Wnętrze domu przypominało wnętrze każdego innego
opuszczonego budynku. We wpadającym przez brudne okna świetle wyraźnie już od
wejścia zobaczyłam ukryte pod białymi pokrowcami meble, te stojące w salonie
duchy minionych lat, kiedy to po obecnie zakurzonej podłodze nadal chodzili
ludzie, nadal siadali w opuszczonych teraz fotelach, palili ogień w od dawna
zimnym kominku. Stojąc w progu i ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie, bardzo
wyraźnie wyobraziłam sobie tych ludzi – moją matkę jako małą dziewczynkę i jej
rodziców, głosy i śmiechy w tym domu, całą rodzinę siedząca na kanapie w
salonie albo przy stole w przyległej do niej jadalni. A potem mrugnęłam i to
wszystko znikło, i znowu widziałam tylko smutny, pusty dom z dawno porzuconymi,
starymi meblami, opuszczone, ciche, wyludnione pomieszczenia, do których od
dawna nikt nie zaglądał.
– Nie rozumiem tylko, po co… – zająknęłam się,
po czym wreszcie wzięłam w garść, weszłam głębiej do salonu i dokończyłam
pewnie: – …dlaczego zostawili go w takim stanie. Dlaczego go nie sprzedali?
– Nie wiem. – Ryan stanął obok mnie i wzruszył
ramionami. – Pewnie twoja matka ma do niego sentyment.
– Gdybym ja miała sentyment do jakiegoś domu, na
pewno nie chciałabym, żeby stał taki pusty – mruknęłam, pobieżnie rozglądając
się dookoła. – W takich miejscach powinny straszyć duchy.
– Duchy, też coś! – prychnął ostentacyjnie. –
Zakładając, że duchy w ogóle istnieją, uważam, że powinny straszyć raczej w
domach, w których kiedyś stało się coś złego. Jak Amityville. A tutaj? To po
prostu pusty dom, z którego w którymś momencie wyprowadziła się młoda,
szczęśliwa dziewczyna. Nigdy nie było tu żadnych tragedii.
Zrobiłam kilka kroków do przodu i dotknęłam
pokrowca na jednym z foteli, przygryzając równocześnie wargę. Strasznie dziwnie
się z tym czułam, chodząc po domu, w którym kiedyś, dawno temu, mieszkała
podobno moja matka, zwłaszcza że nadal jej nie pamiętałam. Poza tym miałam
chyba przecież z tym domem związane jakieś własne wspomnienia. Byłam tu
wcześniej? Mijałam już te zakurzone, białe pokrowce, pod którymi ukrywały się
stare, wysłużone meble? Co wtedy sobie myślałam? Jak patrzyłam na to wszystko?
Czy w ogóle miało to dla mnie jakieś znaczenie?
– Może wejdziemy dalej? – Usłyszałam za sobą
spokojny głos Ryana. – Mamy do przeszukania sporą powierzchnię, a nie chcemy
chyba niepotrzebnie tracić czasu, co? Twój chłopak mógłby się niepokoić.
Ironia w jego głosie bardzo mi się nie
spodobała, ale nie skomentowałam tego, odwracając się do niego na pięcie i
wychodząc do dużego korytarza, biegnącego przez całą szerokość domu. Tam było
jeszcze bardziej ponuro, bo brakowało światła wpadającego przez okna. Prąd
odcięto dawno temu, więc co najwyżej mogłabym sobie poświecić latarką – gdybym
ją ze sobą zabrała, oczywiście.
– Dobrze. Ty sprawdź pokoje po lewej stronie
korytarza, a ja sprawdzę te po prawej – mruknęłam, bardzo niechętnie odwracając
się do niego plecami. Miałam dziwne wrażenie, jakby w każdej chwili mógł się na
mnie rzucić.
Jasne, to było kompletnie głupie. Ryan dotąd nie
dał mi ani jednego powodu, żeby mu nie wierzyć, to jemu przecież zawdzięczałam
odkrycie przynajmniej tej części prawdy, której nie zachowałam wyłącznie dla
siebie. Był wobec mnie szczery i uczciwy, nawet jeśli momentami nie zachowywał
się do końca fair. I wcześniej, przed rozmową ze staruszką, nie przyszło mi do
głowy w niego wątpić.
