Następnego dnia rano wytaszczyłam wreszcie ze
skrytki pod oknem mojego notebooka, postanawiając przejrzeć go spokojnie, bez
zbędnej asysty Ryana. Zanim jednak zdążyłam się do niego dorwać, moją uwagę
zwrócił sam futerał na komputer, który w miejscu niewielkiej, zapinanej na
zasuwak, zewnętrznej kieszonki miał niewielkie wybrzuszenie.
Próbując dobrać się do futerału, ponownie
przypomniałam sobie moją rozmowę z Joshem z poprzedniego dnia. Sama już nie
wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Jego słowa nieco kłóciły się z
wyjaśnieniami, których wcześniej udzielił mi Marcus.
– Tak, rzeczywiście, wynająłem detektywa. – Josh
skrzywił się i odchylił do tyłu, opierając ciężko o oparcie krzesła. Znajdowaliśmy
się w tamtej chwili w jednej z tych dyskretnych, niewielkich restauracyjek na
Manhattanie, do których Josh tak uwielbiał chodzić, a których ja tak nie
znosiłam. Było tam tak… snobistycznie. – I uwierz mi, Amanda, strasznie tego
żałuję.
– Ale dlaczego? – Zmarszczyłam brwi, opierając
się łokciami o stolik. – Przecież to był twój pomysł…
– A skąd! – prychnął, przerywając mi. – Naprawdę
myślisz, że wpadłbym na coś takiego sam? Marcus mi to podsunął. Powiedział, że
ma znajomego detektywa i że nawet nie będę się musiał martwić wynajmowaniem go,
bo on wszystko załatwi. Wmówił mi, że tak będzie lepiej dla twojego
bezpieczeństwa.
– Naprawdę? Chcesz mi wmówić, że Marcus troszczył się o moje bezpieczeństwo?
– Mój głos zabrzmiał bardzo sceptycznie i to był naprawdę niezły popis mojej
gry aktorskiej. Ale przecież Josh nie powinien wiedzieć, że poznałam powody,
dla których faktycznie mogłam posądzić Marcusa o troskę o mnie, prawda? –
Wybacz, ale nie wierzę w cuda.
– Nie no, o bezpieczeństwo troszczyłem się ja.
On tylko podsunął mi sposób, jak go dopilnować – wyjaśnił Josh niecierpliwie. –
Od początku uważałem, że to zły pomysł, bo nie cierpię ukrywać przed tobą
takich rzeczy, kochanie. Ale on się uparł… Powiedział, że nie ma sensu o niczym
ci mówić, bo nigdy nie zgodziłabyś się na takie rozwiązanie.
Zabawne, ciekawe, skąd wiedział? Domyślał się,
jak wiele miałam do ukrycia?
– A może Marcus chciał w ten sposób osiągnąć coś
jeszcze? – Wiedziałam, że wchodziłam właśnie na niebezpieczny teren, więc
musiałam się po nim poruszać bardzo ostrożnie. Pewne kwestie jednak musiałam
wyjaśnić do końca. – Może wydaje mu się, że wynajmując detektywa, znajdzie na
mnie coś, czym mógłby ci mnie obrzydzić?
– No wiesz! Jak w ogóle możesz tak myśleć?!
– Cóż, w końcu Marcus za mną nie przepada,
prawda?
– Może i nie, ale on zawsze gra według reguł –
mruknął Josh, nieco się uspokajając. – Poza tym… Mógłby coś znaleźć, Amanda?
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
– Nie o to przecież chodzi, nie? Chodzi o
ciebie. Nie ufasz mi, Josh? Nie wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko? Może i
mam amnezję, może i trochę cię od siebie odsunęłam, ale nadal jesteś
najbliższym mi na świecie człowiekiem. Komu mam wierzyć, jeśli nie tobie?
Proszę, nie rób rzeczy, które mogą nadszarpnąć moje zaufanie.
Nie miałam do niego zaufania za grosz, to
oczywiste, ale Josh o tym nie wiedział. Tak samo jak Ryan nie wiedział, że i
jemu nie ufałam. W zasadzie tylko wobec Marcusa byłam szczera, ale też moje
relacje z nim wyglądały nieco inaczej. Dużo… dziwniej.
– Przepraszam, kochanie. – Josh ponad stolikiem
wyciągnął dłoń i zakrył nią moją. Kiedy na niego spojrzałam, w jego zielonych
oczach czaiła się absolutna powaga. – Obiecuję, że już nigdy czegoś takiego nie
zrobię. Ostatnie, czego bym chciał, to żebyś przestała mi ufać.
Przypomniałam sobie tamte słowa w trakcie
rozbebeszania futerału notebooka, próbując porównać je ze słowami Marcusa.
