26. Z notesu


Następnego dnia rano wytaszczyłam wreszcie ze skrytki pod oknem mojego notebooka, postanawiając przejrzeć go spokojnie, bez zbędnej asysty Ryana. Zanim jednak zdążyłam się do niego dorwać, moją uwagę zwrócił sam futerał na komputer, który w miejscu niewielkiej, zapinanej na zasuwak, zewnętrznej kieszonki miał niewielkie wybrzuszenie.
Próbując dobrać się do futerału, ponownie przypomniałam sobie moją rozmowę z Joshem z poprzedniego dnia. Sama już nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić. Jego słowa nieco kłóciły się z wyjaśnieniami, których wcześniej udzielił mi Marcus.
– Tak, rzeczywiście, wynająłem detektywa. – Josh skrzywił się i odchylił do tyłu, opierając ciężko o oparcie krzesła. Znajdowaliśmy się w tamtej chwili w jednej z tych dyskretnych, niewielkich restauracyjek na Manhattanie, do których Josh tak uwielbiał chodzić, a których ja tak nie znosiłam. Było tam tak… snobistycznie. – I uwierz mi, Amanda, strasznie tego żałuję.
– Ale dlaczego? – Zmarszczyłam brwi, opierając się łokciami o stolik. – Przecież to był twój pomysł…
– A skąd! – prychnął, przerywając mi. – Naprawdę myślisz, że wpadłbym na coś takiego sam? Marcus mi to podsunął. Powiedział, że ma znajomego detektywa i że nawet nie będę się musiał martwić wynajmowaniem go, bo on wszystko załatwi. Wmówił mi, że tak będzie lepiej dla twojego bezpieczeństwa.
– Naprawdę? Chcesz mi wmówić, że Marcus troszczył się o moje bezpieczeństwo? – Mój głos zabrzmiał bardzo sceptycznie i to był naprawdę niezły popis mojej gry aktorskiej. Ale przecież Josh nie powinien wiedzieć, że poznałam powody, dla których faktycznie mogłam posądzić Marcusa o troskę o mnie, prawda? – Wybacz, ale nie wierzę w cuda.
– Nie no, o bezpieczeństwo troszczyłem się ja. On tylko podsunął mi sposób, jak go dopilnować – wyjaśnił Josh niecierpliwie. – Od początku uważałem, że to zły pomysł, bo nie cierpię ukrywać przed tobą takich rzeczy, kochanie. Ale on się uparł… Powiedział, że nie ma sensu o niczym ci mówić, bo nigdy nie zgodziłabyś się na takie rozwiązanie.
Zabawne, ciekawe, skąd wiedział? Domyślał się, jak wiele miałam do ukrycia?
– A może Marcus chciał w ten sposób osiągnąć coś jeszcze? – Wiedziałam, że wchodziłam właśnie na niebezpieczny teren, więc musiałam się po nim poruszać bardzo ostrożnie. Pewne kwestie jednak musiałam wyjaśnić do końca. – Może wydaje mu się, że wynajmując detektywa, znajdzie na mnie coś, czym mógłby ci mnie obrzydzić?
– No wiesz! Jak w ogóle możesz tak myśleć?!
– Cóż, w końcu Marcus za mną nie przepada, prawda?
– Może i nie, ale on zawsze gra według reguł – mruknął Josh, nieco się uspokajając. – Poza tym… Mógłby coś znaleźć, Amanda?
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
– Nie o to przecież chodzi, nie? Chodzi o ciebie. Nie ufasz mi, Josh? Nie wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko? Może i mam amnezję, może i trochę cię od siebie odsunęłam, ale nadal jesteś najbliższym mi na świecie człowiekiem. Komu mam wierzyć, jeśli nie tobie? Proszę, nie rób rzeczy, które mogą nadszarpnąć moje zaufanie.
Nie miałam do niego zaufania za grosz, to oczywiste, ale Josh o tym nie wiedział. Tak samo jak Ryan nie wiedział, że i jemu nie ufałam. W zasadzie tylko wobec Marcusa byłam szczera, ale też moje relacje z nim wyglądały nieco inaczej. Dużo… dziwniej.
– Przepraszam, kochanie. – Josh ponad stolikiem wyciągnął dłoń i zakrył nią moją. Kiedy na niego spojrzałam, w jego zielonych oczach czaiła się absolutna powaga. – Obiecuję, że już nigdy czegoś takiego nie zrobię. Ostatnie, czego bym chciał, to żebyś przestała mi ufać.
