Wieczorem spotkałam się z Ryanem. Obawiałam się
nieco tego spotkania, ale poszło prościej, niż się spodziewałam. Być może także
dlatego, że wybrałam na nie miejsce publiczne.
Ryan i tak nie mógł przyjść do mojego
mieszkania, nie po aferze, jaką urządzili nam Alex z Zachem ostatnim razem.
Ponieważ zaś na zewnątrz było bardzo ładnie, postanowiłam ponownie spotkać się
z nim w parku. Niedaleko mojego mieszkania znajdował się niewielki skwerek, na
którym wieczorami działy się różne ciekawe rzeczy – a to odbywały się tam
jakieś koncerty, a to rozbijał się pchli targ, a to ludzie umawiali się tam na
happeningi. Tego akurat wieczoru wyświetlano na świeżym powietrzu jakiś stary
film z Humphrey’em Bogartem. Zdaje się, że był to Sokół maltański, chociaż będąc tam, nie zwracałam większej uwagi na
ekran. Dowiedziałam się o tym przypadkiem, bo w kawiarni Alexa i Zacha wisiały
plakaty reklamujące to wydarzenie i pomyślałam sobie wtedy, że to doskonała
okazja, by spotkać się tam z Ryanem. Nie dość, że miejsce publiczne, nie dość,
że miało tam być sporo ludzi, to jeszcze idealnie mogliśmy się tam wtopić w
tłum.
Alexowi i Zachowi powiedziałam tylko, że idę
obejrzeć film. Nie wspominałam, czy z kimś, a oni nie pytali, chyba nauczeni
przykrym doświadczeniem i świadomością, w jaki sposób zazwyczaj kończyło się
dla nich wtrącanie się w moje sprawy. Było mi trochę przykro, że bali się
cokolwiek przy mnie powiedzieć, ale wcale im się nie dziwiłam. W końcu dałam
już kilka niezłych popisów swoich umiejętności robienia awantur.
Na zewnątrz zdążył już zapaść zmrok, gdy
dotarłam na miejsce. Skwer był pełen ludzi; większość z nich siedziała na
kocach rozpostartych bezpośrednio na trawie, rozmawiała głośno lub zajadała
popcorn, sprzedawany na stoiskach nieopodal ekranu. Film właśnie się zaczynał,
mimo to wokół nadal było gwarno i nikt się tym nie przejmował. Sceneria w sam
raz dla mnie.
Specjalnie na tę okazję włożyłam obcisłe dżinsy
i T–shirt, żeby nie wyróżniać się z tłumu, a także wzięłam ze sobą koc, który
rozłożyłam na ziemi nieco z boku, w pewnym oddaleniu od tłumu, ale jednak na
jego skraju, żeby za bardzo nie odstawać od reszty, obok niewysokiego,
rozłożystego drzewa. Rozglądałam się ukradkiem dookoła, zastanawiając się, czy
mania prześladowcza wreszcie mnie opuściła, czy też raczej rzeczywiście tym
razem wyjątkowo nikt mnie nie śledził; nie miałam jednak siły na roztrząsanie
podobnych kwestii w tej akurat chwili. I tak miałam wystarczająco wątpliwości
dzięki uprzejmości kobiety w płaszczu przeciwdeszczowym.
Mimo woli zastanawiałam się, czy znowu się
pojawi, nigdzie jednak nie udało mi się jej dostrzec. Albo maskowała się
lepiej, niż początkowo przypuszczałam, albo dała sobie spokój. Istniało
jeszcze, oczywiście, trzecie wyjście – mogła być gdzieś w tym tłumie, tym razem
wcale nie mając na sobie płaszcza przeciwdeszczowego, pewna, że i tak jej nie
rozpoznam, i na sto procent miałaby rację. Ta teza miała jednak jeden słaby
punkt: zakładała, że kobieta mogła wiedzieć, dokąd się udawałam, już od progu
mojego mieszkania, i już od tamtego miejsca śledzić mnie bez płaszcza. W to zaś
nie byłam w stanie uwierzyć, bo jednak starałam się mieć oczy dookoła głowy.
Pewnie jednak byłam przewrażliwiona. Pewnie to
była tylko moja paranoja. Pewnie nie miałam się czym przejmować. Pewnie nikt
mnie nie śledził. Prawda?
Wmawianie sobie tego przychodziło mi z coraz
większym trudem.