Marcus twierdził przecież, że odradzał Joshowi pomysł zatrudnienia prywatnego
detektywa; nie przyznałam się jednak Joshowi, że rozmawiałam w tej sprawie z
Marcusem, nie mogłam mu więc wytknąć jego słów. Od tego tematu zbyt blisko było
do kolejnego, do którego nasza rozmowa doprowadziła – tego traktującego o moim
rzekomym romansie z Marcusem, o tym zaś Josh nie miał prawa wiedzieć. Dlatego
właśnie przemilczałam Marcusa w całości, ograniczając się do podania nazwiska
detektywa. Na szczęście Josh nie był dociekliwy.
Który z nich jednak mówił prawdę? Któryś musiał
mnie okłamać. Najbardziej prawdopodobne było, że ratując swoje tyłki, obaj
nieco nagięli prawdę, a wina tak naprawdę leżała gdzieś pośrodku; nie czułam
się jednak na siłach roztrząsać tego i szukać winnego. I tak czułam się tak,
jakbym trafiła na duszne, od dawna zamknięte, ciemne poddasze, gdzie szczelnie
oplotły mnie lepkie, ciężkie pajęczyny, w które nieopatrznie weszłam.
Próbowałam odkryć prawdę, a zamiast tego
znajdowałam na swojej drodze coraz więcej zagadek, coraz więcej pytań, które
wciągały mnie w ten nowojorski spektakl coraz głębiej, coraz bardziej, aż nie
mogłam oddychać i nie wiedziałam, jak się z tego wyplątać. Nie było już
odwrotu; szansę na to zaprzepaściłam chyba na zawsze w chwili, gdy po raz
pierwszy odmówiłam Ryanowi powrotu do Pasadeny. Od tego momentu coraz bardziej
zagłębiałam się w ciemności, szukając odpowiedzi, których istnienia w ogóle nie
byłam pewna. Może tam czekały na mnie tylko kolejne pytania? Może nie istniały
odpowiedzi, które mogłyby mnie usatysfakcjonować? Może już wiecznie miałam
błądzić w ciemności, potykać się o elementy, których nie byłam w stanie na czas
dostrzec w mroku, może po prostu… Tak miało wyglądać moje życie?
Z całej siły odsuwałam od siebie te myśli, ale
im mocniej je odsuwałam, tym częściej wracały do mnie ze zdwojoną siłą. W końcu
od czasu, gdy zaczęłam domyślać się, że coś było nie tak, nie uzyskałam
odpowiedzi na praktycznie żadne pytanie. Za to pojawiało się ich coraz więcej,
a z każdym kolejnym byłam coraz bardziej zdezorientowana. Jak długo mogłam
mnożyć wokół siebie tajemnice, zanim nie wyssie to ze mnie wszystkich sił,
zanim poddam się, krzyknę, że wystarczy i odwrócę na pięcie, bo nie starczy mi
cierpliwości i samozaparcia? Było to w ogóle możliwe?
Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że
byłam w tym moim nowojorskim życiu coraz bardziej zagubiona, zaś skutkiem tego
nie ufałam już nikomu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to była normalna cecha Amandy
Griffin, która nie wierzyła nigdy nikomu po prostu dlatego, że taka była jej
zasada; jednak czy tego chciałam, czy nie, zmieniłam się od tego czasu, nie
byłam już tamtą Amandą Griffin. Do diabła, potrafiłam ufać, gdybym tylko
chciała, gdybym tylko mogła! Jednak… Po prostu nie mogłam. Nie przy takiej
ilości podejrzeń i tak niewielkiej ilości faktów, które do niczego nie
prowadziły. Po prostu nie mogłam!
Sięgnęłam ręką do bocznej kieszeni, po czym
wyciągnęłam z niej niewielki, ciemnozielony, zapinany na zatrzask notes w
skórzanej oprawie. Przyjrzałam mu się bardzo dokładnie, marszcząc brwi, jakby
to miało coś pomóc. Nie pomogło jednak – nie kojarzyłam tego notesu, z
pewnością go nie pamiętałam, to jednak nie było akurat dla mnie dziwne.
Porzuciłam więc na chwilę notebook i ostrożnie otworzyłam notes, spoglądając na
niego tak niepewnie, jakby ze środka miał wylecieć na mnie ziejący ogniem smok.
Nic takiego jednak nie nastąpiło; już pierwsze
strony, na które padł mój wzrok, upewniły mnie w przekonaniu, że notes należał
do mnie. Poznałam charakter pisma, w końcu widziałam go już parę razy w moim
wykonaniu. Dobrze, więc wyglądało na to, że znalazłam swój notes. Swój bardzo
prywatny notes – notes Amandy Griffin – bo przecież ten codzienny, zwykły notes
Amandy Adams nosiłam w torebce. Wreszcie jakiś detal, do którego nie musiałam
znać hasła!
Przeglądając rzadkie notatki, z niesmakiem
pomyślałam, że faktycznie musiałam mieć paranoję; zapewne bowiem właśnie dla zabezpieczenia pisałam notatki w postaci praktycznie
samych skrótów. Notatki te pewnie dużo znaczyły dla mnie sprzed amnezji, dla
mnie obecnej jednak nie miały absolutnie żadnego sensu. Zapytać kogoś?