Przypomniałam sobie tamte słowa w trakcie rozbebeszania futerału notebooka, próbując porównać je ze słowami Marcusa. Marcus twierdził przecież, że odradzał Joshowi pomysł zatrudnienia prywatnego detektywa; nie przyznałam się jednak Joshowi, że rozmawiałam w tej sprawie z Marcusem, nie mogłam mu więc wytknąć jego słów. Od tego tematu zbyt blisko było do kolejnego, do którego nasza rozmowa doprowadziła – tego traktującego o moim rzekomym romansie z Marcusem, o tym zaś Josh nie miał prawa wiedzieć. Dlatego właśnie przemilczałam Marcusa w całości, ograniczając się do podania nazwiska detektywa. Na szczęście Josh nie był dociekliwy.
Który z nich jednak mówił prawdę? Któryś musiał mnie okłamać. Najbardziej prawdopodobne było, że ratując swoje tyłki, obaj nieco nagięli prawdę, a wina tak naprawdę leżała gdzieś pośrodku; nie czułam się jednak na siłach roztrząsać tego i szukać winnego. I tak czułam się tak, jakbym trafiła na duszne, od dawna zamknięte, ciemne poddasze, gdzie szczelnie oplotły mnie lepkie, ciężkie pajęczyny, w które nieopatrznie weszłam.
Próbowałam odkryć prawdę, a zamiast tego znajdowałam na swojej drodze coraz więcej zagadek, coraz więcej pytań, które wciągały mnie w ten nowojorski spektakl coraz głębiej, coraz bardziej, aż nie mogłam oddychać i nie wiedziałam, jak się z tego wyplątać. Nie było już odwrotu; szansę na to zaprzepaściłam chyba na zawsze w chwili, gdy po raz pierwszy odmówiłam Ryanowi powrotu do Pasadeny. Od tego momentu coraz bardziej zagłębiałam się w ciemności, szukając odpowiedzi, których istnienia w ogóle nie byłam pewna. Może tam czekały na mnie tylko kolejne pytania? Może nie istniały odpowiedzi, które mogłyby mnie usatysfakcjonować? Może już wiecznie miałam błądzić w ciemności, potykać się o elementy, których nie byłam w stanie na czas dostrzec w mroku, może po prostu… Tak miało wyglądać moje życie?
Z całej siły odsuwałam od siebie te myśli, ale im mocniej je odsuwałam, tym częściej wracały do mnie ze zdwojoną siłą. W końcu od czasu, gdy zaczęłam domyślać się, że coś było nie tak, nie uzyskałam odpowiedzi na praktycznie żadne pytanie. Za to pojawiało się ich coraz więcej, a z każdym kolejnym byłam coraz bardziej zdezorientowana. Jak długo mogłam mnożyć wokół siebie tajemnice, zanim nie wyssie to ze mnie wszystkich sił, zanim poddam się, krzyknę, że wystarczy i odwrócę na pięcie, bo nie starczy mi cierpliwości i samozaparcia? Było to w ogóle możliwe?
Sama już nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że byłam w tym moim nowojorskim życiu coraz bardziej zagubiona, zaś skutkiem tego nie ufałam już nikomu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to była normalna cecha Amandy Griffin, która nie wierzyła nigdy nikomu po prostu dlatego, że taka była jej zasada; jednak czy tego chciałam, czy nie, zmieniłam się od tego czasu, nie byłam już tamtą Amandą Griffin. Do diabła, potrafiłam ufać, gdybym tylko chciała, gdybym tylko mogła! Jednak… Po prostu nie mogłam. Nie przy takiej ilości podejrzeń i tak niewielkiej ilości faktów, które do niczego nie prowadziły. Po prostu nie mogłam!
Sięgnęłam ręką do bocznej kieszeni, po czym wyciągnęłam z niej niewielki, ciemnozielony, zapinany na zatrzask notes w skórzanej oprawie. Przyjrzałam mu się bardzo dokładnie, marszcząc brwi, jakby to miało coś pomóc. Nie pomogło jednak – nie kojarzyłam tego notesu, z pewnością go nie pamiętałam, to jednak nie było akurat dla mnie dziwne. Porzuciłam więc na chwilę notebook i ostrożnie otworzyłam notes, spoglądając na niego tak niepewnie, jakby ze środka miał wylecieć na mnie ziejący ogniem smok.
Nic takiego jednak nie nastąpiło; już pierwsze strony, na które padł mój wzrok, upewniły mnie w przekonaniu, że notes należał do mnie. Poznałam charakter pisma, w końcu widziałam go już parę razy w moim wykonaniu. Dobrze, więc wyglądało na to, że znalazłam swój notes. Swój bardzo prywatny notes – notes Amandy Griffin – bo przecież ten codzienny, zwykły notes Amandy Adams nosiłam w torebce. Wreszcie jakiś detal, do którego nie musiałam znać hasła!