Wiedziałam jednak, jak bardzo Ryan niechętny był
tym moim poszukiwaniom. Jak bardzo chciał, żebym dała sobie spokój i wróciła do
Pasadeny. Może miał jakiś powód, żeby mnie do tego namawiać? Może uznał, że
naiwną, wierzącą we wszystko Amandę Adams zbajeruje się dużo łatwiej niż
ostrożną, ciągle oglądającą się za siebie Amandę Griffin? Jakie tak naprawdę
miałam powody, żeby mu ufać? Żeby uznać, że powiedział mi całą prawdę?
Okłamał mnie przynajmniej raz, tego dowiedziałam
się od staruszki z naprzeciwka. Skąd więc mogłam wiedzieć, że nie robił tego
częściej?
Ryan bez słowa przystał na moją propozycję,
rzucił mi jeszcze jedno lekko zaniepokojone spojrzenie, po czym zniknął w
pierwszych drzwiach, zostawiając mnie samą na korytarzu. Przez moment jeszcze
się wahałam, patrząc za nim – z jednej strony odetchnęłam z ulgą, że się go
pozbyłam, ale z drugiej nie byłam pewna, czy mogłam spokojnie puścić go samopas
– po czym jednak niechętnie zaczęłam kontrolę pomieszczeń po mojej stronie
korytarza.
Najpierw trafiłam na spiżarnię, którą
przejrzałam szybko, nie spodziewając się, bym mogła coś tam ukryć. Na
wszystkich pustych półkach leżał gruby kurz, co oznaczało, że od dawna nikt tam
nie zaglądał. Potem jednak, przeszedłszy do kolejnego pokoju, znalazłam się w
czyimś gabinecie i od razu wiedziałam, że trafiłam w dziesiątkę.
Centralnym meblem w pokoju było stojące pod
oknem biurko, jako jedyne nieprzykryte białym pokrowcem. Było starannie wytarte
z kurzu i całkowicie puste, lśniące we wpadającym przez okno dziennym świetle
błyszczącą powierzchnią ciemnobrązowego drewna. Podeszłam ostrożnie bliżej,
równocześnie uważnie rozglądając się dookoła. Kilka niewysokich regałów również
przykryto pokrowcami, podobnie jak coś, co, jak podejrzewałam, było stolikiem
do kawy i stojącymi wokół niego fotelami; tylko biurko wyglądało na używane.
Zmarszczyłam brwi, podchodząc do niego i palcem przejeżdżając po blacie. Był
czysty.
Czy nie ukryłabym się lepiej, gdybym to właśnie
w biurku trzymała jakieś swoje rzeczy? W końcu w mieszkaniu na Brooklynie
miałam skrytkę z prawdziwego zdarzenia. A tu? Miałabym trzymać wszystko tak na
widoku…?
Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że miało
to swój sens. W końcu tutaj nie musiałam się ukrywać. Dom matki w New Jersey
był moim sekretnym schronieniem, miejscem, o którym nie wiedział nikt; to
dlatego mogłam tam swobodnie chować rzeczy, o których nie chciałam, by
dowiedział się ktokolwiek z mojego życia w Nowym Jorku. Niepotrzebne mi tu były
skrytki, schowki czy jakieś tajemnice, bo tylko ja – oraz, jak się okazało,
również Ryan – wiedziałam o tym miejscu.
Z tą myślą pochyliłam się nad biurkiem,
otwierając pierwszą z brzegu szufladę. Pusta. Szarpnęłam za rączkę drugiej; już
gdy ją otwierałam, po braku oporu wyczułam, że w środku i tej nic nie było. A
potem wysunęłam ostatnią, dolną, a moim oczom ukazała się czarna, lśniąca górna
klapa niewielkiego notebooka.
Wyjęłam go na blat biurka z uczuciem triumfu w
sercu. Chociaż tyle! Teraz wreszcie sekrety Amandy Griffin miały stanąć przede
mną otworem!
Pomyślałam, że warto byłoby mimo wszystko
zawołać Ryana, ale ponieważ nie chciało mi się wychodzić na korytarz, wyjęłam
komórkę i znalazłam w pamięci numer, który sobie zapisałam. Zanim jednak
nacisnęłam zieloną słuchawkę, zawahałam się, bo ten widok – numer z widniejącym
nad nim opisem – wywołał we mnie dziwne uczucie. Dopiero po chwili, gdy do
mojej głowy z siłą huraganu wtargnęło obce wspomnienie, zrozumiałam, co to
było.
Nacisnęłam
zieloną słuchawkę.
– Jak
mogłeś mi coś takiego zrobić?! – zawołałam z wściekłością, którą poczułam
bardzo głęboko, gdzieś w samym sercu. Byłam wściekła, byłam zwyczajnie
wściekła, ale to również dlatego, że kłębiły się we mnie rozpacz i rozżalenie.