Przygryzłam wargę. Skoro trzymałam notes razem z
notebookiem, którego nikt oprócz mnie nigdy na oczy nie widział, było bardzo
mało prawdopodobne, że z notesem było inaczej. Więc pewnie nic by mi to nie
dało, nawet gdybym pokazała te notatki Ryanowi. A nawet gdyby był w stanie coś
z nich odcyfrować, co by mi z tego przyszło? A gdyby właśnie wtedy postanowił
użyć ich przeciwko mnie?
O, nie. Po moim trupie!
Numer L.A., głosiła jedna z tych
nielicznych notatek. Pod spodem znajdował się numer telefonu, którego nie
miałam nawet zamiaru wybierać. Jeśli nie chodziło o Los Angeles – a nawet przy
moich talentach szpiegowskich wątpliwe było, żeby udało mi się dodzwonić do miasta – to musiało chodzić o czyjeś
inicjały. Poprawka – nie czyjeś,
tylko jednego konkretnego człowieka, o którym słyszałam już parę razy, odkąd
wyszłam ze szpitala. To musiał być numer telefonu Lucasa Andersona.
No dobrze, więc miałam z nim kontakt.
Podejrzliwy Marcus mógł mieć więcej racji, niż sam przypuszczał, co to jednak
zmieniało? Wiedziałam już wcześniej, że z jakiegoś powodu pozostawałam w
kontakcie z Lucasem Andersonem. Pytanie, czy rzeczywiście miałam coś wspólnego
z jego śmiercią?
Z nieprzyjemnym dreszczem porzuciłam notatkę i
przeszłam do kolejnych, nie tak istotnych. Przerzuciłam kartki kilka dni do
przodu, żeby w końcu zatrzymać się na ostatnim wykonanym przeze mnie wpisie – w
dniu, w którym z amnezją i połamanymi żebrami trafiłam do szpitala.
D.H. żyje.
Zamurowało mnie na widok tego pospiesznie
skreślonego moją ręką, krótkiego zdania. Oprócz niego na stronie nie było nic;
ani numeru telefonu, ani żadnej dodatkowej informacji, nazwiska, dosłownie nic.
Tylko ta idiotyczna wiadomość ode mnie do mnie, z której obecnie nie rozumiałam
nic.
To znaczy, ten skrót rozumiałam doskonale. Co
mógł znaczyć innego, jeśli nie „Dylan Hastings”? O co mogło chodzić, jeśli nie
o nazwisko przyjaciółki, którą pomścić przyjechałam do Nowego Jorku? No jasne,
to rozumiałam doskonale.
Oprócz tego jednak w głowie miałam kompletną
pustkę. Co mogła znaczyć ta notatka? Czy to mogła być prawda, Dylan
rzeczywiście mogła przeżyć? Ale jeśli tak, to jakim cudem? I w jaki sposób się
o tym dowiedziałam?
Pospiesznie przejrzałam kilka stron do tyłu, ale
nic z nich nie wynikało. W większości były puste albo zawierały jakieś
nieistotne informacje, które zresztą nie bardzo potrafiłam rozszyfrować.
Odłożyłam notes na stolik, zupełnie zapominając o notebooku, którym miałam się
przecież zająć. Nie, tymczasem miałam ważniejsze sprawy na głowie.
Dylan
Hastings żyje. To
oczywiste, że napisałam skrótem, bo się spieszyłam, świadczył o tym charakter
pisma. Poza tym jednak nie rozumiałam nic. Przecież przyjechałam do Nowego
Jorku, żeby pomścić jej śmierć!
Pisali o tym w gazetach! No dobrze, może i media nie były najlepszym źródłem
informacji, ale akurat w tym temacie? Przecież nie napisaliby czegoś, co nie
było prawdą!
Jednak co innego mogła znaczyć ta notatka? To
wszystko w ogóle nie miało sensu…
Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Ryana.
Jeśli ktoś w tej sytuacji mógł mi pomóc, to tylko on. Niezależnie od faktu, że
nadal mu nie ufałam.
– Cześć, Mandy. – Szorstki głos Ryana sprawił,
że natychmiast wrócił do mnie niepokój, który zaczęłam odczuwać po odzyskaniu
tamtego wspomnienia. Trudno, jakoś musiałam wziąć się w garść. – Namyśliłaś się
wreszcie? Oddasz mi laptopa?
A czego on taki namolny?, przemknęło mi przez
głowę, szybko jednak odsunęłam od siebie te myśli. Przecież i tak
podejrzewałam, że wcale nie chciał ode mnie tego komputera, żeby mi pomóc,
tylko wręcz przeciwnie.
– Właściwie to dzwonię w innej sprawie – odparłam,
całkowicie ignorując kwestię laptopa. – Tak się zastanawiałam… Potrafiłbyś
załatwić mi dokumentację medyczną Dylan? Albo protokół policji z miejsca, gdzie
została napadnięta?