Przeglądając rzadkie notatki, z niesmakiem pomyślałam, że faktycznie musiałam mieć paranoję; zapewne bowiem właśnie dla zabezpieczenia pisałam notatki w postaci praktycznie samych skrótów. Notatki te pewnie dużo znaczyły dla mnie sprzed amnezji, dla mnie obecnej jednak nie miały absolutnie żadnego sensu. Zapytać kogoś?
Przygryzłam wargę. Skoro trzymałam notes razem z notebookiem, którego nikt oprócz mnie nigdy na oczy nie widział, było bardzo mało prawdopodobne, że z notesem było inaczej. Więc pewnie nic by mi to nie dało, nawet gdybym pokazała te notatki Ryanowi. A nawet gdyby był w stanie coś z nich odcyfrować, co by mi z tego przyszło? A gdyby właśnie wtedy postanowił użyć ich przeciwko mnie?
O, nie. Po moim trupie!
Numer L.A., głosiła jedna z tych nielicznych notatek. Pod spodem znajdował się numer telefonu, którego nie miałam nawet zamiaru wybierać. Jeśli nie chodziło o Los Angeles – a nawet przy moich talentach szpiegowskich wątpliwe było, żeby udało mi się dodzwonić do miasta – to musiało chodzić o czyjeś inicjały. Poprawka – nie czyjeś, tylko jednego konkretnego człowieka, o którym słyszałam już parę razy, odkąd wyszłam ze szpitala. To musiał być numer telefonu Lucasa Andersona.
No dobrze, więc miałam z nim kontakt. Podejrzliwy Marcus mógł mieć więcej racji, niż sam przypuszczał, co to jednak zmieniało? Wiedziałam już wcześniej, że z jakiegoś powodu pozostawałam w kontakcie z Lucasem Andersonem. Pytanie, czy rzeczywiście miałam coś wspólnego z jego śmiercią?
Z nieprzyjemnym dreszczem porzuciłam notatkę i przeszłam do kolejnych, nie tak istotnych. Przerzuciłam kartki kilka dni do przodu, żeby w końcu zatrzymać się na ostatnim wykonanym przeze mnie wpisie – w dniu, w którym z amnezją i połamanymi żebrami trafiłam do szpitala.
D.H. żyje.
Zamurowało mnie na widok tego pospiesznie skreślonego moją ręką, krótkiego zdania. Oprócz niego na stronie nie było nic; ani numeru telefonu, ani żadnej dodatkowej informacji, nazwiska, dosłownie nic. Tylko ta idiotyczna wiadomość ode mnie do mnie, z której obecnie nie rozumiałam nic.
To znaczy, ten skrót rozumiałam doskonale. Co mógł znaczyć innego, jeśli nie „Dylan Hastings”? O co mogło chodzić, jeśli nie o nazwisko przyjaciółki, którą pomścić przyjechałam do Nowego Jorku? No jasne, to rozumiałam doskonale.
Oprócz tego jednak w głowie miałam kompletną pustkę. Co mogła znaczyć ta notatka? Czy to mogła być prawda, Dylan rzeczywiście mogła przeżyć? Ale jeśli tak, to jakim cudem? I w jaki sposób się o tym dowiedziałam?
Pospiesznie przejrzałam kilka stron do tyłu, ale nic z nich nie wynikało. W większości były puste albo zawierały jakieś nieistotne informacje, które zresztą nie bardzo potrafiłam rozszyfrować. Odłożyłam notes na stolik, zupełnie zapominając o notebooku, którym miałam się przecież zająć. Nie, tymczasem miałam ważniejsze sprawy na głowie.
Dylan Hastings żyje. To oczywiste, że napisałam skrótem, bo się spieszyłam, świadczył o tym charakter pisma. Poza tym jednak nie rozumiałam nic. Przecież przyjechałam do Nowego Jorku, żeby pomścić jej śmierć! Pisali o tym w gazetach! No dobrze, może i media nie były najlepszym źródłem informacji, ale akurat w tym temacie? Przecież nie napisaliby czegoś, co nie było prawdą!
Jednak co innego mogła znaczyć ta notatka? To wszystko w ogóle nie miało sensu…
Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Ryana. Jeśli ktoś w tej sytuacji mógł mi pomóc, to tylko on. Niezależnie od faktu, że nadal mu nie ufałam.
– Cześć, Mandy. – Szorstki głos Ryana sprawił, że natychmiast wrócił do mnie niepokój, który zaczęłam odczuwać po odzyskaniu tamtego wspomnienia. Trudno, jakoś musiałam wziąć się w garść. – Namyśliłaś się wreszcie? Oddasz mi laptopa?