Lewą ręką gwałtownie wyprostowałam kierownicę, wyjeżdżając ostro z zakrętu, a
prawą wsadziłam sobie komórkę między ucho a ramię. – Wiem, że w przeszłości
różnie między nami bywało, Ryan, ale nie spodziewałam się… Nie sądziłam, że
mógłbyś mi zrobić coś takiego, tak mnie oszukać! Nie chcę cię więcej widzieć na
oczy, rozumiesz? Nigdy ci tego nie wybaczę!
Rzuciłam
komórkę na siedzenie pasażera, dosyć gwałtownie kończąc nagranie na pocztę
głosową Ryana. Miałam szczerą nadzieję, że nie mógł odebrać telefonu, bo stało
mu się coś bardzo złego. Czułam się tak mocno skrzywdzona, że miałam ochotę
skrzywdzić go równie mocno, odpłacić mu pięknym za nadobne!
Och, jak
bardzo go nienawidziłam…
Odetchnęłam głęboko, z trudem wracając do
rzeczywistości. Komórka wysunęła mi się z ręki, z brzękiem upadając na blat
biurka. Palcami ścisnęłam nasadę nosa, próbując złapać to wspomnienie, nie
pozwolić mu ponownie zniknąć, rozpłynąć się w zalegającym moją głowę mroku.
Adrenalina wraz z krwią zaczęła mi krążyć w żyłach, jeszcze zanim wpadła mi do
głowy pierwsza sensowna myśl.
To było wspomnienie. Moje wspomnienie,
prawdziwe, sprzed amnezji! Ciężko usiadłam na krześle przy biurku, obawiając
się, że inaczej nogi nie utrzymałyby mnie w pozycji pionowej. Do diabła, to
było moje prawdziwe wspomnienie…!
Przez moment nie mogłam w to uwierzyć. Tyle
tygodni tak zupełnie bez niczego, a potem nagle coś takiego…! Zaraz potem
jednak euforię zastąpił we mnie rosnący niepokój, którego źródło zrozumiałam od
razu. Wyglądało na to, że coś jednak było nie tak.
Spróbowałam skupić się na tym, co pamiętałam.
Nie miałam pojęcia, co miałam na myśli ani dlaczego dzwoniłam do Ryana;
widziałam tylko to wszystko, co działo się dookoła. Na pewno byłam w jakimś
samochodzie, którego nie poznawałam; prowadziłam, w dodatku byłam sama, bo
komórkę rzuciłam na puste siedzenie pasażera. Gdyby ktoś ze mną jechał, musiałby siedzieć
na tylnym siedzeniu, a po co, skoro przednie było wolne? Nie poznawałam tej
drogi, ale wiedziałam, że było ciemno, padał deszcz, ale nie bardzo mocny, bo
wycieraczki pracowały leniwie, a trasa była słabo oświetlona. Pamiętałam nawet,
że w którejś chwili przełączyłam światła na drogowe.
W pierwszej chwili nie zwróciłam większej uwagi
na scenerię; najważniejsza wydała mi się wypowiedź, którą nagrałam na skrzynce
Ryana, oraz uczucia, jakie temu towarzyszyły. Uświadomienie sobie jednak, że to
nie było nic dobrego, tylko zwiększyło mój niepokój.
No więc dobrze, byłam wściekła. Na niego. I
wiedziałam – choć nie miałam pojęcia, skąd – że nie blefowałam wtedy, mówiąc,
że nie chcę go więcej widzieć. Naprawdę tak myślałam, możliwe, że tylko w
gniewie, ale jednak. Wyglądało na to, że Ryan nie był jednak wobec mnie tak
szczery, jak bym tego chciała. Wręcz przeciwnie – wyglądało raczej na to, że
oszukał mnie w jakiejś ważnej sprawie, a gdy w końcu do tego doszłam, gdy
odkryłam jego zdradę, od razu go poinformowałam, że już wiem i że tak tego nie
zostawię. Musiało to być coś bardzo nagłego i ważnego, skoro zareagowałam tak
gwałtownie, nie czekając nawet, aż dojadę do celu, tylko dzwoniąc do niego
jeszcze z samochodu.
Dopiero potem uświadomiłam sobie, co jeszcze w
tym wspomnieniu było tak istotne. Był wieczór, jechałam sama pustą, śliską
drogą. Ten opis idealnie pasował do wycieczki do New Jersey, która zakończyła
się dla mnie szpitalem i amnezją.
