zirytowane spojrzenie.
– Co, obowiązuje nas zasada niedotykania się? – zapytałam kąśliwie. Alex spojrzał na mnie z niechęcią w oczach.
– Nie, ale nie zapominaj, księżniczko, za kogo zgodziłaś się wyjść za mąż.
Tym razem to ja wywróciłam oczami. Zupełnie jakbym zdradzała Josha, zapraszając Ryana do swojego mieszkania…! Oni naprawdę tak to widzieli?!
Sądząc z ich ponurych min, jednak tak. Wprost nie mogłam w to uwierzyć.
Zatrzasnęłam drzwi, gdy tylko Ryan wszedł do środka. Byłam wściekła i nie zamierzałam tego ukrywać.
– Nie wolno ci tak z nimi rozmawiać, jasne? – syknęłam, wskazując na drzwi, za którymi zostawiliśmy Alexa i Zacha. – To moi przyjaciele, Ryan!
Ryan prychnął, rozsiadając się na mojej koralowej kanapie.
– Przyjaciele? Serio, Mandy? – zapytał z pobłażaniem. – Co ta amnezja z tobą zrobiła?
Otwarłam usta, po czym z powrotem je zamknęłam. Tak, chyba rzeczywiście w tym był problem.
Nie byłam Amandą Adams, ale nie byłam też do końca Amandą Griffin. Byłam jakąś cholerną hybrydą, kimś, kto wyrósł na styku tych dwóch. Niby wiedziałam, że moje życie w Nowym Jorku nie było prawdziwe, że to była tylko przykrywka, ale równocześnie przez pierwsze tygodnie po wypadku przyzwyczajałam się do niego bez żadnego dystansu. Niby pamiętałam te wszystkie niecodziennie umiejętności, których uczyli mnie członkowie mojej niecodziennej rodziny, ale w tym samym czasie chciałam być normalną dziewczyną dla nowo poznanych przyjaciół, zwyczajnych ludzi: właścicieli kawiarni, instruktorki fitnessu, prawniczki, studenta antropologii. I szefa firmy deweloperskiej.
Przez to, że przez pierwszy miesiąc po wypadku wszyscy dookoła wmawiali mi, że byłam Amandą Adams, a ja w to uwierzyłam, teraz nie byłam żadną z nich. Albo obydwiema. Tak czy inaczej, nie potrafiłam już patrzeć na tych ludzi z mojego nowojorskiego życia jak na przykrywkę, jak na obcych, jak na środki służące do osiągnięcia celu. W tym krótkim czasie dzięki temu, że zawsze mogłam na nich liczyć, że tak chętnie mi pomagali, stali się moimi przyjaciółmi.
I co ja miałam z tym fantem teraz zrobić? Życie Amandy Adams nadal było dla mnie bliższe niż życie Amandy Griffin; odmówiłam przecież powrotu do Pasadeny i zaznajomienia się z tym, co Ryan uważał za prawdziwe. Znałam tylko Nowy Jork.
– Posłuchaj, nie wiem, co mówiłam ci o nich przed wypadkiem, jeśli w ogóle coś mówiłam – zaczęłam, ze wszystkich sił starając się zachować spokój, choć pod wpływem tych wszystkich myśli zaczynałam znowu odczuwać panikę – ale oni naprawdę się o mnie troszczą. Naprawdę im na mnie zależy. I mnie też zależy na tym, żeby ich nie skrzywdzić.
Ryan wpatrywał się we mnie obojętnie, jakby zupełnie go to nie ruszyło. W końcu wzruszył ramionami.
– Rozumiem, że oczekujesz też, że i ja ich nie skrzywdzę? – podsunął z lekkim rozbawieniem. Pokręciłam głową, stając nad nim z rękami założonymi na piersi.
– Nie, oczekuję, że będziesz się zachowywał zgodnie z tym, co ustaliłam z tobą przed wypadkiem – odpowiedziałam. – Oczekuję, że nie wyjdziesz z roli i nie wsypiesz mnie.