A czego on taki namolny?, przemknęło mi przez głowę, szybko jednak odsunęłam od siebie te myśli. Przecież i tak podejrzewałam, że wcale nie chciał ode mnie tego komputera, żeby mi pomóc, tylko wręcz przeciwnie.
– Właściwie to dzwonię w innej sprawie – odparłam, całkowicie ignorując kwestię laptopa. – Tak się zastanawiałam… Potrafiłbyś załatwić mi dokumentację medyczną Dylan? Albo protokół policji z miejsca, gdzie została napadnięta?
Przez moment w słuchawce panowała cisza. Czekałam ze wstrzymanym oddechem na jego reakcję, modląc się, żeby nie zaczął zadawać zbyt wielu niewygodnych pytań; Ryan jednak w końcu odpowiedział:
– Ja już załatwiałem ci tę dokumentację, Mandy.
– Może – prychnęłam, wywracając oczami. – Ale nie pamiętam tego, prawda? A skoro zrobiłeś to raz, na pewno uda ci się ponownie. Nic z tego nie znalazłam u siebie…
– Oczywiście, że nie, bo oddałaś mi wszystko, gdy już się z nimi zapoznałaś – przerwał mi stanowczo. – O ile mogłem zrozumieć, po co ci to było wtedy, o tyle nie wiem, co chcesz z tymi dokumentami zrobić teraz. Nic w nich wtedy nie znalazłaś. Ty, jak to ty, chciałaś wszystko przejrzeć osobiście, nawet jeśli wiedziałaś, że nic z tego nie wyniesiesz, ale to było przed amnezją. Po co teraz chcesz to robić po raz drugi?
No właśnie, po co? Westchnęłam ciężko.
– Chcę się po prostu dokładniej zorientować w sytuacji – wyjaśniłam nieco niecierpliwie. – Nie pamiętam nic z tego, czego dowiedziałam się przed amnezją, i wydaje mi się, że prędzej znajdę mordercę Dylan, jeśli dowiem się, co dokładnie się wtedy wydarzyło.
– Noo… Dobrze – odparł w końcu, po dłuższej chwili wahania. Z ulgą wypuściłam długo wstrzymywane powietrze z płuc. – Myślę, że dzisiaj uda mi się to załatwić. Spotkamy się gdzieś wieczorem?
– Na mieście – odparłam stanowczo. – Zach i Alex nie powinni cię więcej zobaczyć w okolicach mojego mieszkania.
– Słusznie, jeszcze bym w końcu rzeczywiście im przyłożył.
– Raczej nie to miałam na myśli – sprostowałam kwaśno. – Josh nie powinien się o tym dowiedzieć.
– Ach, no tak, prawie zapomniałem o tym twoim chłoptasiu na posyłki – prychnął, ale mimo nonszalancji, którą chciał po sobie pokazać, w jego głosie usłyszałam coś innego, co z pewnością chciał przede mną ukryć. Brzmiało jak zazdrość. – A więc teraz zamierzasz mnie przed nim ukrywać?
– A kiedyś planowałam inaczej? – zapytałam uprzejmie, wpatrując się w notes otwarty na stronie z tajemniczą notatką dotyczącą Dylan. – Przecież chyba od początku tak właśnie miało być.
– Nie, przez pewien czas miałem cię nachodzić.
– Teraz jesteś mi potrzebny do czego innego, więc daruj sobie, proszę, nachodzenie. – Chwyciłam laptopa i włączyłam go, postawiwszy sobie na stoliku do kawy obok notesu. – I przestań już jęczeć mi do ucha, a zajmij się lepiej zdobywaniem dokumentów, o które cię prosiłam.
– Nie usłyszałem tej prośby, ale akurat to mnie nie dziwi, Mandy – zauważył kąśliwie. – Pod tym względem nie zmieniłaś się ani o jotę. Zadzwonię do ciebie, jak już uda mi się coś załatwić, wtedy ustalimy, gdzie się spotkamy. A teraz już ci nie przeszkadzam, bo przecież bardzo ci się spieszy. I na pewno masz mnóstwo ważnych rzeczy do zrobienia.
Wywróciłam oczami, bo jego złośliwe uwagi strasznie mnie irytowały. Chyba zawsze tak było, ale jakoś… im więcej z nim przebywałam, tym bardziej rozumiałam, dlaczego Amanda Griffin nie chciała się z nim wiązać. A przynajmniej wydawało mi się, że to rozumiałam. A może po prostu się uprzedziłam ze względu na te wszystkie podejrzenia?