Przez moment w słuchawce panowała cisza.
Czekałam ze wstrzymanym oddechem na jego reakcję, modląc się, żeby nie zaczął
zadawać zbyt wielu niewygodnych pytań; Ryan jednak w końcu odpowiedział:
– Ja już załatwiałem ci tę dokumentację, Mandy.
– Może – prychnęłam, wywracając oczami. – Ale
nie pamiętam tego, prawda? A skoro zrobiłeś to raz, na pewno uda ci się
ponownie. Nic z tego nie znalazłam u siebie…
– Oczywiście, że nie, bo oddałaś mi wszystko,
gdy już się z nimi zapoznałaś – przerwał mi stanowczo. – O ile mogłem
zrozumieć, po co ci to było wtedy, o tyle nie wiem, co chcesz z tymi
dokumentami zrobić teraz. Nic w nich wtedy nie znalazłaś. Ty, jak to ty,
chciałaś wszystko przejrzeć osobiście, nawet jeśli wiedziałaś, że nic z tego
nie wyniesiesz, ale to było przed amnezją. Po co teraz chcesz to robić po raz
drugi?
No właśnie, po co? Westchnęłam ciężko.
– Chcę się po prostu dokładniej zorientować w
sytuacji – wyjaśniłam nieco niecierpliwie. – Nie pamiętam nic z tego, czego
dowiedziałam się przed amnezją, i wydaje mi się, że prędzej znajdę mordercę
Dylan, jeśli dowiem się, co dokładnie się wtedy wydarzyło.
– Noo… Dobrze – odparł w końcu, po dłuższej
chwili wahania. Z ulgą wypuściłam długo wstrzymywane powietrze z płuc. – Myślę,
że dzisiaj uda mi się to załatwić. Spotkamy się gdzieś wieczorem?
– Na mieście – odparłam stanowczo. – Zach i Alex
nie powinni cię więcej zobaczyć w okolicach mojego mieszkania.
– Słusznie, jeszcze bym w końcu rzeczywiście im
przyłożył.
– Raczej nie to miałam na myśli – sprostowałam
kwaśno. – Josh nie powinien się o tym dowiedzieć.
– Ach, no tak, prawie zapomniałem o tym twoim
chłoptasiu na posyłki – prychnął, ale mimo nonszalancji, którą chciał po sobie
pokazać, w jego głosie usłyszałam coś innego, co z pewnością chciał przede mną
ukryć. Brzmiało jak zazdrość. – A więc teraz zamierzasz mnie przed nim ukrywać?
– A kiedyś planowałam inaczej? – zapytałam
uprzejmie, wpatrując się w notes otwarty na stronie z tajemniczą notatką
dotyczącą Dylan. – Przecież chyba od początku tak właśnie miało być.
– Nie, przez pewien czas miałem cię nachodzić.
– Teraz jesteś mi potrzebny do czego innego,
więc daruj sobie, proszę, nachodzenie. – Chwyciłam laptopa i włączyłam go,
postawiwszy sobie na stoliku do kawy obok notesu. – I przestań już jęczeć mi do
ucha, a zajmij się lepiej zdobywaniem dokumentów, o które cię prosiłam.
– Nie usłyszałem tej prośby, ale akurat to mnie
nie dziwi, Mandy – zauważył kąśliwie. – Pod tym względem nie zmieniłaś się ani
o jotę. Zadzwonię do ciebie, jak już uda mi się coś załatwić, wtedy ustalimy,
gdzie się spotkamy. A teraz już ci nie przeszkadzam, bo przecież bardzo ci się
spieszy. I na pewno masz mnóstwo ważnych rzeczy do zrobienia.
Wywróciłam oczami, bo jego złośliwe uwagi
strasznie mnie irytowały. Chyba zawsze tak było, ale jakoś… im więcej z nim
przebywałam, tym bardziej rozumiałam, dlaczego Amanda Griffin nie chciała się z
nim wiązać. A przynajmniej wydawało mi się, że to rozumiałam. A może po prostu
się uprzedziłam ze względu na te wszystkie podejrzenia?
Znienacka obudziły się we mnie wyrzuty sumienia
i już, już otwierałam usta, żeby go przeprosić, ale ostatecznie się
powstrzymałam. Komputer w końcu mi się włączył i natychmiast zajrzałam w
odpowiedni folder, w którym znalazłam wspólne zdjęcie Ryana i Jacka, a poza tym
przypomniałam sobie tamten telefon, wykonany do Ryana jeszcze przed moim wypadkiem
i wyrzuty sumienia od razu przeszły mi jak ręką odjął. Wpatrując się w to
zdjęcie Ryana i Jacka, na nowo obudziłam w sobie niepokój. Obydwaj wyglądali na
tak dobrze się ze sobą dogadujących, ściskali sobie ręce i coś do siebie z
uśmiechem mówili; po prostu tak, jakby byli w dobrej komitywie. A chociaż nie
miałam absolutnie nic przeciwko Jackowi Hamiltonowi, to mimo wszystko ta
znajomość wydawała mi się mocno podejrzana.