– Mandy, jesteś tu? Wszystko w porządku?
Znalazłaś coś? – Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głęboki, nieco zachrypnięty
głos Ryana.
Poderwałam głowę; mój wzrok spoczął na nim,
stojącym w progu i przyglądającym mi się z troską tymi swoimi czarnymi jak
węgiel oczami. Ta troska wyglądała na autentyczną i gdybym przed momentem nie przypomniała
sobie sytuacji, z której wynikało jasno, że Ryan sobie ze mną pogrywał,
doszłabym chyba w tamtej chwili do wniosku, że moje podejrzenia były
idiotyczne. Wyśmiałabym staruszkę twierdzącą, że już wcześniej widziała Ryana
pod domem mojej matki i jeszcze zwymyślałabym się za zwątpienie w jego
intencje.
Obecnie jednak nie mogłam już tego zrobić, bo
obecnie świadczyły przeciwko niemu słowa jedynej osoby, której – nie do końca
wprawdzie, ale jednak – mogłam ufać. Słowa Amandy Griffin.
Dziwne, że nawet sobie nie potrafiłam do końca
zaufać, prawda? Ale, niestety, tak właśnie było.
– Znalazłam… laptopa – zająknęłam się, bo w
pierwszej chwili dość irracjonalnie przyszło mi do głowy, żeby to przed nim
ukryć. Irracjonalnie, bo przecież mój notebook leżał już na blacie biurka, więc
nie sposób było go przeoczyć. – Był w biurku.
– Włącz go, zobaczymy, czy nie jest zahasłowany.
– Ryan podszedł bliżej i stanął nade mną niczym sęp, przez co poczułam się
nieco nieswojo. Kątem oka dostrzegłam, że przyglądał mi się z rozbawieniem, ale
i zainteresowaniem. – Przecież wiesz, że masz na tym tle obsesję.
– Mam? – zdziwiłam się, ale szybko porzuciłam
temat, wracając wzrokiem do ekranu notebooka, który właśnie się rozświetlił,
ukazując logo systemu operacyjnego. Prawie siłą musiałam się powstrzymywać,
żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym potem żałować.
Tak bardzo chciałam się pochwalić, że coś sobie
przypomniałam. Mimo niepokoju, jaki to we mnie wywołało – w końcu czy nie
mogłam przypomnieć sobie czegoś mniej problematycznego? – było to przecież dla
mnie naprawdę niezwykłe wydarzenie! Adrenalina nadal we mnie buzowała, nadal
byłam podekscytowana i, mimo wszystko, szczęśliwa: w końcu coś sobie
przypomniałam! Wróciło do mnie wspomnienie, nawet jeśli tylko jedno! Tak bardzo
chciałam mu o tym opowiedzieć, pochwalić się i usłyszeć w odpowiedzi, że teraz
wszystko będzie dobrze, że ułoży się dokładnie tak, jak powinno, a cała moja
przeszłość niedługo do mnie wróci – nie mogłam jednak. W końcu to wspomnienie
stawiało Ryana w bardzo złym świetle.
Od razu spochmurniałam, kiedy tylko zrozumiałam,
że musiałam zachować to dla siebie. O takim wspomnieniu nie mogłam powiedzieć
ani Ryanowi, ani Joshowi, czyli właściwie nikomu. Wracała mi pamięć, a dwaj
faceci, którym na mnie zależało, nie mogli się o tym dowiedzieć. Strasznie to
było frustrujące.
Czekałam w milczeniu, aż komputer się włączy,
czując na sobie uważne spojrzenie Ryana; nie byłby sobą, gdyby nie wyczuł, że
coś jednak było nie tak. Choć na niego nie patrzyłam, wiedziałam, kiedy obszedł
biurko i znalazł sie tuż obok mnie; odwróciłam do niego wzrok dopiero wtedy,
gdy ukląkł na moim poziomie, tuż przy moich nogach.
– Mandy? – zapytał łagodnie, dotykając lekko
mojej dłoni. Wzdrygnęłam się odruchowo, mocno zaciskając zęby, żeby się uspokoić.
Dużo bym dała, żeby tak na niego nie reagować, a jednak tego jednego nie
potrafiłam kontrolować. – Tu nie chodzi tylko o laptopa, prawda? Znam cię na
tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy coś się dzieje. Powiedz mi, o co chodzi.
W jego czarnych oczach widziałam powagę i
prośbę. Brzmiał szczerze, do diabła, naprawdę szczerze. Nic już z tego nie
rozumiałam. Może jednak rzeczywiście miałam manię prześladowczą?