Znienacka obudziły się we mnie wyrzuty sumienia i już, już otwierałam usta, żeby go przeprosić, ale ostatecznie się powstrzymałam. Komputer w końcu mi się włączył i natychmiast zajrzałam w odpowiedni folder, w którym znalazłam wspólne zdjęcie Ryana i Jacka, a poza tym przypomniałam sobie tamten telefon, wykonany do Ryana jeszcze przed moim wypadkiem i wyrzuty sumienia od razu przeszły mi jak ręką odjął. Wpatrując się w to zdjęcie Ryana i Jacka, na nowo obudziłam w sobie niepokój. Obydwaj wyglądali na tak dobrze się ze sobą dogadujących, ściskali sobie ręce i coś do siebie z uśmiechem mówili; po prostu tak, jakby byli w dobrej komitywie. A chociaż nie miałam absolutnie nic przeciwko Jackowi Hamiltonowi, to mimo wszystko ta znajomość wydawała mi się mocno podejrzana.
– Tak… Dzięki – odpowiedziałam więc tylko z roztargnieniem. – Odezwij się, jak już będziesz miał tę dokumentację.
Rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć na moje pożegnanie, i raz jeszcze uważnie przyjrzałam się skanowi zdjęcia. Do diabła. Wszystko byłoby prostsze, gdyby Ryan po prostu o wszystkim mi powiedział. Gdyby się wytłumaczył, przyznał, zanim dotarłam do zdjęcia, może nadal bym mu ufała. A tak? Nie mogłam przecież…
Ryan trafił na odpowiedni – dla niego oczywiście – moment w moim życiu. Właśnie wtedy, kiedy zaczęłam rozumieć, że nie powiedziałam o sobie Joshowi całej prawdy, że były sprawy, które przemilczałam i o których z pewnych przyczyn nie wspomniałam nikomu – właśnie wtedy wkroczył on, rzucając nieco światła na moją przeszłość i, siłą rzeczy, zaskarbiając sobie moje zaufanie. Być może na nie zasługiwał, a może nie; ja jednak, spragniona informacji i po raz pierwszy stykająca sie z kimś, kto był w stanie co nieco mi wytłumaczyć, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, przyjęłam wszystko na wiarę, tylko dlatego, że pasowało to do wszystkiego, co wcześniej zaobserwowałam.
Może Ryan miał rację; może rzeczywiście zostawiłam w Pasadenie rodziców, może rzeczywiście byli tymi ludźmi, o których mi opowiadał, może rzeczywiście szukałam mordercy Dylan Hastings i może rzeczywiście on był moim długoletnim znajomym. Natomiast czy rzeczywiście chciał dla mnie dobrze i czy rzeczywiście był moim przyjacielem – to już była inna sprawa. Nie mogłam przecież wiedzieć, co czułam do niego przed wypadkiem!
Trudno jednak było mi poruszać się po omacku. Właśnie dlatego w niego uwierzyłam – bo musiałam w coś wierzyć. A teraz, kiedy tę wiarę zabrało mi oświadczenie staruszki z New Jersey, zdjęcie z notebooka i moje własne wspomnienie, znowu tak się czułam. Jakbym nie miała pod stopami podłoża.
Z westchnieniem zamknęłam notebooka i wstałam z kanapy, idąc w stronę okna, bo mieszkanie nagle zrobiło się dla mnie za ciasne i zbyt duszne. Powoli zaczynałam mieć tego wszystkiego dość. Może jednak źle zrobiłam, rezygnując z wyjazdu z Nowego Jorku? Może byłoby prościej, gdybym po prostu wróciła do Pasadeny, spróbowała odzyskać wspomnienia, a dopiero potem martwiła się całą resztą?
Tak z pewnością byłoby prościej, najwidoczniej jednak nie byłam dziewczyną, która radziła sobie w życiu, szukając najłatwiejszej drogi. Najwidoczniej było wręcz odwrotnie…
Zmarszczyłam brwi, wyglądając za okno. Przez moment tylko nie wiedziałam, co było nie tak w tym obrazie, który roztaczał się przed moimi oczami. Ot, zwykła brooklyńska ulica, którą w dodatku zdążyłam już poznać, odkąd wróciłam do swojego mieszkania z Manhattanu. Przechodziło nią sporo ludzi, ulicą przejeżdżały samochody, głównie taksówki, co chwila ktoś wchodził lub wychodził ze sklepu mieszczącego się naprzeciwko kamienicy, w której mieszkałam. Był słoneczny, ciepły dzień i na pierwszy rzut oka w ogóle wszystko wydawało się w porządku.