– Mandy, czy ja kiedykolwiek coś takiego zrobiłem? – zapytał z błyskiem w oku. A zaraz potem dodał, nadal wyraźnie rozbawiony: – Ach, zaraz, przecież nie pamiętasz. Więc musisz uwierzyć mi na słowo, że nie. Zawsze cię kryłem, nawet przed twoimi rodzicami. Kiedyś nawet, gdy miałaś siedemnaście lat, poszedłem do ciebie na wywiadówkę, podając się za twojego wujka, tylko po to, żeby twoi rodzice nie dowiedzieli się, że użyłaś na sprawdzianie szpiegowskich zabawek twojego taty.
Chociaż miałam szczerą ochotę się na niego gniewać, po tych słowach po prostu nie mogłam. W zdumieniu szeroko otworzyłam oczy.
– Szpiegowskich?! – powtórzyłam z niedowierzaniem. Poważnie pokiwał głową.
– A owszem, Mandy. Zabrałaś swojemu ojcu urządzenie łączące w sobie mikrofon, kamerę i słuchawkę do tego, a także odbiornik, po czym poinstruowałaś swojego starszego kolegę, geniusza matematycznego, żeby z tymże odbiornikiem schował się w łazience, zrobił test za ciebie i podyktował ci odpowiedzi przez mikrofon. Odbierałaś wszystko w słuchawce i zapisywałaś; twoja nauczycielka wprawdzie niczego nie zauważyła, ale zaczęła się robić podejrzliwa, gdy zobaczyła samotne A pośród reszty dużo gorszych ocen. Poszedłem na wywiadówkę zamiast twoich rodziców, bo bałaś się, że twój ojciec natychmiast odkryje, co się kryło za tą oceną.
Nadal wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Jezu, naprawdę byłam tego typu nastolatką? Moi rodzice stworzyli potwora!
– Wtedy to był dla ciebie świetny żart – dodał od niechcenia Ryan. – Teraz najwyraźniej masz na ten temat nieco inne zdanie.
Nieco? Nieco inne?! Czy on całkiem zwariował?! Oszukałam system szkolnictwa, wykorzystując zawód mojego ojca! Naprawdę taką osobą była Amanda Griffin?!
– Znalazłam skrytkę – odpowiedziałam, w jednej chwili porzucając tamten temat. Nie było sensu go ciągnąć, bo i po co? Mogliśmy się tylko niepotrzebnie pokłócić. – Było w niej moje prawo jazdy, pistolet, dyktafon i komórka. Niestety, do komórki nie znam kodu PIN, a mój notebook zaginął bez śladu. Nie wiesz, gdzie mogłam go dać?
Ryan na szczęście też nie zamierzał ciągnąć tematu, bo po chwili zagadkowego wpatrywania się we mnie, przeniósł wzrok na stolik do kawy, na którym leżał netbook, wskazał go ruchem głowy i zapytał:
– A to? Skąd go masz?
– Od Josha – odparłam, zgrzytając zębami. – Chyba nie przypomina notebooka, prawda?
– Dlaczego? Jest tylko troszkę mniejszy. – Ryan wzruszył ramionami. – A wracając do twojego pytania, nie, Mandy, nie mam pojęcia, gdzie mogłaś go upchnąć. Znając ciebie, musiało być na nim coś ważnego, skoro znalazłaś dla niego lepszą kryjówkę. Na dyktafonie nic nie ma? – Pokręciłam przecząco głową. – Skoro go schowałaś, to znaczy, że nie chciałaś, by ktoś dowiedział się o jego istnieniu. Czyli pewnie było tam coś ważnego, co potem przekopiowałaś na komputer.
– Albo miałam paranoję – mruknęłam. Ryan ze śmiechem pokręcił głową.
– Nie, Mandy, co by o tobie nie powiedzieć, nigdy nie byłaś paranoiczką. Paranoikami bywają ludzie, którzy szpiegostwem zajmują się na poważnie, całe swoje życie. Mój ojciec na przykład. Pracował w wywiadzie tak długo, że w końcu zaczął wszędzie widzieć zagrożenia i sprawdzać każde najmniejsze odstępstwo od normy. Ty nie masz z tym co czynienia na co dzień. Jesteś po prostu… ostrożna.