– Powiedziałabym? – zapytałam niechętnie,
odwracając wzrok do monitora. – Wtedy, przed amnezją?
Na chwilę w pokoju zapadła cisza, a potem Ryan
wstał i obszedł biurko, dłonie wkładając do kieszeni dżinsów. Gdy spojrzałam na
niego kątem oka, stwierdziłam, że na jego ustach widniał znowu ten nonszalancki
uśmiech, którym – miałam takie wrażenie – odgradzał się od wszystkiego, co
mogło go ruszyć. Nie tylko ja byłam dobrym kłamcą. Ryan też doskonale udawał,
że pewne rzeczy go nie obchodziły, choć byłam pewna, że ja akurat go
obchodziłam. Nawet jeśli chciał udawać, że chodziło tylko o moich rodziców i
tylko o chemię między nami, wiedziałam lepiej. Może lepiej od niego znałam się
na kłamstwach?
– Oczywiście, że nie – odparł z pobłażaniem. – W
końcu uwielbiasz grać w pokera, Mandy.
– A co to ma wspólnego? – prychnęłam z irytacją.
Ryan wzruszył ramionami.
– W życiu też ci się wydaje, że im mniej po
sobie pokażesz, im mniej inni będą wiedzieli o twoich kartach, tym bardziej
prawdopodobne, że wygrasz. Grałaś tak całe życie. Tylko że teraz, po wypadku,
pewnie już zdążyłaś się przekonać, że to nie zawsze działa, co, Mandy?
Nie miałam pojęcia, czy mówił o sobie, czy
raczej o Joshu, i chyba nie chciałam wiedzieć. Ale nie tylko dlatego nie
odpowiedziałam, nie przyznałam mu racji; nie zrobiłam tego również dlatego, że
prawda, którą mi uświadomił, zaskakująco mocno bolała. Naprawdę byłam aż tak
skrzywiona? Naprawdę nie potrafiłam traktować życia inaczej niż jak jakąś
cholerną grę?
Co ze mną było nie tak?!
– Włączył się – oznajmiłam nieco bezbarwnym
tonem, spoglądając na pulpit z bezosobową, systemową tapetą. Było na nim ledwie
parę ikon: skrót do maila, jakieś foldery opatrzone tytułami „prywatne” oraz
„skany”, kilka programów, których nie umiałam rozpoznać po samej nazwie. Ryan
obszedł biurko ponownie i zajrzał mi w monitor zza moich pleców. – Wcale nie
miał żadnego hasła.
– Skoro nie miał na wejściu, to spodziewaj się
ich dalej – odparł trochę protekcjonalnie. – Ale teraz powinno już pójść z
górki, skoro go znalazłaś. Tutaj na pewno coś znajdziemy.
Do maila rzeczywiście potrzebne było hasło;
spróbowałam je wpisać kilkakrotnie, używając różnych haseł z mojego
poprzedniego życia, o których zdążyłam się dowiedzieć; potem również Ryan
dorzucił kilka swoich pomysłów, niektórych dosyć zaskakujących. Nic to jednak
nie pomogło, mail nie chciał się otworzyć, zazdrośnie strzegąc swoich tajemnic.
– Powinnam je sobie gdzieś zapisywać, te hasła –
mruknęłam z irytacją. – Właśnie na takie wypadki…
– Mam znajomego informatyka, zajmuje się trochę
takimi sprawami – odparł Ryan, który chyba nie mógł wystać w jednym miejscu,
bo ciągle łaził po gabinecie. W tamtej chwili ponownie znajdował się przy
drzwiach, sprawdzając korytarz, jakby faktycznie spodziewał się spotkać w nim
duchy. – Może zhakować to hasło, nie zajęłoby mu to dużo czasu. Musiałabyś mi
tylko podać podstawowe dane maila, a najlepiej byłoby, jakbyś na jakiś czas
oddała mi laptopa, mógłby się zająć też innymi hasłami.
No proszę, najwyraźniej Ryan miał znajomych
hakerów. Zawahałam się, równocześnie szperając dalej w notebooku; otworzyłam
właśnie folder „skany”, z niejakim zdziwieniem stwierdzając, że dostęp do niego
nie był w żaden sposób ograniczony, po czym zaczęłam przeglądać poszczególne
pliki. W większości przypadków nie było w nich nic ciekawego. O dziwo, bo
przecież spodziewałabym się dużo więcej po córce szpiega, będącej na tajnej
misji!