Pewnie dlatego dopiero po chwili zwróciłam uwagę na element, który nie pasował do tej scenerii. Parę kroków od wejścia do sklepu naprzeciwko, opierając się o ceglaną ścianę kamienicy, stała jakaś postać. Nie ruszała się, po prostu stała i jakby na coś czekała. Średniego wzrostu i postury, niczym się specjalnie nie wyróżniała oprócz faktu, że miała na sobie obszerny płaszcz z zarzuconym na głowę kapturem.
To ten szczegół tak bardzo nie pasował mi do reszty. Był naprawdę ciepły dzień i ludzie przechodzący chodnikiem byli bardziej porozbierani niż poubierani. Na ulicy królowały krótkie spódniczki, szorty i T-shirty z krótkim rękawem, dlaczego więc ten ktoś czający się pod wejściem do sklepu miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem? To się nie trzymało kupy. Nie mogłam nawet przez to stwierdzić, czy była to kobieta, czy mężczyzna, bo płaszcz był na tyle szeroki, by skutecznie zakrywał sylwetkę, zaś pod kapturem nie było widać nic, nie wystawały nawet spod niego żadne włosy. Poza tym postać w ogóle się nie poruszała, więc nawet po tym nie mogłam strzelać, jakiej była płci – a ostatecznie rozpoznałabym chyba kobiece lub męskie ruchy. Prawdopodobnie.
Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo mnie to zaniepokoiło. Może przez fakt, że poprzedniego dnia złapałam już jednego prywatnego detektywa, pozostawałam w stanie nieco podwyższonej czujności? A może raczej odezwało się we mnie coś ze starego życia, z treningów, które podobno przechodziłam pod oczami rodziców? Nie miałam pojęcia; faktem jednak pozostawało, że tę tak niepasującą do scenerii wokół osobę uznałam za podejrzaną. I postanowiłam przyjrzeć się sprawie z bliska.
Schowałam notebook i notes, włożyłam buty, chwyciłam klucze do mieszkania i już po chwili mnie nie było. Dosłownie parę minut później wyszłam na ulicę, a jednak kiedy to zrobiłam i spojrzałam w stronę wejścia do sklepu, nie spostrzegłam tam osoby w płaszczu. Zdążyła mi uciec.
Rozejrzałam się bezradnie w obydwie strony. Miałam pięćdziesiąt procent szansy, że trafię. W końcu jeszcze moment wcześniej ten ktoś stał tam pod sklepem, więc nie mógł odejść daleko. Przebiegłam przez ulicę, ignorując trąbiącą na mnie taksówkę, ale nigdzie nie dostrzegłam tego charakterystycznego płaszcza. Cholera, a przecież przy takiej pogodzie powinien wyróżniać się z tłumu!
Pozostawała jeszcze jedna możliwość, jeżeli nie byłam ślepa, a tajemniczy ktoś nie poszedł w żadną ze stron: że gdzieś się ukrył. A gdzie najbliżej znajdowała się jakaś kryjówka?
Szarpnęłam za drzwi prowadzące do sklepu; znałam już to miejsce, to był niewielki, samoobsługowy spożywczak z dwoma kasami obsługiwanymi przez dwójkę młodych ludzi: dziewczynę z kolczykami we wszystkich możliwych miejscach i przysypiającego wiecznie chłopaka o niezdrowej cerze. O tej porze dnia – wciąż było dosyć wcześnie – nie było tam dużego ruchu. Między półkami snuło się trochę klientów, ale największe oblężenie zaczynało się dopiero po powrocie z pracy większości ciężko zarabiających na życie nowojorczan. Z tego powodu, a także dlatego, że sklep nie był duży – składał się z zaledwie paru alejek – mogłam jednym spojrzeniem przeszukać wnętrze i przekonać się, czy człowiek w płaszczu tam był.
Dostrzegłam tylko czubek szarego kaptura, ale to wystarczyło, bym chwyciła plastikowy koszyk i zagłębiła się między półki. Starając się nie stracić celu z oczu, zaczęłam posuwać się do przodu alejką równoległą do tej, w której stał ten ktoś, zupełnie się nie poruszając. Czułam się prawie jak lew na polowaniu.
Przemknęło mi wprawdzie przez głowę, że to, co robiłam, było kompletną głupotą: pod kapturem prochowca mogłam przecież znaleźć zupełnie mi obcą, niewinną, niezwiązaną ze mną osobę, która zawiniła mi jedynie tym, że postanowiła zrobić zakupy akurat w tym sklepie i że przypadkiem było jej zimniej niż innym przechodniom. Chyba jednak znowu przemawiała przeze mnie stara Amanda Griffin i jej mądrości życiowe w stylu Przypadki nie istnieją. Bo przecież byłam pewna, że dla kogoś takiego jak ona to właśnie był przypadek, który nie miał racji bytu: człowiek w prochowcu, z kapturem na głowie, w środku naprawdę ciepłego dnia czekający pod oknem mieszkania dziewczyny zamieszanej w sprawę kryminalną? Nie ma mowy.