Może właśnie przez to, że w wyniku wydarzeń
ostatnich dni byłam mocno przeczulona na punkcie śledzenia mnie, moje
postawione w stan gotowości zmysły natychmiast wyczuły zbliżającą się w moją
stronę osobę. Zerknęłam kątem oka w lewo i tak już zostałam, drętwiejąc
nieco na miękkim kocu, na którym siedziałam z podkurczonymi nogami. W moim kierunku, z pudełkiem popcornu w ręce, zmierzał beztroskim krokiem Ryan.
Ubrany w luźny T-shirt i wytarte dżinsy, z
narzuconą na wierzch motocyklową, skórzaną kurtką i okularami
przeciwsłonecznymi zsuniętymi na czoło wyglądał po prostu jak… Ryan. Prawdziwy
facet o ostrych rysach twarzy, czarnych
jak węgle oczach i nieco zmierzwionych, przydługich włosach, pewnym siebie
uśmiechu i oszczędnych, zdecydowanych ruchach. W porównaniu z nim Josh i Marcus
wyglądali jak wymoczki – z pewnością żaden z nich nie miał tak wyrobionych
mięśni jak Ryan.
Do niedawna nie wzbudzało to we mnie niepokoju.
Po naszej wspólnej wizycie w New Jersey jednak, o dziwo, zaczęło.
– Cześć – przywitał się ze mną nonszalancko,
pochylając się i cmokając mnie w policzek, zanim zdążyłam się odsunąć. Serio,
Ryan? – Długo czekasz?
– Niedługo – mruknęłam, przyjmując od niego
pudełko z popcornem. – A to po co?
– W końcu przyszliśmy na film, nie? – Puścił do
mnie oko i usadowił się tuż obok mnie, na co odsunęłam się odruchowo. Ryan
skrzywił się z niechęcią. – Daj spokój, Mandy. Przynajmniej udawaj, że moje
towarzystwo cię cieszy, nawet jeśli widzę wyraźnie, że tak nie jest. Nie
wszyscy muszą o tym wiedzieć, prawda? A tak swoją drogą, zamierzasz mi wreszcie
wytłumaczyć, o co chodzi? To zupełnie tak, jakbyś zmieniła poglądy razem z
kolorem włosów.
No faktycznie, mogło to tak wyglądać, biorąc pod
uwagę, że zaczęłam mieć co do niego podejrzenia po naszej wspólnej wyprawie do
New Jersey, na której po raz pierwszy pokazałam mu się jako brunetka. Sięgnęłam
do pudełka i włożyłam sobie do ust kilka kawałków popcornu, po to po prostu,
żeby odwlec moment, w którym musiałam odpowiedzieć.
– Po prostu uważam, że to wszystko dzieje się…
za szybko – wydusiłam z siebie w końcu, doskonale wiedząc, jak mało
przekonująco brzmiałam. A co stało się z moją umiejętnością produkowania
kłamstw na zawołanie? Czyżbym znowu miała wyrzuty sumienia? – Nie chcę… Nie
potrafię… Nie mogę utrzymać takiego tempa, bo nie czuję się z tym dobrze,
rozumiesz? Mam wrażenie, jakby moje życie stanęło na głowie i nie jestem gotowa
na kolejne komplikacje.
– Mówimy teraz o naszych wspólnych działaniach
czy o nas? – mruknął, zwracając oczy w stronę ekranu. Kiedy nie odpowiedziałam,
dodał: – A więc i to, i to. Dobrze, Mandy. Zawsze byłaś paranoiczką, więc nic
dziwnego, że po amnezji ci to zostało. Spokojnie, do niczego nie będę cię
zmuszał. Nie musisz mi ufać. To ja mam
ufać tobie.
– Bądź poważny – warknęłam, choć tak naprawdę
miałam ochotę się roześmiać. Ryan bezradnie rozłożył ręce.
– Jestem śmiertelnie poważny, Mandy!
– Jasne. Wiesz, widziałam już wcześniej Sokoła maltańskiego – prychnęłam. –
Pamiętam stamtąd niektóre cytaty.
– Zawsze byłaś dla mnie za bystra – westchnął,
rozpierając się na kocu, aż jego prawa ręka znalazła się podejrzanie blisko
dolnej części moich pleców. Byłam przekonana, że zrobił to specjalnie, nie
ruszyłam się jednak, wdychając zamiast tego głęboko jego męski zapach,
składający się z mieszanki wody po goleniu, skóry i… czegoś jeszcze, ale nie
byłam pewna, czego. To chyba tak pachniały jego włosy. Musiałam przyznać, że
zareagowałam na to wcale nie tak, jak bym chciała. Zareagowałam za to typowo po
kobiecemu. – Chyba po prostu lubię wyzwania, wiesz, Mandy? Powiedzmy jednak, że
ze względu na swój obecny stan należą ci się fory. Odpuszczę więc na trochę, aż
poczujesz się znowu na siłach się ze mną zmierzyć.
