Rankiem wpadła po mnie Scarlett, żeby zabrać
mnie do pracy. Trochę się stresowałam przed tą wizytą, ale szybko mi przeszło;
właściwie gdy tylko sobie uświadomiłam, że to wszystko było przejściowe. I
nieprawdziwe.
– U siebie na Brooklynie powinnaś mieć płyty z
układami i z muzyką – instruowała mnie, gdy wspólnie jechałyśmy metrem ku
odpowiedniej dzielnicy, w której mieścił się Fitness Paradise. – Czasami nagrywałyśmy je podczas zajęć. Gdybyś
nie wiedziała, co, gdzie i jak, wystarczy, że je obejrzysz. Ale znam cię na
tyle, że domyślam się, że przyjdzie ci to zupełnie naturalnie. – Puściła do
mnie oko, uśmiechając się szeroko. W metrze nie czułam się tak źle, gdy
jechałam z kimś, choć podejrzewałam, że gdybym miała wybrać się w podróż sama,
miałabym poważne problemy. Zwłaszcza na peronie. – Obejrzysz sobie najpierw z
jedne zajęcia, weźmiesz udział w drugich, a potem już na pewno będzie w
porządku. Musisz najpierw odzyskać formę, w końcu przez ostatni miesiąc pewnie
nic nie robiłaś.
– Nie mogłam – udało mi się wreszcie wtrącić. –
Nadal trochę się boję, czy szwy to wytrzymają. Ostatnim razem, gdy podjęłam
wysiłek fizyczny, skończyłam w szpitalu.
– Oj, ale kiedy to było! – Scarlett machnęła
ręką, jakby odnosiła się do wydarzeń sprzed paru lat, a nie paru tygodni. –
Teraz już wszystko będzie w porządku, jestem pewna. Powinnaś też porozmawiać z
Larrym. Przekażesz mu, że wracasz do pracy powoli, w ograniczonym wymiarze
godzin. Pomruczy i powkurza się, ale w końcu się zgodzi, taki już jest.
Miałam pewne wątpliwości, ale się z nimi nie
wyrwałam, żeby nie wyjść na mięczaka. Tak czy inaczej, zamierzałam sobie z tym
problemem poradzić.
Już na miejscu, w nowocześnie urządzonych,
zadbanych wnętrzach, poznałam koleżanki z pracy, te same, które swego czasu
przysłały mi kwiaty do szpitala. Ledwie nadążałam z zapamiętywaniem imion: była
Yvonne, szczupła dziewczyna koło trzydziestki z szopą czerwonych włosów, była
Jane, bardzo energiczna, pewna siebie brunetka o latynoskich rysach twarzy, była
najstarsza ze wszystkich Ally, po której widać było wyraźnie, że dobry wygląd
zapewniała jej tylko dbałość o kondycję fizyczną, była też Petra, która
wyglądała tak, jakby nas wszystkie mogła podnieść jedną ręką. W Fitness Paradise pracowało też dwóch
facetów – sympatyczny podrywacz Cameron i napakowany Bill. A całym tym cyrkiem
zarządzał, oczywiście, Larry.
Tego ostatniego nigdy wcześniej nie widziałam na
oczy, ale wyobrażałam sobie kogoś zupełnie innego. Właściwie byłam pewna, że
wyglądem będzie on przypominał resztę pracowników fitness klubu – oczywiście
bardziej prawdopodobnie mężczyzn niż kobiety – dlatego zdziwiłam się, gdy
wkroczyłam do jego biura, a moim oczom ukazał się niski, łysiejący człowieczek o pokaźnej tuszy i krzywych nogach. Około czterdziestoletni, ubrany w niebieską
koszulę z krótkim rękawem wpuszczoną w spodnie od garnituru, Larry absolutnie
nie wyglądał na ten postrach wszystkich pracowników, którego się spodziewałam.
To było miłe zaskoczenie.
– No proszę, proszę, Amanda Adams wreszcie pofatygowała
się do pracy – parsknął na mój widok, rozsiadając się w skórzanym fotelu tak
bardzo, że aż jęknęły biedne sprężyny. Spojrzałam na niego sceptycznie już z
progu niewielkiego gabinetu, w którym panował straszny zaduch. – Nasza gwiazda łaskawie
postanowiła wrócić na stare śmieci?
Zmarszczyłam brwi. Gwiazda? Próbował po prostu
być złośliwy czy raczej mu o coś chodziło? Ach, nieważne.