Zatrzymałam się na skanie mojego prawa jazdy,
wystawionym na nazwisko Amanda Adams. Ciekawe, po co mi było? Czy pochodziło z
czasów, kiedy dopiero załatwiałam sobie lewe papiery? Było to bardzo
prawdopodobne…
– Słyszysz mnie, Mandy? – zirytował się Ryan. –
Pytałem, co z tym informatykiem.
Rzuciłam mu roztargnione spojrzenie. Miałam co
do tego mieszane uczucia. Z jednej strony, jasne, chętnie oddałabym notebooka
hakerowi, który natychmiast wydobyłby z niego wszystkie informacje; z drugiej
jednak, wcale nie chciałam oddawać go komukolwiek.
Nie tylko obcemu facetowi, ale przede wszystkim Ryanowi. Przecież wiedziałam,
że jego zachowanie było podejrzane i że najwyraźniej przed moim wypadkiem
zrobił mi coś tak złego, że nie chciałam mieć z nim nic więcej do czynienia.
Jakim cudem mogłam więc obecnie zaufać mu na tyle, by oddać mu notebooka,
będącego zapewne najlepszym źródłem informacji o mnie samej i o mojej
przeszłości, o motywach, które mną kierowały, gdy przyjechałam do Nowego Jorku?
Z drugiej jednak strony… Ta troska w jego
czarnych oczach. Nie mogłam pozbyć się tego widoku z pamięci, wmawiając sobie,
że przecież facet, który nie miałby dobrych zamiarów, nie mógłby na mnie tak
patrzeć. Jasne, Ryan bywał obcesowy, szorstki i enigmatyczny, ale mimo to wyraźnie
mu na mnie zależało. Pytanie więc, czy pomimo to mógłby mnie zdradzić?
Już otwierałam usta, żeby zaproponować, by
umówił nas we trójkę, razem, kiedy kursorem myszki najechałam na ostatni obraz,
a gdy go otworzyłam, zamarłam w bezruchu, z ustami otwartymi już do pierwszego
słowa tej wypowiedzi.
To był screen z poczty, tego byłam pewna,
kojarzyłam układ, chociaż belka z nadawcą była ucięta od góry. W załączniku
znajdowało się zdjęcie, na którym doskonale widać było sylwetki dwóch mężczyzn.
Jeden miał na sobie jasny garnitur, a drugi skórzaną kurtkę i dżinsy, ale
jednak, pomimo tej znaczącej różnicy, wydawali się dobrze dogadywać.
Śmiali się z czegoś, podając sobie dłoń, a wszystko to działo się, jak się
domyślałam, w prywatnym mieszkaniu jednego z nich. Zdjęcie zrobiono przez
odsłonięte okno, co kazało mi przypuszczać, że ktokolwiek je pstryknął, miał
niezły aparat. A kąt nachylenia sugerował, że szpieg musiał znajdować się sporo
wyżej. Może na dachu sąsiedniego budynku?
Dwóch mężczyzn ze zdjęcia rozpoznałam od razu.
Młodszy, lepiej zbudowany, szeroki w barach, z rozczochranymi włosami i wolną
ręką w kieszeniach dżinsów, to oczywiście był Ryan. W starszym natomiast –
eleganckim, posiwiałym już panu z siateczką zmarszczek na twarzy, ale wciąż dobrze
się trzymającym, wyprostowanym, wysokim – ze zdziwieniem rozpoznałam ojca
Josha, Jacka Hamiltona.
– Poczekajmy z nim – odpowiedziałam
automatycznie, starając się, by w moim głosie nie zabrzmiało nic dziwnego. –
Chciałabym spróbować sama to rozgryźć. Jeśli mi się nie uda, zwrócę się do
ciebie, dobrze?
Zatrzasnęłam laptopa, wcześniej oczywiście
zamykając tego nieszczęsnego screena. Proszę, potrzebowałam więcej dowodów?
Wpadły mi w ręce właściwie same, jeden po drugim! Najpierw kłamstwo Ryana
odnośnie znajomości domu matki, potem moje wspomnienie, a na koniec to. Jeśli
Ryan myślał, że z własnej woli oddam mu mojego notebooka, to się grubo mylił…!
Ryan znał Jacka Hamiltona. No dobrze, może i nie
byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że nawet się na ten temat nie
zająknął. A przecież w obecnej sytuacji, gdy szukałam mordercy przyjaciółki,
każde takie działanie za moimi plecami było podejrzane, prawda?