– Nie potrzebuję ani twojej pomocy, ani żadnego
odpuszczania mi – zaprotestowałam właściwie wbrew sobie, próbując powstrzymać
dreszcz wywołany tymi ostatnimi słowami, które niemalże wyszeptał mi do ucha.
Czułam na skroni jego gorący oddech i to doprowadzało mnie do szaleństwa.
Dlaczego, do diabła, ja musiałam na niego reagować w taki sposób?! – Po prostu zachowuj się… przyzwoicie.
– No wiesz, Mandy – zaśmiał się, odsuwając ode
mnie i wolną ręką sięgając do pudełka z popcornem. – Jakbyś mnie nie znała. A
nie, moment, zapomniałem, że masz amnezję. Wybacz, ale muszę odpuścić, bo
inaczej czułbym się tak, jakbym strzelał do kaczek.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Och, myślę, że jednak wiesz. – Rzucił mi
protekcjonalne spojrzenie, na które miałam ochotę odpowiedzieć mocnym kopniakiem.
Nie znosiłam, gdy miał rację. – Nie przejmuj się tak, Mandy. Zawsze za bardzo
się spinałaś, nawet jeszcze przed amnezją. Wszystko będzie dobrze. Nie szukaj
na każdym kroku pułapki, to może pozostaniesz przy zdrowych zmysłach.
Łatwo mu było mówić. On nie wiedział, że ja
wiedziałam to, co wiedziałam. Nie miał pojęcia, jak bardzo przestałam mu ufać.
Nie wiedział, jak ostrożna starałam się być w jego towarzystwie, żeby
przypadkiem nie powiedzieć czegoś niewłaściwego albo nie zdradzić się z wiedzą,
o której nie powinnam mieć pojęcia.
I dobrze, że o tym wszystkim nie wiedział.
A równocześnie wciąż mnie dziwiło, jak łatwo
przychodziły mu kłamstwa. Wiedziałam, że sama byłam w nich mistrzem; jednak
odkąd dowiedziałam się, że Ryan mnie okłamywał, i na niego spojrzałam w inny
sposób. Ciekawe, czy i jemu przychodziło to tak bezproblematycznie?
– Czy możemy przejść do konkretów? – Pierwsza
przerwałam tę idiotyczną rozmowę, odwracając głowę w stronę ekranu, choć tak
naprawdę wcale mnie nie interesowała rozgrywająca się na nim akcja. – Nie po to
poprosiłam cię o spotkanie, żeby rozmawiać o jakichś nonsensach.
Ryan westchnął głęboko, przysuwając się do mnie
nieco na kocu.
– Wiem, jak zwykle chcesz mnie wykorzystać, żeby
załatwić jakiś swój interes. – Niby powiedział to nie do końca poważnie, ale i
tak zabolało. Także dlatego, że miał sporo racji. – Słuchaj, naprawdę nie wiem,
po co ci te dokumenty. To jasne, że pierwszym, co zrobiłaś po przyjeździe do
Nowego Jorku, było zdobycie aktu zgonu, karty pacjenta, sekcji zwłok i takich
tam. Nic z tego wtedy nie wynikło, wiem, bo sama mi mówiłaś.
– Ale przecież tego nie pamiętam, prawda? –
powtórzyłam ze zniecierpliwieniem. Ryan wzruszył ramionami, a był już tak
blisko mnie, że otarł się przy tym o moją rękę. Zacisnęłam zęby, z całej siły
zmuszając się do zostania w miejscu.
– Ale przecież właśnie dlatego ci to mówię.
Żebyś mi uwierzyła na słowo i przestała kręcić się za własnym ogonem. Co, nie
wierzysz?
Właśnie w tym problem i aż dziw, że on tego nie
rozumiał. W końcu znał Mandy sprzed wypadku, i to podobno znał dobrze. Cóż
dziwnego więc było w tym, że w Amandzie jednak coś z tego zostało?
Poza tym cały czas miałam w głowie tamte
przeczytane w notesie słowa. D.H. żyje.