– Przecież wiesz, że miałam wypadek – odparłam,
niechętnie wchodząc głębiej do gabinetu. Był totalnie zagracony, a biurko
Larry’ego, za którym siedział, zawalone najróżniejszymi papierami. –
Informowała cię o tym najpierw Scarlett, potem mój chłopak, a wreszcie ja sama.
– Stara, dobra Amanda, zawsze wysługuje się
innymi. – Na twarzy Larry’ego pojawił się paskudny uśmieszek. Z irytacją
wywróciłam oczami.
– A co, miałam może lecieć do ciebie
bezpośrednio ze szpitala, z kroplówką?!
– Słyszałem też o amnezji – kontynuował
tymczasem, zupełnie nie zwracając uwagi na moje słowa. – Prawda to, biedactwo?
Naprawdę nic nie pamiętasz? Nawet swojego ulubionego szefa?
– A co, nigdy nie miałam innego? – zdziwiłam
się. Larry pozwolił sobie na kolejny uśmiech, równocześnie wycierając chustką
obficie spocone czoło. Widać nie pomagała mu nawet klimatyzacja.
– No proszę, niby amnezję ma, a odszczekuje się
tak samo jak zawsze – zauważył lekko. – Widzisz, słoneczko, problem w tym, że
nie wiem, czy mogę liczyć, że w takim stanie dasz sobie radę. Ta praca wymaga
mimo wszystko nieco umiejętności i chociaż twoich nigdy nie ceniłem wysoko,
jakieś tam jednak miałaś. W końcu bez kwalifikacji bym cię nie zatrudnił. A
teraz? I powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić, hmm?
Ach, więc o to chodziło. A tak przy okazji,
musiałam zapytać Scarlett, czy Larry zachowywał się jak ostatni dupek tylko
wobec mnie, bo z jakiegoś powodu miałam z nim na pieńku, czy raczej wobec
wszystkich bez wyjątku. Musiałam przyznać, że ta ostatnia ewentualność chyba
jednak podniosłaby mnie nieco na duchu.
– Dać mi szansę. – Wzruszyłam ramionami. – Na
pewno sobie poradzę. Zawsze sobie radzę. Potrzebuję tylko paru dni, żeby
wskoczyć w rytm. Kiedy już wszystko sobie przypomnę, będę mogła znowu prowadzić
zajęcia.
– No nie wiem, nie wiem. – Larry westchnął
teatralnie. – Z jednej strony pociąga mnie perspektywa bycia twoim dobrodziejem
i ciebie jako mojej dłużniczki, ale z drugiej to cholerna strata czasu. Poza
tym wcale nie jestem pewien, czy sobie poradzisz. Jeśli pamięć ci nie wróci…
– Czy ja kiedykolwiek sobie z czymś nie
poradziłam? – przerwałam mu, po czym pytająco podniosłam brwi. Larry oparł się
mocniej w fotelu i założył ramiona za głowę, przyglądając mi się ze
złośliwością w oczach; pod pachami jego koszula ciemniała od potu.
– Widzę, że odrobiłaś lekcje – mruknął. – Skoro
masz amnezję, to skąd niby możesz wiedzieć, że zawsze sobie dajesz radę?
– Bo zdążyłam się poznać – odparłam spokojnie. –
Wiem, jaki mam charakter. I wiem, że nie zawiodę.
– Masz tydzień – zadecydował w końcu, sięgając
po długopis i zapisując coś na jednej z tysięcy kartek walających się po
biurku. – Ale lepiej, żebym nie pożałował, że dałem ci szansę, Adams.
– Jasne, szefie – odpowiedziałam z uśmiechem,
odwracając się na pięcie. – Nie pożałujesz.
Byłam już przy drzwiach, kiedy mnie zatrzymał.
Zawołał mnie po imieniu; już z tej jednej rozmowy wywnioskowałam, że to było
dziwne. Odwróciłam się i spojrzałam na niego pytająco.
– Nie myśl, że to znaczy, że zapomniałem o tym
wszystkim, co rzuciłaś mi w twarz przed wypadkiem – syknął, czym mnie bardzo
zdziwił. W końcu nie miałam pojęcia, o co mogło chodzić. – Uznałem po prostu,
że miałaś wtedy chwilę niepoczytalności. Choć to nie było miłe.
– Możliwe… – przyznałam niepewnie. – Ale co
takiego wtedy powiedziałam?
– Ach, nie pamiętasz? – Znowu uśmiechnął się
złośliwie. – No tak, paskudna amnezja… Co to ona robi z człowiekiem, nie? Można
zapomnieć o takich istotnych sprawach. Na przykład o zmieszaniu z błotem
własnego szefa.