Z głowy nie mogło mi też wyjść jeszcze jedno:
oprócz zdjęcia w mailu znajdowało się również jedno zdanie treści. Jedno
zdanie, które jeszcze zwiększyło mętlik w mojej głowie.
Nie można
mu ufać. M.
Wyglądało na to, że ktoś próbował mnie ostrzec
przed Ryanem, nie miałam jednak pojęcia, kto mógłby wiedzieć o mnie i moich
motywach na tyle dużo, by móc wysłać podobnego maila. A nawet gdyby ktoś
wiedział, jaki cel miałby mieć taki ruch? Przecież nikt tutaj, w otoczeniu
Josha, nie stanąłby po mojej stronie, gdyby wiedział, jakimi motywami tak
naprawdę się kierowałam. Wręcz przeciwnie, trzymaliby kciuki, żebyśmy się z
Ryanem wzajemnie pozagryzali! Dlaczego więc ktoś miałby wysłać mi podobne
zdjęcie?
Do tego pytania dołączały kolejne – a więc nie
tylko dlaczego, ale i kto, skąd wiedział, jakim cudem zdobył takie zdjęcie i
ile wiedział o tym, co tak naprawdę dla mnie to znaczyło. A kolejny problem
tkwił w tym, że sama nie do końca wiedziałam, co to właściwie dla mnie
znaczyło.
Nie byłam przecież pewna, czy ojciec Josha był
moim wrogiem. Owszem, nie polubiłam go podczas tej jedynej wizyty rodziców
Josha w jego apartamencie na Manhattanie, ale to chyba jeszcze nie powód, by
kogoś automatycznie uważać za swojego wroga. Gdyby więc nie fakt, że moja
prawdziwa tożsamość była tajemnicą, może nawet nie miałabym nic przeciwko
spotkaniu Ryana z Jackiem Hamiltonem. W obecnej sytuacji jednak mniej istotne
stawało się, po co to zrobił – w końcu kto bym tam zrozumiał Ryana – a
bardziej, dlaczego to przede mną ukrył.
Czy to tego dowiedziałam się, zanim wsiadłam do
samochodu i zadzwoniłam do Ryana?, zastanowiłam się, rozglądając równocześnie
za futerałem na laptopa. Czy to dlatego byłam wtedy na niego taka wściekła? Z
drugiej strony, czy była to aż tak ważna sprawa, by zapowiadać Ryanowi, że nie
chciałam go więcej znać? Miałam co do tego poważne wątpliwości; oznaczałoby to
jednak, że Ryan okłamał mnie w większej ilości spraw: domu Victorii, znajomości
z Jackiem Hamiltonem i jeszcze czymś, czymś, co sprawiło, że kompletnie
straciłam do niego zaufanie. O ile kiedykolwiek mu ufałam.
W dolnej szufladzie znalazłam skarpetę na
laptopa, więc bez namysłu go spakowałam, ignorując pytające spojrzenie Ryana.
– Już się zbieramy? – mruknął w końcu,
pochylając się nade mną. – Myślałem, że skoro pierwszy raz znalazłaś się w
rodzinnym domu twojej matki…
– Widocznie nie jestem sentymentalna – ucięłam,
bo doprawdy, nie miałam ochoty na głupie uwagi na temat mojej pamięci i tego,
jakoby znajome otoczenie miało jej pomóc. Powoli przestawałam w to wierzyć; w
końcu moje pierwsze wspomnienie wróciło do mnie pod wpływem tak głupiego detalu
jak moja komórka. A poza tym wcale nie miałam w tamtej chwili ochoty na rozmowy
z Ryanem. – Po południu ma wpaść do mnie Josh. Nie chcę, żeby znowu mnie pytał,
gdzie łażę cały dzień. I z kim.
Ryan tego nie skomentował i byłam mu za to
bardzo wdzięczna, zwłaszcza że łgałam w żywe oczy. Wcale nie umówiłam się z
Joshem i wcale nie zamierzałam się przed nim tłumaczyć, z kim spędzałam czas i
gdzie. Jasne, może powinnam, skoro zależało mi na utrzymaniu pozorów, ale po
prostu nie byłam w stanie – na pewno nie w tamtym momencie. Potrzebowałam po
prostu odrobiny samotności, żeby móc w spokoju przemyśleć wszystkie sprawy i
może nawet – choć w moim przypadku było to dość wątpliwe – dojść do jakichś
wniosków. Głównie zaś nurtowało mnie pytanie, czy mogłam ufać Ryanowi, czy nie.
A nawet gdybym mogła… Potrafiłabym czy nie?