Przygryzłam wargę, przyglądając mu się uważnie. Po raz pierwszy Ryan wspominał o swoich rodzicach. Ponieważ ten człowiek nadal był dla mnie zagadką, postanowiłam pociągnąć go za język i zapytałam:
– A twojemu tacie to przeszło?
Twarz Ryana pozostała bez zmian, nadal była tak samo bez wyrazu; jednak w oczach zobaczyłam coś, co sprawiło, że natychmiast pożałowałam tego pytania. Odruchowo odwróciłam wzrok; znałam odpowiedź, jeszcze zanim ją usłyszałam.
– Któregoś dnia nie sprawdził wszystkiego wystarczająco dokładnie – mruknął w odpowiedzi po chwili milczenia. – Ledwie udało mu się uratować mnie i mamę. Właśnie dlatego nigdy nie chciałaś być szpiegiem, Mandy. Za bardzo się obawiałaś, że narazisz przez to swoich bliskich na niebezpieczeństwo.
Po plecach przeszły mnie ciarki. W tamtej chwili wiele bym dała za to, by mogło się okazać, że Ryan jednak karmił mnie wyssanymi z palca opowieściami, że tak naprawdę byłam zwykłą instruktorką fitnessu. Najwyraźniej jednak nie mogłam na to liczyć, bo Ryan wpatrywał się we mnie bez słowa, z zainteresowaniem. Z trudem przełknęłam ślinę i odparłam w końcu:
– Przykro mi.
– To było dawno temu, już się z tym pogodziłem. – Machnął ręką. – Nie rozmawiajmy na takie przykre tematy, dobrze? Powiedz mi lepiej, co teraz zamierzasz. Jak rozumiem, znalezienie prawa jazdy utwierdziło cię w przekonaniu, że jednak nie kłamałem. Zresztą powinnaś o tym wiedzieć od wczoraj, odkąd śledziłaś mnie do kawiarni. To był naprawdę majstersztyk, Mandy.
– Ach tak? – Skrzywiłam się. – Więc jakim cudem udało ci się mnie zauważyć?
– Poznałem cię po głosie – wyjaśnił, znowu z rozbawieniem. Po pokerowej twarzy sprzed minuty, gdy mówił o śmierci ojca, nie pozostało już ani śladu. – Mandy, poznałbym twój głos wszędzie. Dopóki nie podeszłaś do tych ludzi, naprawdę myślałem, że to tylko kelnerka. W ogóle nie widziałem cię na ulicy, choć, jak teraz o tym pomyślę, wydaje mi się, że mijałem kogoś ubranego tak jak ty wtedy przy stoisku z bajglami.
– Tak, to byłam ja – potwierdziłam. Zrobiło mi się nieco lepiej na duchu. W końcu Ryan znał mnie od zawsze, mogłam się domyślić, że pozna mój głos, nawet jeśli starałam się go lekko zmienić. – I owszem, masz rację, prawo jazdy i informacje na temat Dylan rzeczywiście mnie przekonały, że mówiłeś prawdę. Co tylko wszystko utrudnia, bo nie mam pojęcia, co teraz robić. W sumie to dobrze, że wpadłeś, bo miałam nadzieję, że coś mi podsuniesz. Może mówiłam ci o czymś przed wypadkiem? O jakichś śladach? O tym, co zamierzam robić? Cokolwiek?
Ryan zamyślił się, a zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się głośne dudnienie w drzwi. Wywróciłam oczami, spoglądając na zegarek; dziwne, minęło już sporo czasu, odkąd zamknęłam się z Ryanem w mieszkaniu, Alex i Zach powinni dawno wpaść i sprawdzić, czy jeszcze żyję. A potem zza drzwi dobiegł mnie znajomy głos:
– Amanda, otwieraj! Wiem, że tam jesteś i że nie jesteś sama! Otwieraj!
Zmartwiałam, po czym zalała mnie zimna furia. Znałam ten głos i to znaczyło, że moi sąsiedzi nie dotrzymali obietnicy.
Za drzwiami stał Josh.