– Co?! – zapytałam raczej mało inteligentnie, bo
to było jedyne, co w tamtej chwili przyszło mi do głowy. Larry, bardzo z siebie
zadowolony, pokiwał głową.
– A tak. W ten sam dzień, kiedy miałaś wypadek,
przyszłaś spóźniona na zajęcia i cały czas byłaś rozkojarzona, a kiedy
zwróciłem ci uwagę, nawrzeszczałaś na mnie, zwyzywałaś, a potem rzuciłaś pracę.
Oczywiście już po tym, jak zdążyłem cię wywalić na zbity pysk. Nie pamiętasz?
Ostatnie pytanie zadał wręcz łagodnie, choć głos
ociekał mu jadem. Ze zdziwieniem zamrugałam oczami.
– Oczywiście, że nie, mam amnezję – prychnęłam.
– Ale skoro mnie zwolniłeś, to dlaczego teraz przyjąłeś z powrotem?
– Jak wspominałem, uznajmy to za chwilę
niepoczytalności. – Wzruszył ramionami. – Masz amnezję, a każdemu należy się
druga szansa, nie? Poza tym będziesz miała u mnie dług wdzięczności. Już ja
wymyślę, jak go sobie odebrać.
To ostatnie wytłumaczenie wydało mi się jednak
najbardziej prawdopodobne. Kiwnęłam głową, pożegnałam się pospiesznie i
opuściłam biuro Larry’ego, bo moje myśli znajdowały się już zbyt daleko, bym
mogła kontynuować tę idiotyczną rozmowę bez uszczerbku na jej logice.
Zmieszałam go z błotem i rzuciłam pracę? Serio?
No cóż, to mogło oznaczać tylko jedno. Faktycznie znalazłam jakiś dowód,
wskazujący na inną przyczynę śmierci Dylan, niż to podały gazety i stwierdziła
policja. Musiałam uznać, że nie było dłużej potrzeby męczyć się w roli Amandy
Adams i zaczęłam zwijać manatki. Zaczynając od pracy i szefa, którego musiałam
nie cierpieć. Musiało mi bardzo ulżyć, kiedy wreszcie mogłam mu wygarnąć, co o
nim naprawdę myślałam.
Ale to dowodziło, że faktycznie coś znalazłam. I
to tuż przed wypadkiem. Może tego samego dnia, może dzień wcześniej? W każdym
razie było to coś na tyle ważnego, że chodziłam w tym dniu rozkojarzona:
zajęcia mi nie wychodziły, a potem rozbiłam się samochodem na prostej trasie.
Ciekawe, co to mogło być takiego?
Kierując się na zajęcia Scarlett, na których
miałam obserwować ją i jej układ, starałam się poskładać to wszystko do kupy.
Co więc właściwie robiłam w dzień wypadku?
Poszłam do pracy. Nawrzeszczałam na szefa i się
zwolniłam. Poszłam do biura Josha, gdzie rozmawiałam z Marcusem. Pojechałam do mieszkania
Josha i się z nim pokłóciłam. Pojechałam do New Jersey, do rodzinnego domu
mamy, a w drodze powrotnej miałam wypadek.
Nie znałam dokładnych godzin i przez to ten
dzień wydawał mi się strasznie poszatkowany. Co robiłam w międzyczasie? Gdzie
byłam, czym się zajmowałam? Czy to podczas którejś z tych przerw zdobyłam
dowód, przez który znajdowałam się teraz w niebezpieczeństwie, a z pracy
zwolniłam się, bo się tego spodziewałam? Czy może miało to miejsce poprzedniego
dnia, a następnego już kończyłam sprawy? A może jednak w ogóle nie było żadnego
dowodu, a zarówno wypadek samochodowy, jak i ten w metrze odbyły się bez
udziału osób trzecich?
Tylko po co wtedy miałabym ukrywać notebooka?
Nie, to się nie trzymało kupy.
Byłam zamyślona przez całe zajęcia Scarlett, z
których w rezultacie niewiele wyniosłam. Wymówiłam się potem bólem głowy i
postanowiłam wracać do domu.
Miałam do niego niedaleko, ale mimo to zamówiłam
sobie taksówkę, bo na myśl o samotnym skorzystaniu z metra robiło mi się jakoś
tak… niedobrze. Chyba jednak tak całkiem mi nie przeszło po tamtym wypadku.