To właśnie dlatego zbliżałam się powoli równoległą alejką, ale tylko do czasu, aż nie zobaczyłam, że mój cel zaczyna uciekać. Nie była to szalona, bezładna ucieczka w stronę drzwi, skąd; po prostu tak, jak wcześniej stała w miejscu i zupełnie się nie ruszała, tak potem postać powoli zaczęła się oddalać, kierując się w stronę przejścia do alejki bardziej oddalonej ode mnie, za to kończącej się wyjściem dla klientów bez zakupów. Przyspieszyłam nieco kroku, minęłam sztuczne zupki i makarony, po czym skręciłam w przejście, widząc szary kaptur coraz bliżej i bliżej. Wiedziałam już, że zdążę go dopaść, zanim on dopadnie wyjścia, gdy nagle…
Łuuup.
– Bardzo panią przepraszam! – wykrzyknęłam, odskakując od nieco chwiejącej się na nogach staruszki, którą przez nieuwagę właśnie potrąciłam. Ponad jej głową rozejrzałam się za szarym prochowcem; był już bardzo blisko wyjścia ze sklepu. – Ja naprawdę… nie chciałam…
– Ech, ta dzisiejsza młodzież – zaczęła zrzędzić starsza pani, próbując podnieść z podłogi upuszczone produkty spożywcze. Z ciężkim westchnieniem pochyliłam się, żeby je pozbierać. – W ogóle nie zwracacie uwagi na otoczenie, jesteście odcięci od świata… A pani co, komórka czy jakaś muzyka?
Dopiero po rzuceniu jej zdziwionego spojrzenia zrozumiałam, że pytała, co mnie rozproszyło i dlaczego jej nie zauważyłam. Wrzuciłam resztę produktów do jej koszyka, po czym uśmiechnęłam się i odpowiedziałam grzecznie:
– Nie, po prostu się zamyśliłam. Jeszcze raz przepraszam…
Po czym rzuciłam się w stronę wyjścia, wiedząc już, że było za późno. Osoba w płaszczu właśnie znikała za drzwiami.
Gdy wypadłam z powrotem na ulicę, zobaczyłam tylko skrawek kaptura znikający za zatrzaskującymi się właśnie drzwiczkami taksówki. Podbiegłam do ulicy, ale było już za późno. Taksówka z piskiem opon zdążyła odjechać, a gdy rozejrzałam się dookoła, nie spostrzegłam możliwości wynajęcia kolejnej i rzucenia tego dramatycznego tekstu z filmów szpiegowskich: „Za tą taksówką proszę!". Nie, pod tym względem jak zawsze miałam pecha.
Poza tym wychodząc z mieszkania, nie wzięłam nawet portfela.
Przez moment z frustracją odprowadzałam wzrokiem taksówkę, aż nie zniknęła mi z oczu na najbliższym skrzyżowaniu. Dopiero wtedy uznałam, że mogę wracać do domu, skoro i tak nie miałam tutaj nic więcej zdziałać. Cała moja wyprawa sprowadziła się więc do jednego wniosku.
To była kobieta.
To musiała być kobieta, świadczyły o tym jej ruchy. Nie miałam pojęcia, skąd to wiedziałam, ale tak właśnie było. Kimkolwiek była osoba w płaszczu, bardzo chciała ukryć swoją tożsamość, także płeć; ukrycie tego było dla niej ważniejsze od możliwości rozpoznania, chyba że nie brała pod uwagę mojej paranoi i faktu, że mogłam się czegoś domyślić. Po reakcji kobiety bowiem zrozumiałam, że wiedziała, że szłam za nią i właśnie dlatego uciekła. Była zbyt gwałtowna, za szybka na kogoś postronnego.
Jeśli jednak nie był to kolejny prywatny detektyw – a mocno w to wątpiłam – to kto mógł to być? Po co jakaś kobieta miałaby się czaić pod moim mieszkaniem? A może jednak miałam manię prześladowczą i tak naprawdę nie był to nikt związany ze mną?
Jednak wracając powoli do mieszkania, doszłam do wniosku, że myśląc tak, próbowałabym sie jedynie uspokoić, uśpić czujność. Obojętne, którą Amandą byłam w tamtej chwili, jedno nie ulegało wątpliwościom. Ten ktoś, kimkolwiek był, naprawdę był pod tą kamienicą ze względu na mnie.
Nie wierzyłam w takie zbiegi okoliczności.