– Tak… Dzięki – odpowiedziałam więc tylko z
roztargnieniem. – Odezwij się, jak już będziesz miał tę dokumentację.
Rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć na
moje pożegnanie, i raz jeszcze uważnie przyjrzałam się skanowi zdjęcia. Do
diabła. Wszystko byłoby prostsze, gdyby Ryan po prostu o wszystkim mi
powiedział. Gdyby się wytłumaczył, przyznał, zanim dotarłam do zdjęcia, może
nadal bym mu ufała. A tak? Nie mogłam przecież…
Ryan trafił na odpowiedni – dla niego
oczywiście – moment w moim życiu. Właśnie wtedy, kiedy zaczęłam rozumieć, że
nie powiedziałam o sobie Joshowi całej prawdy, że były sprawy, które
przemilczałam i o których z pewnych przyczyn nie wspomniałam nikomu – właśnie
wtedy wkroczył on, rzucając nieco światła na moją przeszłość i, siłą rzeczy,
zaskarbiając sobie moje zaufanie. Być może na nie zasługiwał, a może nie; ja
jednak, spragniona informacji i po raz pierwszy stykająca sie z kimś, kto był w
stanie co nieco mi wytłumaczyć, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam,
przyjęłam wszystko na wiarę, tylko dlatego, że pasowało to do wszystkiego, co
wcześniej zaobserwowałam.
Może Ryan miał rację; może rzeczywiście
zostawiłam w Pasadenie rodziców, może rzeczywiście byli tymi ludźmi, o których
mi opowiadał, może rzeczywiście szukałam mordercy Dylan Hastings i może
rzeczywiście on był moim długoletnim znajomym. Natomiast czy rzeczywiście
chciał dla mnie dobrze i czy rzeczywiście był moim przyjacielem – to już była
inna sprawa. Nie mogłam przecież wiedzieć, co czułam do niego przed wypadkiem!
Trudno jednak było mi poruszać się po omacku.
Właśnie dlatego w niego uwierzyłam – bo musiałam w coś wierzyć. A teraz, kiedy tę wiarę zabrało mi oświadczenie
staruszki z New Jersey, zdjęcie z notebooka i moje własne wspomnienie, znowu
tak się czułam. Jakbym nie miała pod stopami podłoża.
Z westchnieniem zamknęłam notebooka i wstałam z
kanapy, idąc w stronę okna, bo mieszkanie nagle zrobiło się dla mnie za ciasne
i zbyt duszne. Powoli zaczynałam mieć tego wszystkiego dość. Może jednak źle
zrobiłam, rezygnując z wyjazdu z Nowego Jorku? Może byłoby prościej, gdybym po
prostu wróciła do Pasadeny, spróbowała odzyskać wspomnienia, a dopiero potem
martwiła się całą resztą?
Tak z pewnością byłoby prościej, najwidoczniej
jednak nie byłam dziewczyną, która radziła sobie w życiu, szukając
najłatwiejszej drogi. Najwidoczniej było wręcz odwrotnie…
Zmarszczyłam brwi, wyglądając za okno. Przez
moment tylko nie wiedziałam, co było nie tak w tym obrazie, który roztaczał się
przed moimi oczami. Ot, zwykła brooklyńska ulica, którą w dodatku zdążyłam już
poznać, odkąd wróciłam do swojego mieszkania z Manhattanu. Przechodziło nią
sporo ludzi, ulicą przejeżdżały samochody, głównie taksówki, co chwila ktoś
wchodził lub wychodził ze sklepu mieszczącego się naprzeciwko kamienicy, w
której mieszkałam. Był słoneczny, ciepły dzień i na pierwszy rzut oka w ogóle
wszystko wydawało się w porządku.
Pewnie dlatego dopiero po chwili zwróciłam uwagę
na element, który nie pasował do tej scenerii. Parę kroków od wejścia do sklepu
naprzeciwko, opierając się o ceglaną ścianę kamienicy, stała jakaś postać. Nie
ruszała się, po prostu stała i jakby na coś czekała. Średniego wzrostu i
postury, niczym się specjalnie nie wyróżniała oprócz faktu, że miała na sobie
obszerny płaszcz z zarzuconym na głowę kapturem.