– No dobrze – zgodził się w końcu niechętnie. –
Tylko zabierz ze sobą laptopa. Musimy go dokładnie przestudiować.
Ta liczba mnoga bardzo mi się nie podobała, bo
zamierzałam to zrobić sama, ale nie skomentowałam jego uwagi, uznając, że to
nie był czas i miejsce na kłótnie. Posłusznie spakowałam notebooka, po czym
wynieśliśmy się z tego domu duchów w cholerę.
Musiałam przyznać, że odetchnęłam z ulgą, gdy
opuściłam dom Victorii. Może to i był rodzinny dom mojej matki, może powinnam
czuć do niego sentyment i mieć związane z nim różne wspomnienia, ale… nie
miałam. Nie czułam nic oprócz niepokoju, chodząc po tych pustych wnętrzach, i miałam
jedynie ochotę wrócić do swojego ciepłego, przytulnego mieszkanka na
Brooklynie. Choć byłam dziwnie pewna, że Amanda Griffin nigdy nie przepadała za
tym mieszkaniem, Amanda Adams czuła się w nim bezpiecznie.
Dopiero gdy wsiadłam do samochodu Ryana, pomyślałam
o tej notatce z maila towarzyszącej zdjęciu Ryana i Jacka. Wręcz mnie zmroziło,
gdy uświadomiłam sobie, że znałam jedną osobę, która mogła kryć się za tym
mailem, choć wydawało mi się skrajnie nieprawdopodobne, żeby ta osoba coś na
mój temat wiedziała.
Wyglądało jednak na to, że tego dnia czekała
mnie jeszcze jedna wyprawa. Tym razem do firmy Josha.
Nie cierpię Cię! :( Ty wiesz, że Tobie nie można zaufać? xD
OdpowiedzUsuńBuahaha! Wieem, jestem zóa i paskudna xDD
UsuńNajlepszy rozdział z dotychczasowych ;)
OdpowiedzUsuńWreszcie zaczyna się coś dziać! xD
Ryan jest w dobrej komitywie z ojcem Josha. Nie zdziwiłabym się, gdyby to on, na polecenie Jacka zabił Dylan. Dziewczyna miała romans z Jackiem. Pewnie odkryła machlojki kochanka, a ten zlecił zabójstwo Ryanowi.
Marcus chce pomóc Amandzie. Mam nadzieję, że rozwiniesz jego wątek.
:***
O rany, a wcześniejsze zamachy na życie Mandy i cała reszta to nie było "dzianie się"? xD
UsuńKoncepcji oczywiście nie skomentuję. Dodam tylko, że będę rzucać po drodze okruszki, z których może i będzie się dało wydedukować, jak było naprawdę, więc zobaczymy, czy masz rację ;P
Taak, rozwinę, to jeden z moich pomysłów po powrocie do Utraconego - czy jednak chce jej pomóc, to też się dopiero okaże :D
;***
Ryan był "pewny". Dobry kolega, na którego zawsze można liczyć. Cieszę się, że nie jest bez skazy.
UsuńMam nadzieję, że Marcus i Josh powalczą o Amandę :D
:***
Ha, wiedziałam, że Marcus coś ukrywa! A to "M" wcale tajemnicze nie było, co to, to nie! Nie ze mną takie numery! W sondzie oddałam głos na "z kimś innym", ale wahałam się między tym, a Marcusem. No ja nie wiem, ale coś mnie tak nurtowało w tym facecie, że mimowolnie chyba chciałam, żeby na niego padło.
OdpowiedzUsuńRzucił mi się w oczy jeden błąd, bo zrobiłaś z Ryana dziewczynkę: "odparła Ryan" ;)
A tak poza tym, żeby zaprzeczyć Twoim wątpliwościom: ten rozdział jest cudowny, naprawdę, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że najlepszy ze wszystkich, ale może to dlatego, że jest w końcu jakiś przełom ;)
Szybkiego powrotu do zdrowia i mnóstwo całusów :)
Ach, musiałam rozszerzyć jego rolę, w końcu za bardzo mi się pałętał po peryferiach;) och, Mandy też do tego doszła, spokojnie, także niedługo jej konfrontację z Marcusem będzie można przeczytać, prawdopodobnie w rozdziale 25. A odpowiedzi w sondzie mnie tym bardziej ciekawią, że sama jeszcze nie wiem, jak będzie^^
UsuńO, dzięki. Znalezione, poprawione!
No to się cieszę, bo strasznie ciężko mi się go pisało i w ogóle trudno mi było wrócić do narracji Mandy. Mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej:)
Dzięki:)