12 komentarzy :

  1. Odpowiedzi
    1. No i kolejna zagadka! Nie no, naprawdę, dlaczego mi to robisz? ;) Dylan żyje?! Dylan?! Żyje?! No naprawdę, jestem w ciężkim szoku. Strzelałabym, że ta kobieta w płaszczu to albo właśnie Dylan, albo mama Amandy, albo to była Zoey? W końcu taka głupia to ona nie jest ;) No cóż, z niecierpliwością czekam na kolejną część ;)

      Usuń
    2. Haha, wiem, muszę wreszcie zacząć coś wyjaśniać, bo inaczej się zniechęcicie i przestaniecie czytać;)

      Co do Dylan - no, tego nie wiem;) jeśli natomiast chodzi o kobietę w płaszczu, to mogę przyznać, że jedno z Twoich przypuszczeń jest właściwe. A które? To się pewnie niedługo okaże...

      Postaram się jak najszybciej, ale na razie koncentruję się dla odmiany na moim drugim tekście:)

      Usuń
    3. No, to jednak nie jestem taka zła ;) Czekam, czekam z niecierpliwością na jakieś wyjaśnienia, nawet drobne ;)

      Usuń
  2. Nie wiem, czy to jakiś nagły przyrost uczuć, ale nagle zaczęło mi być żal Josha. Wobec nikogo Mandy nie zachowuje się w taki sposób, to znaczy udaje, że jest taką słabą kobietką, ale jej myśli są zupełnie inne. W sumie... to teraz nie ufa nikomu, ale przy relacjach z Joshem jest to bardziej odczuwalne.

    Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale najbardziej zdenerwował mnie w tym rozdziale Ryan. To pewnie było zamierzone xD W każdym razie zastanawiam się, czy specjalnie tak nakręcasz sprawy z Ryanem. Być może chcesz w nas wzbudzić wątpliwości, a tak naprawdę Mandy nie powinna się obawiać Ryana. Zobaczymy ;>

    Cóż, na początku pomyślałam, że Mandy od początku wiedziała, że Dylan żyje, ale później stwierdziłam, że nie musiałaby przyjeżdżać do NY. No i nie musiałaby tego zapisywać w notesie xD Coraz bardziej jestem przekonana, że Mandy już rozwiązała tę sprawę, a później straciła pamięć i musi zaczynać od nowa, buahahaha xD

    Ach, no i cieszę się, że piszesz Negatyw, o! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, wiem. Wobec Ryana jest prawie całkiem szczera, pomijając te ostatnie incydenty, a jeśli chodzi o Marcusa, to też raczej nie kryje niechęci do niego. Tylko przy Joshu kompletnie nie jest sobą.

      To na pewno było zamierzone xD oczywiście, że specjalnie, pytanie, czy bezpodstawnie, czy wręcz przeciwnie. Kiedyś się tam pewnie wyjaśni;]

      Mandy chyba nie wiedziała wszystkiego przed wypadkiem. Coś tam na pewno, ale nie wszystko. Tak czy inaczej, to, co zapisała, zrobiła też z konkretnego powodu - to miała być wskazówka ;>

      Ja też się cieszę! Kończę już rozdział 57 i niedługo zdemaskuję szpiega^^ całuję!

      Usuń
    2. Właśnie się zastanawiam, z czego to wynika. Może nie czuje z jego strony zagrożenia? Hm, nie zdziwiłabym się, gdyby była w błędzie xD

      No tak :) Jak na razie daję się ponieść i jakoś sama przestałam mu ufać ^^

      Już chociażby ta notatka świadczy, że zbierała dowody i łączyła fakty. Co prawda nie będzie można tego porównać, ale ciekawe czy po amnezji szybciej dojdzie do prawdy niż gdyby nie miała wypadku :)

      Najs :D Ponad dziesięć rozdziałów zapasu :) Zwiększenie odstępów pomiędzy publikacjami chyba nie nastąpi, co? ;> Ja teraz też mam wenę na jednego bloga i trochę z tego powodu cierpię :(

      Usuń
    3. Haha, może rzeczywiście jest w błędzie? W końcu nie ma pojęcia o swojej przeszłości;)

      To dobrze, taki był zamiar xD

      No właśnie. Prawdopodobnie będzie to można porównać, bo nawet jeśli Mandy nie odzyska pamięci, to na pewno dojdzie do takiego momentu, gdy w ten czy inny sposób dowie się wszystkiego, czego będzie chciała. Ale fakt faktem, że teraz, po amnezji, została sporo w tyle :D

      A, jakoś stanęłam znowu, więc nie wiem, ale zamierzam wkrótce ponownie ruszyć z obydwoma tekstami. Zobaczymy, co z tego wyjdzie w praktyce^^

      Usuń
  3. Gdyby matka Amandy była w Nowym Jorku, przyszłaby do córki, a nie chodziła po mieście w płaszczu przeciwdeszczowym. Obstawiam Dylan (a może ona nie jest przyjaciółką Amandy? Ktoś się do niej zgłosił i poprosił, aby zbadała sprawę. Wyjechała do Nowego Jorku. Ryan wciska jej kit.
    Jeszcze jest Zoey. Udaje "słodką idiotkę". Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona popchnęła Amandę na tory.

    :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może? A może ma swoje powody?;) co do Dylan... No przecież były razem na zdjęciu z Wigilii xD poznała ją po zdjęciach z gazety, ciężko byłoby coś takiego spreparować.

      A co do Zoey... Jej rola pewnie też wkrótce ulegnie tu niewielkiemu powiększeniu^^

      ;***

      Usuń
  4. Kiedy dodasz nowy rozdział? A tak nawiasem mówiąc piękne muzyki w tle, trafione w mój gust.
    Pozdrawiam i idę czytać twój drugi blog :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, też uwielbiam Lanę, dlatego właśnie mam ją w playliście;) kiedy nowy rozdział? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, bo nadal z nim nie ruszyłam, ale na pewno coś się tu pojawi przed świętami.

      Całuję i zapraszam!

      Usuń