Co to mogło oznaczać, jeśli nie informację, że Dylan wcale nie zginęła, tak jak
początkowo przypuszczałam? A gdzie mogłam znaleźć na ten temat jakieś
wskazówki, jeśli nie w jej szpitalnej dokumentacji? Jasne, wydawało się mało
prawdopodobne, by cokolwiek było tam napisane wprost, bo przecież ktoś wcześniej
wpadłby na to w ten czy inny sposób. Miałam jednak nadzieję na jakiś trop –
cokolwiek, co mogłoby mi pomóc rozjaśnić sytuację. Nawet na coś, co Mandy
sprzed wypadku wiedziała doskonale.
– Muszę się przekonać osobiście – odparłam, nie
podejmując tematu zaufania. – W końcu o to w tym właśnie chodzi, prawda? Żebym
sama się wszystkiego dowiedziała, a nie żeby inni mi mówili, jak wygląda moje
życie.
– Jesteś zbyt ambitna – westchnął, wyciągając z
wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki cienki plik kartek zwiniętych w rulonik.
– Masz, zrobiłem ci kopie. Bezzwrotne. Tak na wszelki wypadek, gdybyś znowu
miała stracić pamięć.
– Dzięki. – Schowałam papiery do torby, chociaż
miałam wielką ochotę rzucić się na nie już tam, na miejscu. Nie chciałam
jednak, żeby Ryan był tego świadkiem. – A skoro to już załatwiliśmy…
– …to teraz możemy w spokoju obejrzeć film, tak?
– wszedł mi w słowo. Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. – No co? Zajęłaś mój
czas i wolny wieczór, chyba nie wymagam w zamian aż tak wiele?
– A co do wolnego czasu – podjęłam po chwili,
ponownie odwracając wzrok w stronę ekranu – to kiedy będziesz musiał wracać do
Pasadeny? Nie masz jakiejś pracy czy czegoś w tym stylu?
Ryan uniósł jedną brew.
– A co, myślisz, że poradziłabyś sobie beze
mnie?
– Myślę, że byłoby prościej, gdybyś mi nie
bruździł na każdym kroku.
– Bruździł? – prychnął z niedowierzaniem. –
Zapomniałaś już, dzięki komu przestałaś błądzić po omacku w tym swoim
pseudo–życiu?
Miałam wrażenie, że nadal w nim błądziłam, co
więcej, po tym, jak Ryan otworzył mi oczy, wszystko przestało być dla mnie
oczywiste i we wszystko zaczęłam wątpić. Czyli w zasadzie odwrotnie do mojego
stanu tuż po wypadku. O ile wtedy wszystko brałam za prawdę, teraz czułam się w
moim życiu dużo bardziej niepewnie, bo sama już nie wiedziałam, w co wierzyć. I
nie ma co ukrywać, że spora w tym była zasługa Ryana.
Jasne, do tego przyczyniły się też kłamstwa
Josha, rewelacje Marcusa i moje własne oszustwa, otaczające mnie wokół jak
lepka pajęczyna. O ile jednak to wszystko było zaskakujące, było
nieprawdopodobne i trudne do uwierzenia, nie bolało aż tak jak odkrycia na
temat Ryana. Nie było tak trudne do przełknięcia. Nie sprawiało, że czułam się,
jakbym dostała obuchem w głowę.
Ryan był mi do czegoś potrzebny. Poprosiłam go o
przyjazd jeszcze przed wypadkiem, wprawdzie zanim dowiedziałam się, że mnie
okłamywał, ale jednak po coś. To coś miało wiele wspólnego z udawaniem
zaborczego byłego chłopaka, choć jednak nie wiedziałam dokładnie, co, nie
miałam ochoty pozbywać się go teraz, a jeśli tak mówiłam, to raczej po to, żeby
się z nim podrażnić. Ryan to chyba wiedział.
– Mam po prostu wrażenie, że wydaje ci się, że
lepiej ode mnie wiesz, co jest dla mnie dobre – odpowiedziałam po chwili
milczenia i to zaskakująco szczerze. Ryan prychnął z irytacją.
– Oczywiście, że wiem. Zapominasz, że nie masz
pojęcia o swoim życiu, o swojej sytuacji i w gruncie rzeczy o sobie także nie.
Ktoś inny na twoim miejscu pewnie by sobie poradził, ale ty, z twoimi
umiejętnościami i z twoją przeszłością? Nie znając siebie, jesteś jak tykająca
bomba zegarowa!
– Chyba przesadzasz. – Rzuciłam mu
protekcjonalne spojrzenie. Ryan stanowczo pokręcił głową.