Poza tym wolałam nie sprawdzać, która z możliwości była prawdą i czy faktycznie
ktoś chciał zrobić mi krzywdę, czy raczej byłam bezpieczna.
Po drodze zastanawiałam się nad jeszcze jedną
kwestią. Josh.
Skoro w dniu wypadku zaczynałam zwijać swoją
przykrywkę, powinnam z nim chyba zerwać. A jednak z jego słów wynikało, że
wcale tak nie było. Owszem, przyznawał, że się pokłóciliśmy, ale nie, że się
rozstaliśmy. On mnie wypominał Ryana, ja jemu Cassie; brzmiało to jak typowa
kłótnia typowej pary, a nie powód do zerwania. Ale przecież miałam na to tylko
słowo Josha, a on na początku próbował mnie parę razy okłamywać. Wmówił mi
przecież, że byliśmy zaręczeni, a poza tym nawet się nie zająknął na temat byłej
żony. Może więc i tym razem kłamał? Może w dniu wypadku zerwałam z nim, a on po
prostu nie chciał mi o tym powiedzieć?
Dobrze, może to i było niedorzeczne, ale nie
mogłam się pozbyć tej myśli. A jeśli z nim jednak nie zerwałam? Czy to
oznaczało, że wcale tego nie chciałam, bo mimo wszystko coś do niego czułam i
nie chciałam go zranić?
Nie zdążyłam dojść do żadnych sensownych
wniosków, co bardzo mnie zirytowało. Kiedy płaciłam taksówkarzowi i kierowałam
się w stronę naszej klatki schodowej, zastanawiałam się, czy był jakiś sposób,
żeby to sprawdzić. Nie mogłam przecież zapytać Josha wprost, czy wtedy ze sobą
zerwaliśmy; a nawet gdybyśmy jednak się nie rozstali, to przecież nie był
powód, żeby zaraz twierdzić, że coś do niego czułam. Może z jakiegoś powodu po
prostu wolałam poczekać? Zamknąć sprawę, a dopiero potem wyjechać? Przecież nie
mogłam wiedzieć na pewno.
W zasadzie nic nie wiedziałam na pewno i to było
najbardziej frustrujące.
Na moim piętrze na korytarzu spotkałam Zacha.
Wyglądało na to, że właśnie gdzieś wychodził i chciał zamknąć drzwi swojego
mieszkania, ale na mój widok gwałtownie je otworzył, gotowy z powrotem dać
nura do środka. Z trudem powstrzymałam na ten widok śmiech. Zach chyba wciąż
oczekiwał bury za wezwanie do mnie Josha poprzedniego dnia.
– Hej, Zach! – zawołałam wobec tego pojednawczo.
– Dzięki za interwencję wczoraj. Przepraszam, że tak na was naskoczyłam.
Zach wyraźnie odetchnął z ulgą, jakby moje słowa
zdjęły mu z serca ogromny ciężar. Poprawił zjeżdżające mu na nos okulary, po
czym odparł:
– Nie ma sprawy, księżniczko. Mam nadzieję, że
się nie gniewasz. Baliśmy się o ciebie…
– Tak, wiem, i pewnie, że się nie gniewam –
zapewniłam go ciepło. – Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie wy. Gdybyście
nie zawiadomili Josha i nie otworzyli mu potem drzwi. Zapomniałam dać mu nowy
komplet kluczy po wymianie zamków.
– Tak, dobrze, że Alex dorobił nam drugi
komplet. – Zach pokiwał głową, po czym rzucił krótkie spojrzenie do środka
mieszkania. – Wiesz co, księżniczko, skoro tu już jestem, to może oddam ci
twoje stare klucze? Wiem, że tobie są już one niepotrzebne, ale u nas walają
się bez sensu.
Kiwnęłam głową; wprawdzie nie miałam pojęcia, co
robić ze starym kompletem kluczy, ale głupio było odmówić. Zach zniknął na
chwilę w czeluściach swojego mieszkania, po czym wrócił z zawieszonymi na
wspólnym kółku kluczami z breloczkiem w kształcie Statui Wolności. Myślałby
kto, że z niego taki patriota.
– Trzymaj. – Zach podał mi klucze, po czym
dodał, zamykając swoje mieszkanie: – Więc czy to znaczy, że ten twój były facet
już się tu więcej nie pojawi? Przecież na odchodnym mówił, że to jeszcze nie
koniec.
– Mam nadzieję, że nie, bo następnym razem,
kiedy tylko stanie pod moimi drzwiami, natychmiast wezwę policję. – Przyjrzałam
się uważnie kluczom, po czym zmarszczyłam brwi. – Zach? Czegoś tu nie kapuję.