To ten szczegół tak bardzo nie pasował mi do
reszty. Był naprawdę ciepły dzień i ludzie przechodzący chodnikiem byli
bardziej porozbierani niż poubierani. Na ulicy królowały krótkie spódniczki,
szorty i T-shirty z krótkim rękawem, dlaczego więc ten ktoś czający się pod
wejściem do sklepu miał na sobie płaszcz
przeciwdeszczowy z kapturem? To się nie trzymało kupy. Nie mogłam nawet
przez to stwierdzić, czy była to kobieta, czy mężczyzna, bo płaszcz był na tyle
szeroki, by skutecznie zakrywał sylwetkę, zaś pod kapturem nie było widać nic,
nie wystawały nawet spod niego żadne włosy. Poza tym postać w ogóle się nie
poruszała, więc nawet po tym nie mogłam strzelać, jakiej była płci – a
ostatecznie rozpoznałabym chyba kobiece lub męskie ruchy. Prawdopodobnie.
Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo mnie to
zaniepokoiło. Może przez fakt, że poprzedniego dnia złapałam już jednego
prywatnego detektywa, pozostawałam w stanie nieco podwyższonej czujności? A
może raczej odezwało się we mnie coś ze starego życia, z treningów, które
podobno przechodziłam pod oczami rodziców? Nie miałam pojęcia; faktem jednak
pozostawało, że tę tak niepasującą do scenerii wokół osobę uznałam za
podejrzaną. I postanowiłam przyjrzeć się sprawie z bliska.
Schowałam notebook i notes, włożyłam buty,
chwyciłam klucze do mieszkania i już po chwili mnie nie było. Dosłownie parę
minut później wyszłam na ulicę, a jednak kiedy to zrobiłam i spojrzałam w
stronę wejścia do sklepu, nie spostrzegłam tam osoby w płaszczu. Zdążyła mi uciec.
Rozejrzałam się bezradnie w obydwie strony.
Miałam pięćdziesiąt procent szansy, że trafię. W końcu jeszcze moment wcześniej
ten ktoś stał tam pod sklepem, więc nie mógł odejść daleko. Przebiegłam przez
ulicę, ignorując trąbiącą na mnie taksówkę, ale nigdzie nie dostrzegłam tego
charakterystycznego płaszcza. Cholera, a przecież przy takiej pogodzie powinien
wyróżniać się z tłumu!
Pozostawała jeszcze jedna możliwość, jeżeli nie
byłam ślepa, a tajemniczy ktoś nie poszedł w żadną ze stron: że gdzieś się
ukrył. A gdzie najbliżej znajdowała się jakaś kryjówka?
Szarpnęłam za drzwi prowadzące do sklepu; znałam
już to miejsce, to był niewielki, samoobsługowy spożywczak z dwoma kasami
obsługiwanymi przez dwójkę młodych ludzi: dziewczynę z kolczykami we wszystkich
możliwych miejscach i przysypiającego wiecznie chłopaka o niezdrowej cerze. O
tej porze dnia – wciąż było dosyć wcześnie – nie było tam dużego ruchu. Między
półkami snuło się trochę klientów, ale największe oblężenie zaczynało się
dopiero po powrocie z pracy większości ciężko zarabiających na życie
nowojorczan. Z tego powodu, a także dlatego, że sklep nie był duży – składał
się z zaledwie paru alejek – mogłam jednym spojrzeniem przeszukać wnętrze i
przekonać się, czy człowiek w płaszczu tam był.
Dostrzegłam tylko czubek szarego kaptura, ale to
wystarczyło, bym chwyciła plastikowy koszyk i zagłębiła się między półki.
Starając się nie stracić celu z oczu, zaczęłam posuwać się do przodu alejką
równoległą do tej, w której stał ten ktoś, zupełnie się nie poruszając. Czułam
się prawie jak lew na polowaniu.
Przemknęło mi wprawdzie przez głowę, że to, co
robiłam, było kompletną głupotą: pod kapturem prochowca mogłam przecież znaleźć
zupełnie mi obcą, niewinną, niezwiązaną ze mną osobę, która zawiniła mi jedynie
tym, że postanowiła zrobić zakupy akurat w tym sklepie i że przypadkiem było
jej zimniej niż innym przechodniom. Chyba jednak znowu przemawiała przeze mnie
stara Amanda Griffin i jej mądrości życiowe w stylu Przypadki nie istnieją. Bo przecież byłam pewna, że dla kogoś
takiego jak ona to właśnie był przypadek, który nie miał racji bytu: człowiek w
prochowcu, z kapturem na głowie, w środku naprawdę ciepłego dnia czekający pod
oknem mieszkania dziewczyny zamieszanej w sprawę kryminalną? Nie ma mowy.
To właśnie dlatego zbliżałam się powoli
równoległą alejką, ale tylko do czasu, aż nie zobaczyłam, że mój cel zaczyna
uciekać. Nie była to szalona, bezładna ucieczka w stronę drzwi, skąd; po prostu
tak, jak wcześniej stała w miejscu i zupełnie się nie ruszała, tak potem postać
powoli zaczęła się oddalać, kierując się w stronę przejścia do alejki bardziej
oddalonej ode mnie, za to kończącej się wyjściem dla klientów bez zakupów.