– Nie, Mandy, nie przesadzam i bynajmniej nie
próbuję cię straszyć. Raczej chciałbym ci uświadomić, jak niewiele ciągle o sobie
wiesz. A taka niewiedza, wybacz, ale akurat w twoim przypadku może mieć swoje
konsekwencje.
Nie miałam ochoty słuchać takich uwag. W ogóle
nie chciałam przyjmować od niego dobrych rad, z tego prostego powodu, że nie
wierzyłam w ich bezinteresowność i szczerość. To znaczy, bardzo łatwo
przyszłoby mi w nie uwierzyć, w końcu miałam do Ryana dziwną, niewytłumaczalną
dla mnie słabość. Wobec tego bardzo musiałam się pilnować i trzymać w ryzach,
żeby pozostać sceptyczną, co z kolei sprawiało, że ostatnio w jego obecności
nigdy nie byłam w pełni rozluźniona. Po prostu nie mogłam ani na chwilę opuścić
gardy.
– Och, cicho bądź wreszcie – warknęłam z
irytacją. – Wcale nie chcę tego słuchać!
– Właśnie, my też nie chcemy was słuchać! –
Dobiegło nas w następnej chwili z najbliższego koca, który zajmowała czwórka
wyrostków z puszkami piwa. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ostatnie słowa
mogłam wypowiedzieć trochę za głośno. – Zamknijcie się i oglądajcie film!
Rzuciłam Ryanowi znaczące spojrzenie, na które
odpowiedział prychnięciem, nie usłyszałam jednak jego kolejnych uwag. Na
szczęście.
Potem ponownie spojrzałam na ekran i po raz
pierwszy choć przelotnie zainteresowałam się tym, co się na nim znajdowało.
Uznałam, że skoro i tak miałam milczeć w obecności Ryana, mogłam przynajmniej
udawać, że oglądam film. Może wtedy cisza nie będzie tak krępująca.
O dziwo jednak, wcale nie była.
*
Na dokumenty przyniesione mi przez Ryana
rzuciłam się jeszcze tego samego wieczoru, nie potrafiąc wytrzymać do rana,
choć pora była raczej późna. Zachłannie zaczęłam je przeglądać, zastanawiając
się, dlaczego, do diabła, nie wpadłam na ten pomysł wcześniej. Jeśli
potrzebowałam czegoś do uporządkowania moich wiadomości i nadania im jakiegoś
kształtu, dokumenty ze szpitala i policyjny raport były najlepszym sposobem.
Nic dziwnego, że Mandy sprzed wypadku na to wpadła, to było przecież tak
oczywiste.
Z policyjnego raportu nie dowiedziałam się
jednak dużo więcej, niż udało mi się przeczytać w Internecie. Ofiara została
postrzelona z bliskiej odległości z broni śrutowej, dwulufowej, pociski ominęły
serce, spowodowały jednak znaczne obrażenia ciała. Sztucznie przywrócone
krążenie serca przez ratowników przybyłych na miejsce nie zdołało uratować
życia Dylan; już wtedy mózg za długo był niedotleniony. Przewieziono ją do
szpitala, gdzie po jakimś czasie stwierdzono zgon i odłączono ją od
respiratora.
Dokumentacja medyczna była niejasna.
Zadziwiające było dla mnie na przykład, ile czasu zajęło personelowi medycznemu
stwierdzenie zgonu. Śmierć mózgu chyba nie jest tak trudna do orzeczenia,
prawda? A jednak, zakładając, że Dylan została postrzelona około godziny
drugiej piętnaście po południu, a przewieziona do szpitala około trzeciej,
zaskakiwał długi, bo kilkugodzinny, odstęp pomiędzy jej pojawieniem się w
szpitalu a stwierdzeniem zgonu. Mieli wtedy jakiś wypadek czy coś, że nie było
się komu nią zająć? Może powinnam jednak wybrać się do tego szpitala osobiście
i popytać na miejscu?
To daremne, stwierdziłam po namyśle, odsuwając
od siebie papiery. Od czasu śmierci Dylan minęły prawie dwa lata. Kto
pamiętałby przypadek z lipca dwa tysiące dziewiątego roku?
Dopiero po chwili coś zaświeciło mi się w
głowie. Ponownie przysunęłam do siebie akt zgonu i sprawdziłam podpis. Doktor W. Seymour. To on musiał
stwierdzić zgon, skoro podpisał się na papierach. Może warto było spróbować?