Przecież w mieszkaniu mam dwa zamki, tak samo było jeszcze przed ich wymianą.
Te dwa poznaję, ale trzeciego nie. Skąd się tutaj wziął?
Pokazałam mu trzeci klucz, który nieco różnił
się od pozostałych. Tamte były w miarę nowe, płaskie, jak wszystkie klucze do
nowoczesnych zamków; ten trzeci z kolei to był tradycyjny klucz z dziurką w tym
miejscu, którym się go przekręca, długi, w kształcie walca, z zupełnie innymi
ząbkami. Tamtymi dwoma kluczami otwierałam drzwi do swojego mieszkania
wcześniej, zanim jeszcze Alex sprowadził ślusarza do wymiany zamków; tego
trzeciego nie znałam. Był mi zupełnie obcy i nie miałam pojęcia, co mógł robić
w tym komplecie.
Zach przyjrzał się wskazanemu przeze mnie
kluczowi, po czym roześmiał się i wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia – przyznał, oddając mi klucze.
– Zapytałem cię o to, gdy dawałaś nam ten komplet po raz pierwszy; powiedziałaś
tylko, że to twój klucz awaryjny. Nie mam pojęcia, co to znaczyło, i sądząc z
twojej miny, ty też?
– Tego klucza nie było ani w komplecie Josha,
ani Scarlett – wyjaśniłam niechętnie, bo przeczuwałam jakąś grubszą aferę,
którą niekoniecznie musiałam dzielić się z Zachem. Chyba powinnam raczej
zapytać Ryana. – Nie wiem, jak w moim, bo przecież dlatego wymienialiście mi
zamki. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
– No, to masz zagadkę do rozwiązania,
księżniczko – zaśmiał się Zach, po czym zerknął na zegarek. – Przepraszam cię
strasznie, ale muszę już lecieć, o tej porze zwykle jest sporo klientów, a Alex
tym razem został sam w kawiarni. Do zobaczenia!
– Cześć – odpowiedziałam odruchowo, nadal
wpatrując się w klucz. Odblokowało mnie dopiero po chwili, kiedy kroki Zacha
umilkły już na schodach. Schowałam klucze do torby i ruszyłam w stronę swojego
mieszkania.
Klucz awaryjny, przypomniałam sobie. Co to mogło
znaczyć? Gdzie jeszcze mogłam sobie otwierać jakieś drzwi…?
Czułam, że powinnam to wiedzieć, że coś mi
umykało, tylko nie wiedziałam, co; chociaż jednak bardzo się starałam, nie
udało mi się tego pochwycić. Zamknęłam drzwi, zdjęłam i buty i rzuciłam się na
sofę, ale nic nie pomogło. Miałam wrażenie, że uciekło mi jakieś skojarzenie,
ale nie byłam w stanie go przywołać.
Zwłaszcza że wkrótce potem zabrzmiał dzwonek u
drzwi.
Zdziwiłam się nieco, słysząc go, bo do tej pory
wszyscy używali pięści – zarówno Ryan, kiedy wpadł do mnie poprzedniego dnia,
jak i potem Josh, Alex i Zach. Chyba dlatego założyłam, że dzwonek nie działał,
a tu proszę – taka niespodzianka! Najwyraźniej dzwonek był dla nich po prostu
za mało melodramatyczny.
Porzuciłam rozważania na temat awaryjnego klucza
i poszłam zobaczyć, dla kogo wobec tego dzwonek był wystarczająco
melodramatyczny; otwarłam drzwi i zawahałam się, widząc w progu obcego faceta.
Facet miał ponad trzydzieści lat, był wysoki i
szczupły, ubrany w jasną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i garniturowe
spodnie; marynarkę miał przewieszoną przez ramię. Ciemna, oliwkowa cera, ciemne
włosy zaczesane do tyłu, brązowe oczy w ciemnej oprawie i surowe rysy twarzy
sugerowały, że mężczyzna musiał mieć jakiegoś europejskiego przodka. W innej
sytuacji pewnie uznałabym go za przystojnego, ale jego oczy patrzyły na świat –
a przynajmniej na mnie – drwiąco, a usta były wykrzywione w ironicznym
uśmiechu.
Powtórka z Larry’ego, przemknęło mi przez głowę,
ale nic nie powiedziałam. Czy to był dzień pod hasłem „Zmieszajmy z błotem
Amandę”? Bo ten facet bynajmniej nie wyglądał, jakby przybywał w pokoju.