6 komentarzy :

  1. Komórka, proste nie? xD Ale autentycznie, ja mam tak, że kiedy słyszę wibracje innego telefonu (modelu) niż swój, to już układam teorię spiskową! :P Także wcale się nie dziwę, że musiała trochę pomyśleć zanim doszła o co chodzi ;)

    Ci faceci to jest jednak nabuzowani testosteronem. Ale Ryan też trochę kretyn, bo niepotrzebnie walił tak mocno w te drzwi, a tak by w ogóle nikt nie musiał zauważyć, że ktoś przyszedł ;P Już myślałam, że Mandy taka straszna, pogroziła wszystkim paluszkiem i schowali się z podkulonym ogonem, a tutaj zonk. Chociaż też się zastanawiam, czy Josh nie mógł być już wcześniej w drodze, więc w sumie Zach i Alex nie musieli mu dawać znać ;) W każdym razie, pewnie się dowiem za tydzień ;)

    A ja tutaj byłam po północy, ale nic nie było :P No i jeszcze absolutnie genialny kursor :D Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, też tak czasami mam xD wydało mi się to prawdopodobne, zwłaszcza że dźwięk dochodził przecież spod podłogi xD

      Ach, no pewnie... i to nawet Zach i Alex :D tłukł się, bo myślał, że Mandy znowu zamierza go unikać, ale faktycznie mógł to zrobić nieco... dyskretniej. To znaczy na początku prawdopodobnie tak zrobił;) a, pewnie się dowiesz;]

      Tak, bo trochę mi zeszło i było już przed pierwszą, jak rozdział opublikowałam, bo musiałam go jeszcze sprawdzić. I kursor mi właśnie tu bardzo pasował :D

      Całuję! ;**

      Usuń
    2. Jednak dobrze myślałam, że siedzisko miało jakieś drugie dno :) Odkrywam tutaj jakąś nową naturę :D

      Fakt, z drugiej strony nigdy nie wiadomo, co tam strzeli jej do głowy, równie dobrze mogła zacząć się ukrywać xD Oczywiście jestem bardzo ciekawa, co tam nam wysmażyłaś na kolejny rozdział :D

      Też tak sobie myślałam ;) Haha, można jej celować między oczy :p Powinien być jeszcze taki bajer, że jak się kliknie, to zostawia ślad po kuli xD

      :**

      Usuń
    3. No widzisz, jaka jesteś spostrzegawcza xD

      No właśnie, zresztą ja myślę, że Ryan ciągle nie jest pewien, czy Mandy w którejś chwili znowu nie odbije^^ a, z tym następnym rozdziałem... cóż, trzeba trochę poczekać ;/

      Nie? Byłoby super, ale niestety nie ma takich bajerów xD a tak, można sobie tylko wyobrazić, że może jest ktoś, kto faktycznie chciałby jej celować między oczy^^

      ;**

      Usuń
  2. Dlaczego Ty mi to robisz? Jesteś okrutna! :(

    Ścielę się,
    Psia Gwiazda.

    PS Ten i poprzedni rozdział skomentuję dziś wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, wiem, ale naprawdę nic nie poradzę, uznałam, że tak będzie lepiej, niż jakbym nagle miała stanąć w miejscu. Pisanie mi ostatnio całkiem nie idzie ;/

      Komentuj, kiedy tylko zechcesz, przymusu nie ma;)

      Całuję!

      Usuń