Otworzyłam netbooka i natychmiast znalazłam go w
sieci, znowu korzystając z kradzionego zza ściany Internetu. Jego zdjęcie i
kilka informacji na jego temat pojawiło się na stronie New York Community
Hospital. Ze strony wynikało, że chirurg William Seymour rok temu przeszedł na
emeryturę. Z ekranu przyglądała mi się szczupła, surowa twarzy starszego pana o
siwych włosach i przenikliwych, szarych oczach. Odchyliłam się do tyłu,
opierając o miękkie oparcie mojej koralowej kanapy i przyglądając z namysłem
twarzy lekarza.
Ze strony wynikało, że miał pięćdziesiąt pięć
lat. Trochę wczesna ta emerytura i nie bardzo zrozumiała. Na stronie nie pisało
nic na temat powodów przejścia chirurga w stan spoczynku, nie istniała też
żadna informacja na temat jego ewentualnych schorzeń mogących być powodem
takiej decyzji. Tym bardziej wydało mi się to podejrzane. I nie tylko to.
Ostatnie zdanie w tej krótkiej informacji o Williamie Seymourze brzmiało: Doktor Seymour zasłużoną emeryturę spędza w
swoim domu w Hamptons.
Hamptons. Tyle razy przewijała się już ta nazwa,
że nie mogłam nie mieć podejrzeń, widząc ją po raz kolejny. Co nieco wiedziałam
na temat cen nieruchomości w Hamptons i zastanawiające dla mnie było, jakim
cudem było stać na dom tam zwykłego chirurga z Brooklynu. A pomijając już tę
kwestię, dlaczego akurat tam? Czy miało coś z tym
wspólnego dogodne sąsiedztwo? Nie wierzyłam w takie zbiegi okoliczności.
Być może po prostu na siłę szukałam jakiegoś
tropu, czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc w rozwikłaniu kolejnej zagadki.
Wolałam jednak być przewrażliwiona niż coś przypadkiem ominąć. Ten lekarz mógł
być zupełnie niewinny, a dom w Hamptons mógł odziedziczyć po bogatych
rodzicach. Równie dobrze jednak coś mogło być na rzeczy. W końcu skąd wzięła
się ta kilkugodzinna przerwa między przywiezieniem Dylan do szpitala a
odłączeniem od respiratora? Byłby to przecież idealny okres czasu, żeby
załatwić sfingowanie jej śmierci i znaleźć sposób na wywiezienie jej ze szpitala
bez zbędnych świadków. Czyżby więc to jednak mogło być możliwe? Czy Dylan mogła
przeżyć?
Zapisałam sobie informacje na temat doktora
Seymoura, postanawiając w najbliższej chwili dowiedzieć się o nim czegoś
więcej. Miałam wątpliwości, czy iść bezpośrednio do niego, bo mogłabym albo go
spłoszyć, albo za bardzo się wystawić, byłam w stanie jednak dowiedzieć się
czegoś i okrężną drogą. Wystarczyło pofatygować się na szpital na Brooklyn.
Póki co jednak zajęłam się resztą papierów, w
tym policyjnym raportem. Wynikało z nich wszystkich jasno, że Dylan nie żyła,
kiedy przywieziono ją do szpitala; a przynajmniej że do tego czasu jej mózg
przestał już pracować. Wydawało mi się to sensowne, a jednak nie mieściło w
głowie – czy ona naprawdę mogła sfingować własną śmierć? Przecież to nie było
takie proste!
Pozbierałam papiery i rozsiadłam się wygodniej w
sofie, zastanawiając się nad tym głębiej. Co musiałaby zrobić Dylan, żeby
sfingować własną śmierć? I po co właściwie miałaby robić coś podobnego?
Zakładając, że miała jakiś powód – jakikolwiek by on nie był – to i tak nie
wierzyłam, żeby mógł jej się udać taki plan. Nie wyobrażałam sobie, by mogła
udać własną śmierć bez pomocy kogoś z zewnątrz, zakładając, że zdarzyło się to
w szpitalu. A więc musiałaby kogoś przekupić, najpewniej lekarza podpisującego
akt zgonu. A przecież z tego, co wiedziałam, Dylan nie dysponowała podobnymi
środkami, żyła raczej skromnie.