Przyspieszyłam nieco kroku, minęłam sztuczne zupki i makarony, po czym
skręciłam w przejście, widząc szary kaptur coraz bliżej i bliżej. Wiedziałam
już, że zdążę go dopaść, zanim on dopadnie wyjścia, gdy nagle…
Łuuup.
– Bardzo panią przepraszam! – wykrzyknęłam,
odskakując od nieco chwiejącej się na nogach staruszki, którą przez nieuwagę
właśnie potrąciłam. Ponad jej głową rozejrzałam się za szarym prochowcem; był
już bardzo blisko wyjścia ze sklepu. – Ja naprawdę… nie chciałam…
– Ech, ta dzisiejsza młodzież – zaczęła zrzędzić
starsza pani, próbując podnieść z podłogi upuszczone produkty spożywcze. Z ciężkim
westchnieniem pochyliłam się, żeby je pozbierać. – W ogóle nie zwracacie uwagi
na otoczenie, jesteście odcięci od świata… A pani co, komórka czy jakaś muzyka?
Dopiero po rzuceniu jej zdziwionego spojrzenia
zrozumiałam, że pytała, co mnie rozproszyło i dlaczego jej nie zauważyłam.
Wrzuciłam resztę produktów do jej koszyka, po czym uśmiechnęłam się i
odpowiedziałam grzecznie:
– Nie, po prostu się zamyśliłam. Jeszcze raz
przepraszam…
Po czym rzuciłam się w stronę wyjścia, wiedząc
już, że było za późno. Osoba w płaszczu właśnie znikała za drzwiami.
Gdy wypadłam z powrotem na ulicę, zobaczyłam
tylko skrawek kaptura znikający za zatrzaskującymi się właśnie drzwiczkami
taksówki. Podbiegłam do ulicy, ale było już za późno. Taksówka z piskiem opon
zdążyła odjechać, a gdy rozejrzałam się dookoła, nie spostrzegłam możliwości
wynajęcia kolejnej i rzucenia tego dramatycznego tekstu z filmów szpiegowskich:
„Za tą taksówką proszę!". Nie, pod tym względem jak zawsze miałam pecha.
Poza tym wychodząc z mieszkania, nie wzięłam
nawet portfela.
Przez moment z frustracją odprowadzałam wzrokiem
taksówkę, aż nie zniknęła mi z oczu na najbliższym skrzyżowaniu. Dopiero wtedy
uznałam, że mogę wracać do domu, skoro i tak nie miałam tutaj nic więcej
zdziałać. Cała moja wyprawa sprowadziła się więc do jednego wniosku.
To była kobieta.
To musiała być kobieta, świadczyły o tym jej
ruchy. Nie miałam pojęcia, skąd to wiedziałam, ale tak właśnie było. Kimkolwiek
była osoba w płaszczu, bardzo chciała ukryć swoją tożsamość, także płeć;
ukrycie tego było dla niej ważniejsze od możliwości rozpoznania, chyba że nie
brała pod uwagę mojej paranoi i faktu, że mogłam się czegoś domyślić. Po
reakcji kobiety bowiem zrozumiałam, że wiedziała, że szłam za nią i właśnie
dlatego uciekła. Była zbyt gwałtowna, za szybka na kogoś postronnego.
Jeśli jednak nie był to kolejny prywatny
detektyw – a mocno w to wątpiłam – to kto mógł to być? Po co jakaś kobieta
miałaby się czaić pod moim mieszkaniem? A może jednak miałam manię
prześladowczą i tak naprawdę nie był to nikt związany ze mną?
Jednak wracając powoli do mieszkania, doszłam do
wniosku, że myśląc tak, próbowałabym sie jedynie uspokoić, uśpić czujność.
Obojętne, którą Amandą byłam w tamtej chwili, jedno nie ulegało wątpliwościom.
Ten ktoś, kimkolwiek był, naprawdę był pod tą kamienicą ze względu na mnie.
Nie wierzyłam w takie zbiegi okoliczności.
Jej! Lecę czytać ;)
OdpowiedzUsuńNo i kolejna zagadka! Nie no, naprawdę, dlaczego mi to robisz? ;) Dylan żyje?! Dylan?! Żyje?! No naprawdę, jestem w ciężkim szoku. Strzelałabym, że ta kobieta w płaszczu to albo właśnie Dylan, albo mama Amandy, albo to była Zoey? W końcu taka głupia to ona nie jest ;) No cóż, z niecierpliwością czekam na kolejną część ;)
UsuńHaha, wiem, muszę wreszcie zacząć coś wyjaśniać, bo inaczej się zniechęcicie i przestaniecie czytać;)
UsuńCo do Dylan - no, tego nie wiem;) jeśli natomiast chodzi o kobietę w płaszczu, to mogę przyznać, że jedno z Twoich przypuszczeń jest właściwe. A które? To się pewnie niedługo okaże...