– Wpuścisz mnie? – zapytał, podnosząc brwi i
nonszalancko opierając się ramieniem o futrynę. Ten głos wydał mi się znajomy,
ale nie na tyle, żeby ryzykować. Zamiast tego założyłam ramiona na piersi i
odpowiedziałam również pytaniem:
– A ty to kto?
Roześmiał się. Serio, roześmiał mi się prosto w
twarz!
– Poważnie? Ach, zapomniałem o twojej amnezji,
słonko. – Dlaczego wszyscy w tym mieście musieli mnie traktować tak
protekcjonalnie? Miałam serdecznie dość wszystkich tych „słonek”, „biedactw” i
„kochań”. Właściwie nie przeszkadzała mi tylko księżniczka używana przez moich
sąsiadów, bo oni mówili to szczerze. Taki mieli sposób bycia i już. – Marcus
O’Brien, rozmawialiśmy już ze sobą.
Niepewnie uścisnęłam wyciągniętą w moją stronę
dłoń, bo byłam prawie pewna, że to nie był szczery gest. Ale co tam…
Marcus O’Brien, no tak, fragment układanki wskoczył
we właściwe miejsce. Facet, który wysłał mi do szpitala kwiaty, chociaż wcale
za mną nie przepadał. Który uważał, że moje zainteresowanie Joshem nie było
szczere. No cóż, w tym ostatnim akurat miał rację, ale oskarżał mnie z zupełnie
niewłaściwych powodów… Zresztą nieważne. Ten głos rzeczywiście był znajomy, w
końcu to od niego pierwszego dowiedziałam się o samobójstwie jednego z ich
dyrektorów.
– Rozmawialiśmy? – zdziwiłam się, po czym
teatralnie uderzyłam dłonią w czoło. – Ach, no tak, rzeczywiście, to była ta
rozmowa, w której oskarżyłeś mnie o udział w śmierci Lucasa Andersona, prawda?
Przez twarz Marcusa przemknęła irytacja i równie
szybko zniknęła, ale i tak poczułam cień satysfakcji. Dobrze mu tak!
– Właściwie to o nic cię nie oskarżyłem – sprostował
spokojnie. – Raczej… chciałem wypytać o pewne sprawy, a ponieważ wykazałaś się
całkowitą niewiedzą w tym temacie, musiałem cię wtajemniczyć. Ale nie po to
przyszedłem. Czy teraz, kiedy prezentacji stało się zadość, mogę wreszcie
wejść?
Wahałam się jeszcze sekundę, ale potem wreszcie
go wpuściłam. Nie mogłam przecież pokazać po sobie, że bałam się obcych, a
nawet tych ludzi, których przed wypadkiem uważałam za znajomych. Wziąłby mnie
za paranoiczkę.
Marcus musiał się u mnie czuć bardzo swobodnie,
bo natychmiast rozparł się w jednym z foteli, po czym zapytał o kawę. Sucho
wyjaśniłam mu, że nie próbowałam jeszcze obsługiwać mojego ekspresu i że nie
mam pojęcia, czy nie wywoła to jakiejś katastrofy, a kiedy to usłyszał, sam
poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Byłam tak zaskoczona, że aż polazłam za
nim i usiadłam na jednym z barowych stołków, przyglądając się jego staraniom.
Musiałam przyznać, że szło mu to całkiem sprawnie.
– Czy teraz wreszcie powiesz mi, po co
przyszedłeś? – zapytałam spokojnie, gdy za drugim podejściem trafił na szafkę z
kubkami. Nie zamierzałam mu niczego ułatwiać.
– Myślałem, że to oczywiste. – Spoczęło na mnie
brązowe, pełne rozbawienia spojrzenie. – Chcę się dowiedzieć, dlaczego
wyprowadziłaś się od Josha.
Zirytowała mnie już sama forma tej wypowiedzi.
Nie żadne „chciałbym”, nie żadne „proszę”, tylko zwykły tryb oznajmujący, w
jego ustach brzmiący prawie jak rozkaz. Chcę się dowiedzieć. Wyglądało na to,
że temu facetowi nikt nie odmawiał, a już zwłaszcza kobiety.
– To go zapytaj – warknęłam, nie próbując nawet
udawać dobrych manier. Marcus pokiwał głową, nawet na mnie nie patrząc.
– Zrobiłbym to, ale Josh od paru dni nie chce ze
mną rozmawiać. Właściwie z nikim nie chce. Pracuje od rana do nocy i niedługo
zmieni się w prawdziwego pracoholika.
Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, które szybko
od siebie odpędziłam. Nie miałam czasu na bzdury!
– W twoich ustach to brzmi prawie strasznie –
zadrwiłam. – Słuchaj, to, co jest między Joshem a mną, to nie jest twoja
sprawa. Sami to załatwimy między sobą, a tobie nic do tego.
– No proszę, niby masz amnezję, niby nic nie
pamiętasz, a jednak tak się odszczekujesz? – zdziwił się. Zabawne, to była już
druga osoba tego dnia, która miała do mnie o to pretensje. Czyżby oczekiwali, że
amnezja zmieni mnie w cichą, potulną myszkę tylko dlatego, że nie czułam się do
końca pewnie w swoim życiu? Ależ po moim trupie! – Słuchaj, Amanda. Wiele razy
ci to powtarzałem, ale nie pamiętasz, więc może powiem jeszcze raz. Ja w
zasadzie nic do ciebie nie mam, może i jesteś porządną dziewczyną, nie wiem.
Ale kiedy chodzi o Josha, staję się dużo bardziej uprzedzony. Nie pozwolę, żeby
związał się z byle kim, bo jestem jego przyjacielem. Dbam o jego interesy
wtedy, gdy jego zaślepi twoja ładna buzia. Więc bardzo cię proszę, jeśli
zamierzasz się nim bawić, po prostu daj sobie spokój. A jeśli chcesz od niego
wyciągnąć pieniądze, to ostrzegam, że to nie będzie takie łatwe.
Do głowy wpadła mi nagle pewna myśl, którą
postanowiłam natychmiast sprawdzić. Puściłam mimo uszu całą jego przemowę, a
zamiast tego zapytałam:
– A ty, Marcus? Masz kogoś? Dziewczynę,
narzeczoną, żonę?
Wzdrygnął się wyraźnie.
– Ja? Zwariowałaś? – odparł z niesmakiem. –
Oczywiście, że nie. Jestem singlem. Jestem twardszy od Josha, żadna kobieta
nigdy nie zrobi ze mną tego, co ty zrobiłaś z nim.
Uśmiechnęłam się paskudnie.
– Więc najprawdopodobniej chcesz, żeby Josh też
był samotny, bo wtedy znowu będziecie mogli razem chodzić wyrywać panienki, co?
– rzuciłam z rozbawieniem.
Marcus spojrzał na mnie ze zdumieniem. Nawet
jeśli tego nie przyznał, i tak wiedziałam, że miałam rację. Trafiłam w
dziesiątkę za pierwszym razem, chociaż wcale nie znałam ani jego, ani sytuacji!
Chyba jednak miałam w sobie szpiegowskie geny, bo umiejętność dedukcji opanowałam
niemalże perfekcyjnie.
– Nie odwracaj kota ogonem – zażądał następnie
stanowczo Marcus, gdy tylko już przeszła mu początkowa konsternacja. – Nie
chodzi o Josha i o mnie, tylko o Josha i o ciebie! Amanda, dobrze znam ten typ
kobiet, który sobą reprezentujesz. Widziałem ich aż za dużo w biurze Josha.
Sekretareczki, którym się wydaje, że złapią bogatego szefa dużej firmy.
– Nie jestem sekretarką – zaprotestowałam z
oburzeniem. Wzruszył ramionami, zabierając wreszcie z ekspresu kubek z gotową
kawą.
– Nieważne – prychnął. – To tylko typ, nazwałem
go tak, bo najwięcej wśród niego jest sekretarek. Takich kobiet, które decydują
się na romans, licząc płonnie, że wyjdzie z tego coś więcej, a gdy okazuje się,
że nic z tego, wpadają w rozpacz lub szał, zależnie od charakteru. Wiesz, czym
kończyły się takie sprawy? Płaczem, ciążą, a czasami nawet pistoletem. Znam to
aż za dobrze. Josh zawsze uwielbiał podrywać swoje sekretarki. Myślisz, że
dlaczego tak często je zmienia? I wiesz, co na nie wszystkie działa najlepiej?
Pieniądze.
Myślał, że mnie tym zrani? Uprzedzi do Josha?
Gość najwyraźniej nie chciał, żeby jego przyjaciel był szczęśliwy z kobietą i
teraz próbował rozbić jego kolejny związek. Gdybym była zwykłą dziewczyną,
nawet zakochaną w Joshu, to by pewnie pomogło, przynajmniej zasiało ziarno
niepokoju, a tak? A co mnie to obchodziło? Ja i tak niedługo zamierzałam wrócić
do Pasadeny, a Josh mógł się do woli umawiać ze swoimi sekretarkami.