Pomysł ze sfingowaniem własnej śmierci w ogóle
był idiotyczny i nigdy nie przyszedłby mi do głowy, gdyby nie ta tajemnicza
notatka w moim notesie. To przecież w ogóle nie trzymało się kupy, a gdyby nie
fakt, że najwyraźniej dowiedziałam się czegoś tuż przed wypadkiem, nie
zaczęłabym sie nad tym zastawiać. Może zresztą dlatego podczas pierwszego
przeglądania przeze mnie tej dokumentacji nie znalazłam w niej nic
interesującego? Bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, czego szukać?
Odsunęłam od siebie ksera z westchnieniem i
ponownie oparłam się o sofę. To wszystko było daremne. Nie mogłam zastanawiać
się nad tym wszystkim, nie uzyskawszy więcej informacji. Naprawdę musiałam
jechać do szpitala, co więcej, dochodziłam też do wniosku, że może powinnam
również odwiedzić doktora Seymoura. Po kolei jednak.
Śledztwo w sprawie śmierci Dylan zamknięto po
kilku miesiącach, nie znalazłszy mordercy. Chociaż powszechnie uważano, że
sprawcą był jeden z okolicznych narkomanów, nie znaleziono ani jego, ani
narzędzia zbrodni, ani nawet skradzionych u sąsiadki Dylan przedmiotów. Nie
było tego wiele, bo tez staruszka nie była Krezusem: trochę biżuterii, parę
bibelotów, odrobina gotówki. W przypadku narkomana oczywiście było możliwe, że
zabił dla tak niewielkiego łupu – najpierw staruszkę, bo stała mu na drodze, a
potem Dylan, bo napatoczyła się przypadkiem. Wydawało mi się jednak nieco
podejrzane, że te przedmioty nigdzie nie wypłynęły. W końcu gdyby morderca
ukradł je, żeby mieć za co kupić narkotyki, nie przejmowałby się chyba
policyjnymi poszukiwaniami i natychmiast spylił je w jakimś lombardzie? Jasne,
policja mogła je przeoczyć, ale to zależało od tego, kto prowadził śledztwo.
Właśnie, może z policją też powinnam porozmawiać? Wybadać, czy tą sprawą
zajmował się ktoś kompetentny?
Właściwie chętnie bym to zrobiła, gdyby nie
jeden szczegół. Nie wiedziałam przecież, komu mogłam ufać. Nie wiedziałam więc
też, czy mogłabym tak po prostu pójść na komisariat i przyznać się, że szukałam
mordercy przyjaciółki. A gdyby w ten sposób dotarło to do niewłaściwych uszu?
Gdy zadzwoniła moja komórka, w pierwszej chwili
zupełnie jej nie usłyszałam, tak byłam zamyślona. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że coś brzęczało mi nad głową, i odebrałam zupełnie
odruchowo, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
– Cześć, kochanie. – Usłyszałam w słuchawce
ciepły głos Josha, na co skrzywiłam się z niechęcią. – Przepraszam, że dzwonię
tak późno, ale pomyślałem sobie… Wiesz, tęsknię za tobą. Może umówilibyśmy się
na jutro?
Wahałam się tylko chwilę. Powinnam tę okazję
wykorzystać przecież do własnych celów, nie?
– Jasne, bardzo chętnie – odpowiedziałam wobec
tego beztrosko. – Właściwie to właśnie o tobie myślałam. Tak się zastanawiałam…
Może umówilibyśmy się na kolację z twoimi rodzicami?
– Z mamą i tatą? – zapytał, zdziwiony. – Amanda,
co ci wpadło do głowy?
Położyłam nogi na sofie i wyłożyłam się na niej
wygodnie, przygryzając równocześnie wargę. W tym temacie musiałam być ostrożna.
– Nic, po prostu… Josh, chcę odzyskać moje
życie. Skoro nie mogę sobie nic przypomnieć, nauczę się go na nowo. A twoi
rodzice chyba są jego dosyć istotną częścią, skoro jesteśmy prawie zaręczeni,
prawda?
Josh milczał przez chwilę i już miałam wrażenie,
że się nie zgodzi, kiedy wreszcie usłyszałam jego spokojną odpowiedź:
– Dobrze, Amanda, co tylko zechcesz. Może i masz
zresztą trochę racji. Wprawdzie chciałbym cię chronić przed wszelkimi nieprzyjemnościami,
ale… masz rację. Powinnaś poznać tę rodzinę, jeśli zamierzasz stać się jej
częścią. Musisz wiedzieć, w co się pakujesz. Zadzwonię i ustalę z nimi
spotkanie, a potem da ci znać, dobrze?