Postaram się jak najszybciej, ale na razie koncentruję się dla odmiany na moim drugim tekście:)
No, to jednak nie jestem taka zła ;) Czekam, czekam z niecierpliwością na jakieś wyjaśnienia, nawet drobne ;)
UsuńNie wiem, czy to jakiś nagły przyrost uczuć, ale nagle zaczęło mi być żal Josha. Wobec nikogo Mandy nie zachowuje się w taki sposób, to znaczy udaje, że jest taką słabą kobietką, ale jej myśli są zupełnie inne. W sumie... to teraz nie ufa nikomu, ale przy relacjach z Joshem jest to bardziej odczuwalne.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak to zrobiłaś, ale najbardziej zdenerwował mnie w tym rozdziale Ryan. To pewnie było zamierzone xD W każdym razie zastanawiam się, czy specjalnie tak nakręcasz sprawy z Ryanem. Być może chcesz w nas wzbudzić wątpliwości, a tak naprawdę Mandy nie powinna się obawiać Ryana. Zobaczymy ;>
Cóż, na początku pomyślałam, że Mandy od początku wiedziała, że Dylan żyje, ale później stwierdziłam, że nie musiałaby przyjeżdżać do NY. No i nie musiałaby tego zapisywać w notesie xD Coraz bardziej jestem przekonana, że Mandy już rozwiązała tę sprawę, a później straciła pamięć i musi zaczynać od nowa, buahahaha xD
Ach, no i cieszę się, że piszesz Negatyw, o! Pozdrawiam :)
Taak, wiem. Wobec Ryana jest prawie całkiem szczera, pomijając te ostatnie incydenty, a jeśli chodzi o Marcusa, to też raczej nie kryje niechęci do niego. Tylko przy Joshu kompletnie nie jest sobą.
UsuńTo na pewno było zamierzone xD oczywiście, że specjalnie, pytanie, czy bezpodstawnie, czy wręcz przeciwnie. Kiedyś się tam pewnie wyjaśni;]
Mandy chyba nie wiedziała wszystkiego przed wypadkiem. Coś tam na pewno, ale nie wszystko. Tak czy inaczej, to, co zapisała, zrobiła też z konkretnego powodu - to miała być wskazówka ;>
Ja też się cieszę! Kończę już rozdział 57 i niedługo zdemaskuję szpiega^^ całuję!
Właśnie się zastanawiam, z czego to wynika. Może nie czuje z jego strony zagrożenia? Hm, nie zdziwiłabym się, gdyby była w błędzie xD
UsuńNo tak :) Jak na razie daję się ponieść i jakoś sama przestałam mu ufać ^^
Już chociażby ta notatka świadczy, że zbierała dowody i łączyła fakty. Co prawda nie będzie można tego porównać, ale ciekawe czy po amnezji szybciej dojdzie do prawdy niż gdyby nie miała wypadku :)
Najs :D Ponad dziesięć rozdziałów zapasu :) Zwiększenie odstępów pomiędzy publikacjami chyba nie nastąpi, co? ;> Ja teraz też mam wenę na jednego bloga i trochę z tego powodu cierpię :(
Haha, może rzeczywiście jest w błędzie? W końcu nie ma pojęcia o swojej przeszłości;)
UsuńTo dobrze, taki był zamiar xD
No właśnie. Prawdopodobnie będzie to można porównać, bo nawet jeśli Mandy nie odzyska pamięci, to na pewno dojdzie do takiego momentu, gdy w ten czy inny sposób dowie się wszystkiego, czego będzie chciała. Ale fakt faktem, że teraz, po amnezji, została sporo w tyle :D
A, jakoś stanęłam znowu, więc nie wiem, ale zamierzam wkrótce ponownie ruszyć z obydwoma tekstami. Zobaczymy, co z tego wyjdzie w praktyce^^
Gdyby matka Amandy była w Nowym Jorku, przyszłaby do córki, a nie chodziła po mieście w płaszczu przeciwdeszczowym. Obstawiam Dylan (a może ona nie jest przyjaciółką Amandy? Ktoś się do niej zgłosił i poprosił, aby zbadała sprawę. Wyjechała do Nowego Jorku. Ryan wciska jej kit.
OdpowiedzUsuńJeszcze jest Zoey. Udaje "słodką idiotkę". Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona popchnęła Amandę na tory.
:***
Może? A może ma swoje powody?;) co do Dylan... No przecież były razem na zdjęciu z Wigilii xD poznała ją po zdjęciach z gazety, ciężko byłoby coś takiego spreparować.
UsuńA co do Zoey... Jej rola pewnie też wkrótce ulegnie tu niewielkiemu powiększeniu^^
;***
Kiedy dodasz nowy rozdział? A tak nawiasem mówiąc piękne muzyki w tle, trafione w mój gust.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i idę czytać twój drugi blog :)
Ha, też uwielbiam Lanę, dlatego właśnie mam ją w playliście;) kiedy nowy rozdział? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, bo nadal z nim nie ruszyłam, ale na pewno coś się tu pojawi przed świętami.
UsuńCałuję i zapraszam!