– Jedna z nich kiedyś się uparła – kontynuował
Marcus, najwyraźniej zdeterminowany, żeby mnie zniechęcić. – Josh miał z nią
romans tuż przed ślubem z Cassie, a wiesz, jaki ten ślub był ważny, prawda?
Groziła, że wszystko ujawni, więc Josh zapłacił jej za milczenie. Naprawdę
dobrze jej zapłacił. I wiesz co? Wszystkie uczucia nagle gdzieś zniknęły.
Podeszłam bez słowa do drzwi i otworzyłam je
szeroko. Marcus jeszcze przez chwilę wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem,
zanim zorientował się, o co chodzi. Ale ja… po prostu nie miałam ochoty tego
dłużej słuchać. Nawet jeśli nie czułam nic do Josha.
– Nie chcę pieniędzy Josha
– oświadczyłam na koniec. – Nie jestem sekretarką.
Jak to nikt nie będzie płakać?! Ja będę! Czekałam do trzeciej aż się nowy rozdział pojawi, no, to coś musi znaczyć, prawda?
OdpowiedzUsuńŚcielę się,
Psia Gwiazda.
Noo, nie wiem, czy ty dobrze, ale mimo wszystko mi miło. Przepraszam za ten rozdział, dwa tygodnie przerwy spowodowały, że zupełnie o nim zapomniałam xD co do następnego - mam napisane jakieś 2/3, ale nie ruszyłam z nim dalej już od paru miesięcy, co dobrze mu nie wróży. Tak więc postaram się, ale nic nie obiecuję.
UsuńCałuję!
Hej! Tylko niech czasami nie wpadnie Ci do głowy żaden szalony pomysł, żeby usuwać bloga! Wiem, że kuszą Cię inne, ale pomyśl o tym, że jednak włożyłaś w tego bloga sporo pracy, a to, że my trochę poczekamy, to nie szkodzi :D Poza tym, ja chyba umrę z ciekawości, jeśli się nie dowiem, o! W ogóle tutaj jest 21 rozdziałów! Ja nawet u siebie tylu nie mam o.O
OdpowiedzUsuńJakie zaskoczenie! Wiesz, że nawet nie pomyślałam o tym, że Mandy nie widziała Marcusa po wypadku xD Jak czytałam, to sobie pomyślałam, że kurier przyszedł, haha, a później, że jakiś bandzior. Ha, ale kto wie :D No i kolejny nowy wątek, bo gdzie może pasować ten klucz? ^^ Miała tajemnice przed wypadkiem, to teraz również ma tajemnice jakby przed samą sobą. Tak powoli dokładasz te wskazówki :P
Tymczasem pozdrawiam i życzę weny :**
Nie, nie, taki pomysł mi na pewno nie wpadnie. Chcę skończyć Cel, nawet jeśli miałabym się z nim męczyć ze dwa lata. Inne blogi wprawdzie owszem, kuszą, ale nie jestem do nich przywiązana, a do tego tak, więc usuwać nie będę - co najwyżej na jakiś czas zawieszę.
UsuńHaha, a wiesz, że ja też, jak czytałam ten rozdział, to specjalnie sprawdzałam, czy czegoś nie poplątałam i czy Mandy przypadkiem już wcześniej się z Marcusem nie widziała, bo nie pamiętałam? xD więc nie tylko Ty o tym nie myślałaś xD a mnie to bardziej wyglądało na scenę z nowym Tró Loverem, ale cóż, może się nie znam^^ co do klucza z kolei - a, to taka kiepska zagadka, Mandy na to wpadnie już w kolejnym rozdziale. Ale cichosza;) tak się staram, bo przecież inaczej wszystko skończyłoby się w ciągu paru rozdziałów. Chociaż teraz, jak patrzę na to, jak nad tym tekstem utknęłam, to myślę, że może nie byłoby to takie złe...
A przyda się:) dziękuję i całuję! ;**
Nieee... *rozpacza*
OdpowiedzUsuńCóż, będę czekać, co mi pozostało? Trzymam kciuki za szybki powrót weny, a także za to, żebyś miała chwile (długie) wytchnienia.
Ścielę się,
Wierna i oddana Psia Gwiazda
Nie mogę się doczekać :) Także powodzenia w pisaniu :D
OdpowiedzUsuń