Wygięłam usta w triumfalnym uśmiechu,
podkładając rękę pod głowę. W końcu należało grać na różne fronty, prawda?
Miałam jeszcze kilka poszlak, które trzeba było sprawdzić, nie tylko doktora
Seymoura.
– Świetnie. Dzięki – postarałam się brzmieć
entuzjastycznie. Nawet wyszło. – Nie mogę się już doczekać. A my możemy się
umówić wcześniej, jeśli chcesz, żeby pobyć trochę we dwójkę. Chcesz?
Oczywiście, że chciał. Kiedy wreszcie kończyłam
z nim rozmowę, byłam z niej całkiem zadowolona. W przeciwieństwie do
przeglądania raportów, przynajmniej coś mi dała. Najwyraźniej Josh jednak bywał
przydatny.
Zebrałam papiery, które schowałam do skrytki pod
siedziskiem przy oknie; zamierzałam właśnie pójść się kąpać, gdy rozbrzmiał
dzwonek u drzwi. Zatrzymałam się na środku salonu, nieco zdezorientowana. Było
już po dziesiątej, kto mógłby przyjść do mnie o takiej porze? No, oczywiście
znałam jedną taką osobę – Ryan na pewno nie przejmowałby się godziną – ale on
miał zakaz pokazywania się u mnie. Więc kto?
Kiedy w końcu otworzyłam drzwi, widok osoby
stojącej na progu wcale nie rozjaśnił mi w głowie. Dziewczyna mogła być mniej
więcej w moim wieku, może nieco starsza, była drobna, szczupła i niska, o
dużych, brązowych, sarnich oczach i ciemnych, prostych, sięgających jej łopatek
włosach, a także mnóstwie piegów rozsianych po całej twarzy, na której malowała
się niepewność. Na mój widok uśmiechnęła się słabo.
– Amanda Adams? – Odruchowo kiwnęłam głową. –
Przepraszam, że tak późno, ale… chciałam porozmawiać. Nazywam się Cassie
Hamilton.
Tylko przez chwilę nie wiedziałam, z kim miałam
do czynienia. Potem wreszcie zaskoczyłam.
Przede mną stała była żona Josha.
Cieszę się, że dodałaś rozdział ;)
OdpowiedzUsuńRyan działa mi na nerwy. Dobrze by było, gdyby ktoś starł mu z gęby ten uśmieszek! Mam nadzieję, że Marcus jeszcze zaistnieje.
Chyba nie planowałaś wprowadzać byłej żony Josha? Cassie trochę namiesza, co?
Tak w ogóle to ostatnio rzadko bywam na blogach, no i zmieniłam nick ;)
Życzę Weny ;]
Pozdrawiam :**
A i szablon jest świetny ;)
UsuńYou made my day! <3
OdpowiedzUsuńSeymour. Jane Seymour. Dr. Quinn! xD Zresztą doktor Seymour też lekarz :P
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Ryan jest taką kosą dla kamienia Mandy (eee... no wiesz o co chodzi, nie? xD) i rozmawiają ze sobą jak równy z równym. Dziwne, ale czy Ryan wie, że Mandy wie więcej, niż myśli, że Ryan wie? Jezu, rozumiesz o co chodzi? :D
Cassie? Wybrałaś idealny moment, na pojawienie się byłej żony Josha. Rzeczywiście, on miał żonę, podobnie jak Mandy, zdążyłam już zapomnieć :) A skoro namiesza? Hej, czy to nie dziewczyna w płaszczu? ;>
"(...) mogłam przynajmniej udawać, że udaję film."
"Naprawdę musiałam jechać na Brooklyn (...)" - hm, nie rozumiem... Mandy przecież mieszka na Brooklynie :)
(...) zmysły natychmiast wyczuły zbliżającą się w moją stronę osobę." - w tym fragmencie masz słowo "stronę" jest trzy razy :) I to tyle co ja ślepa zauważyłam xD
Podoba mi się tekstura pod tekstem z tego szablonu :D Znaczy cały jest ładny, ale tekstura szczególnie :) Pozdrawiam! :**
Tak na szybko, jutro zostawię porządny komentarz, ale po prostu tego moje oczy nie zniosły:
OdpowiedzUsuń"bezproblematycznie" - no wiesz, jak mogłaś ;)
Ścielę się,
Psia.
MOTYWUJĘ! Ja domagam się więcej! Proszęproszęproszęproszę! :(
OdpowiedzUsuńMotywacja działa, mam już 7 stron, więc powinien być niedługo ;>
Usuń